ROZDZIAŁ V
TOTALNY BAŁAGAN W GŁOWIE – CZĘŚĆ 2
Sen jednak nie trwał tak długo, jak się tego
spodziewałem. Uchyliłem powieki, szybko unosząc się do góry. Uderzyło mnie
jasne światło, bijące zza okna. Słońce promieniowało ciepło, nadając blask
wszystkiemu wokoło w tak magiczny sposób, że otworzyłem usta w zachwycie. Tylko
ja potrafiłem dostrzec piękno natury. Miałem ochotę, jak najszybciej pobiec do
pokoju po ołówek i szkicownik, gdy uderzył mnie tępy ból w skroniach.
Ty jebana cioto!
Byłem pewien, że słyszę głos Patryka. Bezsilnie opadłem
na kanapę, spoglądając na sufit. Drobinki kurzu tańczyły w powietrzu,
przylepiając się niemal do wszystkiego, co spotkały. Po niecałej chwili
poczułem, że coś było nie tak.
Nogi drżały, jak po długodystansowym biegu, po czole
spływał pot, a z kącików oczu spływały resztki łez. W ustach czułem nieprzyjemny,
metaliczny smak. Z dolnej wargi sączyła się strużka krwi, powoli spływając po
brodzie.
Nienawidzę cię,
pedale!
Zmarszczyłem czoło, znów słysząc znajomy głos. Coś
musiało mi się przyśnić. Coś cholernie niedobrego. Przełknąłem ślinę, próbując
poskładać w głowie wszystkie wspomnienia w jedną spójną całość.
- Byłem tu w domu. – wymruczałem pod nosem, starając
przypomnieć sobie, jak najwięcej szczegółów. – Chciałem zjeść śniadanie… - Z
chwilą, gdy przymknąłem powieki, przed oczami wyświetlił mi się prawdziwy
koszmar.
Był początek
tygodnia. Poniedziałek, może wtorek. Wyjątkowo wstałem z łóżka dość wcześnie.
Wziąłem prysznic, ubrałem się w luźne ciuchy i zszedłem na dół. Sądziłem, że
znów nikogo nie zastanę. Ku mojemu zdziwieniu ojciec był w domu. Siedział przy
długim, drewnianym stole mogącym pomieścić co najmniej tuzin osób. W
pomarszczonych dłoniach trzymał jakiś kolorowy magazyn, skupiając na nim całą
swą uwagę. Z zainteresowaniem wertował strona po stronie, co jakiś czas
upijając łyk świeżo zaparzonej kawy.
- Nie umiesz się
odzywać? – odezwał się niski, męski głos.
- Przepraszam,
nie chciałem przeszkadzać. – W gardle czułem gulę wielkości pomarańczy. – Dzień
dobry ojcze. – skinąłem głową, ale gest ten został niezauważony. W dziwnym
napięciu przygotowałem kanapki i podszedłem do stołu.
- Dzień dobry. –
sapnął od niechcenia, rzucając czasopismo w moją stronę.
Na okładce stał
skąpo ubrany mężczyzna, o doskonale wyrzeźbionej sylwetce. Obydwie dłonie
zaciskał na kroczu, dość seksownie zagryzając dolną wargę. W ciemnoniebieskich
oczach iskrzyło coś niepokojącego. Przewertowałem kilka stron widząc mnóstwo
zdjęć przystojnych i głównie nagich mężczyzn. Przybierali prowokacyjne pozy, spoglądając
wprost na czytelnika. Poczułem pewien dyskomfort. Szybko zamknąłem gazetkę, nie
rozumiejąc, jak wpadła w posiadanie mojego ojca.
- Wytłumaczysz mi
to?
- Ja… -
Zacisnąłem usta. Przesunąłem wzrokiem po całej okładce, próbując oderwać wzrok
od magnetyzującej twarzy modela. – To chyba jest magazyn dla gejów.- skrzywiłem
się, udając obrzydzenie.
- Myślisz, że tego
nie widzę?
- Nie wiem do
czego zmierzasz. To nie należy do mnie. – Czułem, jak krew napływa mi do
twarzy.
- Czyżby? –
spytał ironicznie. Zaśmiał się pod nosem, spoglądając na mnie z pogardą. – Więc
twierdzisz, że ten ohydny magazyn, który znalazłem w twoim pokoju, nie należy
do ciebie?
