sobota, 28 września 2013

Lovely evening

No więc... WITAJCIE!:) Po raz kolejny, Was wszystkich przepraszam, że nie było mnie tak długo. Dziś zapraszam Was na "Lovely evening" :) (Poprzednie dwie części znajdziecie w dziale: http://mania-stories.blogspot.com/p/one-shoty.html). Jak zwykle mam ogromną nadzieję, że się wszystkim spodoba i nie będziecie zawiedzeni. Więc już nie przedłużam, miłego czytania, enjoy!

P.S. Spokojnie. Pamiętam o naszej Fretcę. Bądźcie cierpliwi! Proszę :(
___________________________________


Dean’s POV:

Westchnąłem ociężale i wszedłem do sypialni. Bezwładnie opadłem na łóżko, coraz bardziej żałując, że zgodziłem się iść do tej głupiej opery. Jeszcze nigdy w swoim mizernym życiu nie byłem na balecie. Wiedziałem jednak, że do kolesi latających po scenie w obcisłych rajstopach nie pałam zbytnim entuzjazmem. 
Kto to widział? Takie rzeczy powinny nosić wyłącznie kobiety. 

- Może zamiast do opery, pójdziemy do jakieś fajnej knajpki? – spytałem z nadzieją w głosie. Domyślałem się, że szanse powodzenia były niemalże zerowe, ale miałem nadzieję. – Co o tym myślisz, mój najdroższy aniołku?
- Mój najdroższy aniołku? – powtórzył za mną, niczym echo. – Jaja sobie robisz?
- Co? Ja? No coś ty!
- Nigdy nie zwracasz się do mnie w ten sposób.
- Nie prawda. – zaprzeczyłem gorączkowo. – Zawsze tak do ciebie mówię! Jesteś moim najdroższym, najukochańszym, najprzystojniejszym i najseksowniejszym eks-aniołem, którego kocham ponad życie! – wykrzyczałem jednym tchem. Cas wpatrywał się we mnie z głupawą miną.
- Ty nie mówisz poważnie, Dean.
- Oczywiście, że mówię!
- Nie pamiętam tego.
- To sobie przypomnij.  
- Oh, tak. Mówisz tak do mnie, gdy prosisz o seks. – Castiel posłał w moją stronę zadziorny uśmieszek, co w jego przypadku wyglądało dość dziwnie. Zupełnie, jakbym widział mojego młodszego, najukochańszego braciszka. Nie cierpiałem skurczybyka. – Tylko mi nie mów, że już tego nie pamiętasz. – Spojrzał na mnie pewnym siebie wzrokiem i podszedł do ogromnej, drewnianej szafy, w której trzymałem więcej pierdół, niż ubrań. – Chyba będę musiał pojechać do domu, po garnitur.
- Ja cię nigdy nie proszę o seks! Co ty teraz wygadujesz?!
- Słucham?
- To TY mnie zawsze błagasz. – Podszedłem do niego i obróciłem w swoją stronę. Zachowałem się, jak totalny idiota. Szczerze, to nie potrafiłem nawet wytłumaczyć swojego nagłego wybuchu. Chyba poczułem się urażony. Nie ja, ale moja męskość. Tak, to zdecydowanie ona.
- Nie bądź śmieszny, Dean. Ilekroć przychodziłem zmęczony po pracy, to stękałeś mi nad uchem, że chcesz się ze mną kochać. – Na jego twarzy zauważyłem drobny rumieniec. – Oczywiście, nie powiedziałeś „kochać” tylko…
- Pieprzyć. – Wyszczerzyłem zęby.
- Dokładnie.
- Oj dobra! Muszę przyznać, że sprytnie zmieniłeś temat. – Pocałowałem go w czoło, po czym spojrzałem głęboko w oczy. – To jak? Knajpka, czy zostajemy przy operze?
- Przecież obiecałeś, że ze mną pójdziesz. Czemu teraz próbujesz się z tego wykręcać?
- Przepraszam. W sumie, to żartowałem. – Machnąłem ręką. – Chcę iść z tobą na balet. – Jakież potworne kłamstwo wypłynęło mi z ust, ale czego się nie robi dla ukochanej osoby, prawda? – Oh, nie musisz jechać do domu. Pożyczę ci jakiś mój garniak.
- Żartowałeś, tak? Udam, że ci wierzę. – Uśmiechnął się radośnie. Objął mnie i czule pocałował w usta. –A twój garnitur nie będzie na mnie za duży?
- Mam jeden taki, który będzie w sam raz.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.   

