poniedziałek, 12 listopada 2018

NA PRZEKÓR WSZYSTKIEMU - część 2

Cześć! Zapraszam na kolejny rozdział Omandera <3
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 

Dziękuję A. za korektę i dobrą radę! Jesteś najlepsza ;*

_____________________________________________________




Szedłem przed siebie, nie zwracając uwagi dokąd idę. Nie byłem pewien, jak długo błąkałem się bez celu. Zaczęło padać. Rozejrzałem się dookoła szukając schronienia przed deszczem. Zauważając sklep Omara stanąłem, jak wryty. To musiało być zrządzenie losu, albo głupie szczęście. Z pośród wszystkich miejsc w całym mieście, nogi poniosły mnie akurat pod ten cholerny sklep! Usiadłem przed drzwiami, przyciskając kolana do klatki piersiowej. Schowałem głowę między nogi, próbując nie wpaść teraz na jakiś cholernie absurdalny pomysł. Może mógłbym zapukać do jego okna? Tylko, które do jasnej cholery będzie jego? Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej miałem ochotę pójść na całość. Będzie, co będzie. Rozejrzałem się, czy nikogo nie ma i poszedłem na tyły budynku. Na szczęście okna nie były za wysoko, więc bez problemu udało mi się zajrzeć do środka. W panującym dookoła mnie mroku nie mogłem jednak dostrzec niczego konkretnego. Powoli traciłem nadzieję na powodzenie mojego durnego pomysłu, gdy zapaliło się światło w czyimś pokoju. Wychyliłem się lekko i ostrożnie zajrzałem do środka.   

Omar.

Serce podskoczyło mi do gardła. W jednej chwili zapomniałem o tym, jak bardzo byłem na niego zły. Wyprostowałem się, chcąc delikatnie zapukać w szybę, gdy do jego pokoju weszła Nadia. Nie słyszałem, o czym rozmawiali, ale sądząc po minie Omara nie była to przyjemna pogawędka. Musiałem zaczekać. Lało jak z cebra, a ja miałem na sobie letnią koszulkę. Trzęsłem się z zimna bardziej, niż bym tego chciał. Przymknąłem oczy, opierając głowę o ścianę. Musiałem wyglądać żałośnie. Krople deszczu spływały mi po włosach i twarzy. Po mozolnie dłużącej się chwili znów zajrzałem przez szybę. Omar siedział przy niewielkim biurku, bazgroląc coś w zeszycie. Był sam. To była moja szansa. Z duszą na ramieniu zapukałem ostrożnie, czekając na jego reakcję. Nie usłyszał mnie. Zapukałem raz jeszcze, nieco mocniej. Zakręciło mi się w głowie. Czułem, że robię się czerwony na twarzy. Omar spojrzał w moją stronę, całkowicie zdezorientowany. Szybko zgasił lampkę i otworzył okno. Nareszcie.

czwartek, 1 listopada 2018

NA PRZEKÓR WSZYSTKIEMU - część 1

Cześć! Tak, jak zapowiedziałam. Zapraszam na pierwszy rozdział Omandera <3
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 

Dziękuję A. za korektę i dobrą radę! Jesteś najlepsza ;*

_____________________________________________________





Minął drugi tydzień odkąd ostatni raz widziałem się z Omarem. Nie odpisywał na moje sms’y, nie odbierał ode mnie telefonu. Kilka razy przechodziłem obok sklepu jego ojca, ale ani razu go nie widziałem. Nieustannie myślałem tylko o tym, czy zobaczę go w najbliższym czasie. Co jeśli jego ojciec jakimś cudem dowiedział się prawdy o nas? Co jeśli zakazał mu się ze mną spotykać? Bezradność rozsadzała mnie od środka.

OMAR PROSZĘ. ODPISZ MI W KOŃCU.
WSZYSTKO W PORZĄDKU?
TĘSKNIĘ.