- W moim pokoju?
- Podejdź do mnie.
– rozkazał. Bez namysłu podszedłem do mężczyzny, czując suchość w gardle. Złapał
mnie za ramię, boleśnie zaciskając palce. Otworzyłem usta, lecz nic prócz
przerywanego oddechu nie wydostało się na zewnątrz. Byłem wściekły na swoją
bezsilność i tchórzostwo. – Możesz mi wytłumaczyć, skąd wzięło się to w twoich
rzeczach?
- J-ja nie wiem.
- Nie wiesz? –
Jego głos był coraz oschlejszy. - Może mi jeszcze powiesz, że nie jesteś
pedałem?
- Nie jestem!
- Kłamiesz! –
Niespodziewanie uderzył mnie w twarz. Syknąłem z bólu, przykładając dłoń do
policzka. Chciałem opanować łzy, które były moją największą słabością. – Tylko nie
próbuj ryczeć!
Odwróciłem się i
wybiegłem z domu. Nagle znalazłem się w szkole. Stałem na środku długiego
korytarza, a wokół mnie panował niepokojący półmrok. Nie słyszałem nic, prócz głośnego
bicia własnego serca. Błyskawicznie starłem słone krople z policzków i podbródka,
próbując dojrzeć coś w panującej ciemności.
- Patryk? –
Zobaczyłem smukłą sylwetkę, zmierzającą w moim kierunku. Intuicyjnie zrobiłem
kilka kroków w tył. Nienaturalne uczucie strachu na widok przyjaciela, sprawiło
że jedyną rzeczą, jaka wpadła mi wtedy do głowy była ucieczka. – Patryk, to ty?
– Zmrużyłem oczy. Patryk zacisnął pięści i przyśpieszył kroku. Chciałem się
odezwać, lecz zamiast tego jęknąłem głośno zginając się w pół. Sodziak uderzył
mnie w brzuch, rzucając oszczerstwami i wyzwiskami, których wolałbym nie
pamiętać. Z każdą chwilą bił mnie coraz mocniej.
- Ty jebana
cioto! – warknął, plując mi w twarz. – Brzydzę się ciebie!
Nie miałem siły,
by się bronić. Wszędzie widziałem swoją krew. Rozdzierał mnie niewyobrażalny ból
w klatce, brzuchu, nogach – czułem, jak agonia pali moje żyły. Patryk nachylił
się nade mną, po raz kolejny brutalnie kopiąc i szarpiąc. Każde uderzenie
sprawiało ból, który zdawał się rozdzierać moje ciało na strzępy. Cios za
ciosem.
- Jesteś nikim,
rozumiesz!? – wrzasnął, unosząc mnie do góry. – Nienawidzę cię, pedale! – Zacisnął
palce wokół mojej szyi i zaczął dusić. – Nienawidzę cię!
Krztusiłem się
własną śliną, wypluwałem połamane zęby. Przymknąłem powieki, spod których nieustannie
wypływały słone łzy.
Ten horror skończył się moją śmiercią. Nie miałem
najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać. To był wyłącznie wymysł mojego
umysłu. Reakcja podświadomości, na strach który czułem w środku. „Tak nigdy się
nie stanie!”, uspokajałem się w duchu. „Patryk nigdy by mnie nie zabił. Co za
głupota.”
Miałem dość użalania się nad sobą. Miałem dość
dziecinnego płaczu, który i tak w niczym mi nie pomagał. Pobiegłem do pokoju i rozejrzałem
się w poszukiwaniu telefonu. Spiąłem wszystkie mięśnie i wybrałem numer
Patryka. Wziąłem głęboki uspokajający oddech i przyłożyłem słuchawkę do ucha.
Trzy krótkie sygnały.
- Halo? – Aksamitny głos przyjaciela zadziałał na mnie
jeszcze gorzej niż myślałem. Nogi zmiękły mi w kolanach, a w płucach poczułem
pustkę. – Halo, Seba? Słyszysz mnie? Coś się stało?
-
H-hej! Oczywiście, że cię słyszę! Nic się nie stało, no bo co się miało stać? –
powiedziałem jednym tchem, śmiejąc się debilnie.
-
Dobrze się czujesz? – spytał rozbawiony.
-
Tak. – odchrząknąłem nerwowo. – Jestem zdrów, jak ryba. – Pacnąłem się w czoło,
mając ochotę zapaść się pod ziemię. „Szefie pomożesz?”