piątek, 6 września 2013

Lovely afternoon

Taaak. Wiem, że niespodzianka miała być wczoraj wieczorem, ale... Dosyć późno wzięłam się za jej kończenie. Przez większość dnia byłam poza domem, także sami rozumiecie. Mam nadzieję, że nie gniewacie się na mnie za bardzo;) Mam nadzieję, że poniższe wypociny przypadną Wam do gustu. 
P.S. Pamiętacie "Lovely morning" (http://mania-stories.blogspot.com/2013/07/lovely-morning.html)? Przedstawiam kontynuację tego opow., po tytułem "Lovely afternoon" ;) Oby się spodobało!^^
Nie przedłużam już, enjoy!
P.S.S. ANONIMOWYCH CZYTELNIKÓW PROSZĘ O PODPIS POD KOMENTARZEM:)
___________________________________



- Co za niemiły koleś. – mruknął Dean z impetem odkładając słuchawkę. Szef, a właściwie już były szef Castiela zdecydowanie zaliczał się do grona najbardziej wrednych i chamskich kreatur, z jakimi miał do czynienia. Mężczyzna wzdrygnął się, wyrzucając z głowy ten ochrypły, zasmarkany głos, który przez ostatni kwadrans skrzeczał mu do słuchawki. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jakim bydlakiem był człowiek dla którego pracował jego ukochany. Winchester poczuł się bohaterem wyzwalającym swego księcia z opresji. „Już nigdy nie zobaczysz tego gnojka na oczy. Znajdę ci lepszą pracę”, pomyślał, niechcący? wyobrażając sobie Casa w roli seksownego strażaka lub hydraulika. „Oh, Dean trafisz za to do piekła.” Niespodziewanie na jego twarz wpełzł szeroki uśmiech, a oczy błysnęły zadziornie. Do głowy wleciała mu zbereźna fantazja siejąca spustoszenie.
- Dean! Co ty robisz tak długo!? – dobiegł go stłumiony przez ściany głos. – Wracaj tu natychmiast, inaczej nie dostaniesz śniadania!
- Już idę! – odpowiedział chrapliwie, wybudzając się ze słodkiej fantasmagorii. Błyskawicznie wbiegł do łazienki i stanął nad zlewem. Odkręcił wodę i oblał nią odsłoniętą klatkę i włosy. Zabieg ten miał zapewnić mu seksownie pociągający wygląd. Uśmiechnął się do siebie, czując dumę z własnej kreatywności. – Jesteś miszczem. – Wyszczerzył zęby i wyszedł z pomieszczenia.

W tym samym czasie Cas rozejrzał się po kuchni, w której ku jego zdziwieniu panował niesłychany porządek. Po raz pierwszy nie musiał sprzątać sterty brudnych naczyń, ścierać ufajdanych blatów i wyrzucać prawie dwutygodniowych śmieci. Niestety okazało się to wyłącznie naiwnym złudzeniem. Mężczyzna podszedł do szafki, chcąc wyjąć czyste kubki, lecz zamiast tego znalazł stos używanych talerzy i misek. Wszystko pokryte było resztkami jedzenia, za pewne jeszcze sprzed tygodnia. Lekki uśmiech, który do tej pory gościł na jego obliczu zamienił się w morderczy grymas.  

