Dziękuję A. za korektę i dobrą radę!
_________________________________________________
Był coraz bliżej cmentarza. Szedł przed
siebie nieustannie spoglądając na zegarek. Od kilku tygodni deptali mu po
piętach. On jednak zawsze był krok przed nimi. Miał duże szczęście, dlatego nie
chciał wystawiać go na próbę. Przyśpieszył kroku, podejrzliwie spoglądając na
twarze mijanych osób. Obawiał się, że ktoś może okazać się jednym z nich. Jeszcze
dwie przecznice, pomyślał. Skręcił w lewo w ciasną uliczkę, zauważając
klęczącego pod ścianą bezdomnego. Ten spoglądał na niego, poruszając ustami.
Nie słyszał jego słów, z ruchu warg ciężko było cokolwiek odczytać. Co jeśli
mnie namierzyli, spytał sam siebie, nie będę miał żadnych szans. Mężczyzna musiał,
jak najprędzej dotrzeć na cmentarz. Nie oglądając się za siebie, wbiegł w
następną przecznicę, modląc się, by nikt go nie śledził. Na dworze było ciemno,
niebo spowite ciemnymi chmurami przyprawiało o dreszcze. Skrzyżował ręce na
piersi, dygocząc z zimna. Przeklinając w myślach, pobiegł w kierunku cmentarnej
bramy.
Znów spojrzał na zegarek. W samą porę
dotarł na miejsce. Minął kilka nagrobków, szukając tego, przy którym mieli się
spotkać. Czytał kolejne nazwiska, nie mogąc znaleźć tego konkretnego. Cmentarz
był duży. Zbyt duży, by teraz błądzić i tracić czas na szukanie odpowiedniego
nagrobka. Rozejrzał się wokół siebie. Zmrużył oczy, próbując zobaczyć cokolwiek
w otaczającym go mroku. Bał się, panikował, był bliski płaczu. To nie może się
tak skończyć, pomyślał, nie teraz. Idąc główną alejką, dotarł do niewielkiej
kapliczki. Przysiadł na betonowych schodach i złożył drżące dłonie do modlitwy.
Z nieba zaczął padać chłodny, jesienny deszcz. Mężczyzna skulił się, chowając
głowę w ramionach.
- Nikt cię nie śledził? – Za plecami
usłyszał zdyszany, lekko zachrypnięty głos przyjaciela. Podniósł się i
natychmiast objął go w mocnym uścisku. Pokiwał przecząco głową, zauważając w
jego ciemnych oczach coś niepokojącego. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że dużo
dla ciebie ryzykuje.
- Wiem, dlatego byłem bardzo ostrożny. –
wydukał zdławionym głosem. – Masz ją?
- Oczywiście. – odpowiedział szybko.
Schował dłoń do kieszeni czarnego płaszcza. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że
staniesz się dla nich…
- Łatwym celem, wiem. – Mężczyzna znów
przysiadł na schodach i splótł palce. Oparł ręce na udach, zwieszając głowę.
Jego ramiona zadrżały. – Widzisz lepsze rozwiązanie? Uciekam, chowam się, jak
szczur, nieustannie czując ich oddech na karku. – Dygotał ze strachu i
wściekłości. – Ciągle mam wrażenie, że czyhają na mnie. Obserwują.
- Uspokój się. Czuwałem nad tobą. Wiesz, że
zawsze będę.
- Wiem, ale jej potrzebuje.
- To nie jest…
- Najlepszy pomysł, wiem. – zwiesił głowę
zrezygnowany. Jego przyjaciel miał rację. Teraz był dla nich w pewien sposób
niewidzialny. Musiał chować się, nie wychylać, by nie przykuwać niczyjej uwagi.
– Proszę, daj mi ją. – Gdy ją odzyska, stanie się tym, czym latarnia morska
jest dla zbłąkanego żeglarza. – Chcę mieć to za sobą. – Rzucił przyjacielowi
ponaglające spojrzenie. Ten wyciągnął z kieszeni mały flakonik, ściskając go w
dłoni.
- Są tutaj.
- Co?
- Czuję ich. Musisz uciekać! – wrzasnął w
kierunku zaskoczonego mężczyzny. – Zajmę się tym. - Nie chciał narażać go na
niebezpieczeństwo.
- Nie! – Mężczyzna wyciągnął rękę, odbierając
to, co po co przyszedł. To, co zawsze do niego należało. – Ja się nimi zajmę. –
Otworzył flakonik. Wypił zawartość, czując jak wypełnia go moc, z której
niegdyś zrezygnował. Na nowo stał się tym, kim był od zawsze. Mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem, rzucając przyjacielowi prowokacyjne spojrzenie. –
Albo my, albo oni.
Słyszał ich kroki, coraz szybsze,
głośniejsze. Byli blisko.