-
O-okey.
Długa,
krępująca cisza. „Mam ochotę poderżnąć sobie gardło! To tylko zwykła rozmowa. W
swoim marnym życiu, miałem takich od groma!”, piszczałem w duchu. „Zachowuję
się tak irracjonalnie, że powalam samą Hannah Morgane, czy jak jej tam! Weź się
w garść na Boga!”
-
Halo? Jesteś tam?
- Co?
Tak, tak jestem.
-
Więc? Zadzwoniłeś, bo…
-
Chciałem cię zaprosić. Obejrzymy jakiś film, zamówimy pizze. Wiesz, nasza
rutyna.
- Już
się za mną stęskniłeś? - Policzki zapiekły mnie mocno, a przed oczami
zatańczyły gwiazdy. – Jeśli tak, to nie mam innego wyjścia.
-
Czyli wpadasz?
- Tak
głupku. Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. – Zmarszczyłem brwi, nie
wiedząc jak to zinterpretować. Nie mógł być poważny.
- Ja
też? – wydukałem speszony.
-
Będę za pół godziny. Na razie! – cmoknął w słuchawkę i się rozłączył.
„Jestem
przewrażliwiony! To, że nie może się doczekać jeszcze nic nie znaczy. Może ma
coś ważnego do powiedzenia? A może po prostu tak bardzo za mną tęskni?”.
Rzuciłem telefon i wbiegłem do łazienki. W pośpiechu ogarnąłem bałagan na głowie, odświeżyłem twarz i delikatnie spryskałem się
woda kolońską. Wróciwszy do pokoju, przebrałem się w czyste ubranie. Z szafy
wyjąłem pomiętą, flanelową koszulę w kolorze ciemnej zieleni. Zwinnie podwinąłem
rękawy, by zakamuflować przetarte już łokietniki. Błyskawicznie zapiąłem
wszystkie guziki i powędrowałem do półki ze spodniami. Tym razem padło na
czarne, dość obcisłe jeansy, które trzymałem na specjalne okazje.
„Stary, po coś
się tak odpicował?” Spojrzałem w lustro. „Choć w sumie… wyglądasz zniewalająco.”
Uniosłem kokieteryjnie brwi i wydąłem usta. „Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył.”
Wszystkie
rozrzucone po pokoju rysunki włożyłem do jednej teczki. Jeden z nich
przedstawiał niedokończony portret Patryka. Zacząłem szkicować go kilka tygodni
temu. Choć z początku nie zgadzał się na pozowanie, perspektywa odrobionych
zadań z matematyki i biologii rozwiązała sprawę.
Przez moment
patrzyłem na zakreślone ciemne oczy. Wpatrywałem się w nie, wizualizując realną
postać przyjaciela.
- Czy moje
zachowanie jest normalne? – zapytałem samego siebie. Raz przepełniała mnie
radość, zaraz potem znów smutek. Gdy byłem już niemal pewien, co do swych uczuć,
bombardowały mnie wątpliwości.
Absurdalny
koszmar wepchnąłem na samo dno umysłu, już nigdy nie chcąc o nim myśleć. Martwiło
mnie wyłącznie jedno – sen z minionej nocy. Nie dosyć, że był niestosowny, to
jeszcze nie czułem żadnych wyrzutów sumienia. Zupełnie, jakbym nie zrobił nic
złego. Moje myśli wciąż bezkarnie krążyły wokół ust, oczu, nagiego ciała
przyjaciela… Nie potrafiłem wyrzucić z głowy, obrazu jego twarzy. Tak pięknej,
która z niewiadomych dla mnie przyczyn, stała się nadzwyczaj pociągająca. Na
samą myśl, o tym, że mógłbym go pocałować, po moim ciele rozchodziły się
dreszcze.
„Jak tylko go
zobaczę to…”
Nakręcałem się,
tworząc w głowie jeszcze gorszy bajzel. Lubiłem czy nie? Podobało mi się, czy
może jednak nie? Musiałem zrobić skrupulatny rachunek sumienia, by w końcu
dotrzeć do prawdy. Tej, która mogła zmienić całe moje życie.
- Jesteś gejem? –
zapytałem, wyczekująco, odwracając się w stronę lustrzanego odbicia. –
Schiller, czy zaczynasz zakochiwać się w Patryku?