- Przyjdzie taki dzień, że go zabiję. – wymruczał pod nosem i ostrożnie wyciągnął naprawdę ohydne znalezisko. Wszystko lepiło się nieznośnie, a zapach, który temu towarzyszył wywołał u mężczyzny prawie, że odruchy wymiotne. Zatknął nos i błyskawicznie włożył naczynia do zlewu. – Cholera jasna, dlaczego nie kupił sobie zmywarki? – westchnął i napuścił ciepłej wody. Szybko umył dwa kubki i talerze, nie mając siły na resztę.

Castiel dokładnie wiedział, że Dean jest nagminnym bałaganiarzem, dlatego przyzwyczaił się już do nieco ekstremalnych warunków. Jednakże ukrycie uświnionych talerzy przerastało wszelkie wyobrażenie. Przecież nie ma niczego przyjemniejszego dla oka, niż starannie poukładane ubrania, wyczyszczone podłogi i czyste! naczynia. Choć osobiście nie należał do osób pedantycznych, zawsze ganiał Winchestera do utrzymywania ładu i czystości. W głównej mierze bezskutecznie.

poniedziałek, 2 września 2013

Save me, cause I'm fallin' - część 3

Dziś wyjątkowo zapraszam wszystkich zainteresowanych na nowy rozdział PanDy. Tak, dokładnie;) Coś mnie tknęło i w końcu to napisałam! Hell yeah!xd Enjoy!
P.S. Poniższy rozdział dedykuję RU - gnido, wiesz jak się Ciebie boję? xd



Pana’s POV:

- Przestań zachowywać się, jak gówniarz! – wrzasnął Dan. Bezceremonialnie wepchnął mnie do tego przeklętego pomieszczenia, w którym straciłem zdrowy rozsądek i zamknął za sobą drzwi. Ukradkiem spojrzałem na kanapę. Błyskawicznie moją głowę zalała fontanna gorących wspomnień, które napawały mnie teraz… obrzydzeniem. To, co zrobiliśmy nigdy nie powinno mieć miejsca. Przez własną głupotę, obudziłem w sobie potwora, którego ukrywałem przez tyle lat. Potwora, którego wstydziłem się pokazać światu. – Przebieraj się! – rozkazał chłodnym tonem. – Dziś idziesz ze mną, rozumiesz?

Spanikowany rozejrzałem się wokół siebie. Nie chciałem patrzeć Danielowi w oczy. Obawiałem się, że znów jakimś cudem uda mu się mnie oczarować. Tak samo, jak zrobił to na korytarzu. Sposób w jaki do mnie mówił, szeptał te cholerne czułe słówka. Jeszcze nikt nie zachowywał się w stosunku do mnie, tak jak on. Jeszcze nigdy nie był tak odważny i pewny siebie. Zaimponowało mi, ale też nieco zaskoczyło. Stojąc naprzeciw niego, słuchając zachrypniętego głosu, czując ciepły dotyk – z minuty na minutę, stawałem się coraz bardziej bezsilny.   

- Nie rozkazuj mi. – wydusiłem z siebie po chwili.
- Przepraszam, do cholery jasnej! Cały dzień zachowujesz się, jak jakaś pieprzona baba. – Zabolało, choć Feuerriegel miał rację. Przeginałem, robiąc z siebie niezdecydowanego dzieciaka. – Zupełnie nie rozumiem, co w ciebie wstąpiło!
- To wszystko jest dla mnie trudne! – wrzasnąłem, zakładając skórzaną kurtkę. Wsunąłem rękę do kieszeni, w której trzymałem złotą obrączkę. Tą, która stała się symbolem kłamstwa i mojego tchórzostwa. Szybko wsunąłem ją na palec i przymknąłem oczy. Poczułem bolesny ucisk w klatce, jak gdyby zabrakło mi powietrza. Ujrzałem twarz mojego synka. Niewinnej istotki, której nie potrafiłem pokochać, choć starałem się z całych sił. Byłem bliski histerycznego płaczu. – Nie widzisz tego? – Uniosłem dłoń, wymachując nią przed twarzą mężczyzny. – Jestem żonaty! Mam swoje obowiązki. Nie mogę tak po prostu wdać się w romans z mężczyzną!  