Wystukiwałem sms’y jeden po drugim. Wpatrywałem się nieustannie w ekran telefonu, czekając jak dureń na jakąkolwiek wiadomość od niego.  Odpowiadała mi głucha cisza. Miałem ochotę płakać i wrzeszczeć jednocześnie. Co strzeliło mi do głowy, by zakochiwać się w Muzułmaninie? Przez radykalne podejście jego ojca, nie mam co liczyć na to, że nas zaakceptuje. Napisałem kolejną wiadomość, prawie rycząc. Usiadłem na podłodze, podpierając się plecami o łóżko. Po kolejnej godzinie ciszy, byłem już wściekły na wszystko. Na Omara. Na jego pierdolniętego ojca. Na moją matkę. Na Guzmána.

ODEZWIJ SIĘ DUPKU!!!

Wyrzuciłem telefon gdzieś w kąt, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Szybko przetarłem twarz, robiąc najbardziej obojętną minę, na jaką było mnie teraz stać. Nie chciałem wdawać się w żadną dyskusję w stylu: Co się stało? Masz jakiś problem? Chcesz o tym pogadać? Moja stara była ostatnią osobą, której chciałbym się zwierzać ze swoich problemów. Uchyliłem lekko drzwi, patrząc na nią spod byka.

- Czego chcesz? – spytałem oschle.
- Wołałam cię na kolację.
- No i? – Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się bezczelnie. – Mam to gdzieś.
- Ander, jak ty się do mnie odzywasz?
- Normalnie.
- Znowu paliłeś? – spytała lekko poirytowanym głosem. Zaczęła napierać na drzwi, chcąc wejść do środka. Nawet, jeśli bym zapalił, nie zamierzałem się jej z tego spowiadać. – Ander, wpuść mnie natychmiast! Znowu paliłeś to gówno. – Zatarasowałem jej drogę. – Zaraz zawołam ojca. Wpuść mnie.
- A właź sobie jak chcesz. – prychnąłem pod nosem, schodząc jej z drogi. Usiadłem na łóżku, całkowicie ją ignorując. Odruchowo spojrzałem w stronę telefonu leżącego w stercie ubrań. Matka zaczęła wykład o „szkodliwym wpływie narkotyków”, ale nie miałem zamiaru tego wysłuchiwać. Kusiło mnie, by po raz kolejny sprawdzić, czy Omar w końcu mi odpisał. Nie. To nie miało sensu. Westchnąłem ciężko, spoglądając na matkę.
- Co się stało, Ander? – spytała, widząc moją zrezygnowaną minę. – Wszystko w porządku? Ostatnio dziwnie się zachowujesz.
- Nie twoja sprawa.

sobota, 3 września 2016

I FALLEN FOR YOU - część 4

Cześć! W ramach rekompensaty za poprzedni rozdział, przedstawiam Wam nieco dłuższy. Liczę, że przypadnie wszystkim do gustu :) Komentarze mile widziane.
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę!
_____________________________________________________