Danielle – kobieta, której nigdy nie powinienem poznać. Ilekroć wracam do naszych pierwszych randek, ilekroć wspominam te wszystkie puste słowa, którymi ją karmiłem – zadaję sobie te same pytanie. Czemu Bóg zrobił ze mnie takiego potwora? Choć od naszego ślubu minęły raptem cztery lata, każdy rok zrzucał na mnie większy ciężar kłamstw. Będąc w domu, udając wzorowego ojca i męża plułem mojej rodzinie w twarz. Spieprzyłem w swoim życiu tak wiele. Nie chciałem, by i ona była następna na liście.

niedziela, 1 września 2013

Clumsy ferret - część 12

Kochani! Jak pewnie zauważyliście, wprowadziłam kilka drobnych zmian w wyglądzie bloga. Nowy baner, zawijanie tekstu i możliwość oceny moich wypocin. Pod każdym rozdziałem znajduję się teraz rubryka "oceń". Liczę na każdą obiektywną ocenę! Tylko nie bądźcie zbyt surowi xd
W każdym razie, mam nadzieję, że poniższy rozdział przypadnie Wam do gustu. Już nie przedłużam, enjoy! ;)



Balthazar’s POV:

- Czyli nie mam u ciebie żadnych szans? – spytałem z nadzieją. Charlie zlustrowała mnie wzrokiem, rozkosznie marszcząc brwi. Wiedziałem, że przez tą całą sprawę z Portierem, pewnie prędko mi nie zaufa, ale nie mogłem się poddawać. Nie, jeśli chodziło o zdobycie mojej piękności!  
- Nie! Nigdy nie będziesz miał. – Jej słowa zabrzmiały surowo i poważnie. Przełknąłem ślinę powoli godząc się ze swoją pierwszą porażką.   
- Dlaczego? Zobaczysz, że przeczytam wszystkie tomy, obejrzę filmy i stanę się takim samym potteromaniakiem, jak ty! – Raczej nie będę miał tyle wytrwałości, by przebrnąć przez wszystkie siedem tomów i nieco za długich filmów. Może streszczenia wystarczą?
- Zobaczymy. – Wzruszyła ramionami, rzucając mi chłodne spojrzenie. – Na razie zostawmy ten temat, ok? – Odsunęła się ode mnie i pokiwała w stronę rechoczącego się Gabriela. Nie znosiłem typa z całego serca.
- Dobrze. Tylko pamiętaj, co ci mówiłem. Stanę się…
- Tak, tak. Będę pamiętała. – pokiwała lekceważąco dłonią. 
- Cha…
- Cześć lamusy! – krzyknął chłopak, bezczelnie wtrącając mi się w słowo. W jednej dłoni trzymał kawałek czekoladowego ciasta, którego sporą część właśnie przeżuwał. W drugiej zauważyłem niewielką kartkę przepełnioną numerami telefonów. Nad każdym z nich napisane było imię jakieś dziewczyny. – Zobaczcie ile dupeczek dziś zarwałem! – pomachał białym świstkiem, po czym wsunął go do kieszeni. – Co się stało? – spytał, zauważając nasze zdegustowane miny. Wymieniliśmy z Charlie porozumiewawcze spojrzenia, odpowiadając wzruszeniem ramion.
- Ty się nigdy nie zmienisz, co? – spytałem.
- Dlaczego miałbym się zmieniać? Kobiety mnie kochają i nic na to nie poradzę. – Posłał mi podejrzane perskie oko i usiadł między mną a Charlie. W pierwszej chwili, chciałem przywalić mu za to, że rozdzielił mnie i moją piękność. Z jednej strony mogłem to zrobić, z drugiej nie miałem ochoty wszczynać bójki.
- Pokaż mi tę kartkę. – odezwała się dziewczyna. – Zobaczymy, kogo tym razem będę musiała ratować z opresji. – Zlustrowała szybko pomięty papier, zatrzymując wzrok na jednym konkretnym imieniu.