            
Byłem zły na wszystko. Na zatłoczoną ulicę i paskudną pogodę, którą widziałem za oknem czarnej Impali. Na Bobby’ego, bo potraktował mnie jak rozkapryszonego bachora. Na Castiela, bo nadal go przy mnie nie było. Byłem zły i chciałem porządnie obić komuś pysk. W pubie do którego trafiłem było ciasno, śmierdziało piwem i papierosami. Zgrabne, skąpo ubrane kelnereczki przeciskały się przez pijane grupki, ledwo nadążając z zamówieniami. Zmrużyłem oczy, zacisnąłem pięści, chcąc uratować pulchniutką kelnerkę, którą zauważyłem przy wejściu do środka. Ruszyłem w jej stronę, gdy ktoś z impetem wpadł na mnie, oblewając piwem.
- E ty! Uważaj, jak leziesz! – wrzasnąłem ostro. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na mnie z głupim uśmiechem na twarzy. Serce podeszło mi pod gardło.
- Dean? To ty? – Usłyszałem niski, znajomy głos. W pierwszej chwili nie chciałem odpowiadać. Chciałem uciec, jak najdalej, byle uniknąć konfrontacji z nim. – Dean? – powtórzył radosnym, nieco zaskoczonym głosem. Taksował mnie wzrokiem od góry do dołu. – Prawie cię nie poznałem. Ten zarost… - Palcami musnął mój policzek. – Bardzo się zmieniłeś przez te kilka lat.
- Tak, to ja. Cz-cześć. – Wymamrotałem cicho, patrząc mu prosto w oczy. Nie byłem w najlepszej formie. – Wybacz, ale troszkę się śpieszę. Nie mam czasu. – Niechlujny zarost, znoszona kurtka i starte jeansy, które dawno powinny wylądować w praniu. Przestałem przykładać uwagę do tego, jak wyglądam. Wszelaki kontakt z innymi ludźmi ograniczałem do minimum. Przez to stałem się na osiedlu lokalną atrakcją. Kiedyś dusza towarzystwa – teraz miejscowy pijak i niechluj. – Muszę lecieć, Benny. – powiedziałem przez ramię, chcąc jak najszybciej wyjść ze pubu. Mężczyzna złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę baru.
- Nie napijesz się ze starym kumplem, Dean? – Poklepał mnie po plecach, posyłając figlarny uśmiech. Zrobiłem szybki rozrachunek wszelkich za i przeciw. Rzuciłem molestowanej kelnerce przepraszające spojrzenie, ostatecznie idąc za mężczyzną. Co mi szkodzi, spytałem sam siebie, przecież po to tu przyszedłem. Zająłem miejsce obok niego, uśmiechając się blado. Parę drinków nikomu nie zaszkodzi.  

sobota, 27 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 3

Cześć! Dzisiaj z dwudniowym opóźnieniem (powrót do pracy po 2tyg. urlopie mi za bardzo nie służy). W każdym razie zapraszam na kolejny rozdział!
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę!


_______
__________________________________________



Był coraz bliżej cmentarza. Szedł przed siebie nieustannie spoglądając na zegarek. Od kilku tygodni deptali mu po piętach. On jednak zawsze był krok przed nimi. Miał duże szczęście, dlatego nie chciał wystawiać go na próbę. Przyśpieszył kroku, podejrzliwie spoglądając na twarze mijanych osób. Obawiał się, że ktoś może okazać się jednym z nich. Jeszcze dwie przecznice, pomyślał. Skręcił w lewo w ciasną uliczkę, zauważając klęczącego pod ścianą bezdomnego. Ten spoglądał na niego, poruszając ustami. Nie słyszał jego słów, z ruchu warg ciężko było cokolwiek odczytać. Co jeśli mnie namierzyli, spytał sam siebie, nie będę miał żadnych szans. Mężczyzna musiał, jak najprędzej dotrzeć na cmentarz. Nie oglądając się za siebie, wbiegł w następną przecznicę, modląc się, by nikt go nie śledził. Na dworze było ciemno, niebo spowite ciemnymi chmurami przyprawiało o dreszcze. Skrzyżował ręce na piersi, dygocząc z zimna. Przeklinając w myślach, pobiegł w kierunku cmentarnej bramy.
Znów spojrzał na zegarek. W samą porę dotarł na miejsce. Minął kilka nagrobków, szukając tego, przy którym mieli się spotkać. Czytał kolejne nazwiska, nie mogąc znaleźć tego konkretnego. Cmentarz był duży. Zbyt duży, by teraz błądzić i tracić czas na szukanie odpowiedniego nagrobka. Rozejrzał się wokół siebie. Zmrużył oczy, próbując zobaczyć cokolwiek w otaczającym go mroku. Bał się, panikował, był bliski płaczu. To nie może się tak skończyć, pomyślał, nie teraz. Idąc główną alejką, dotarł do niewielkiej kapliczki. Przysiadł na betonowych schodach i złożył drżące dłonie do modlitwy. Z nieba zaczął padać chłodny, jesienny deszcz. Mężczyzna skulił się, chowając głowę w ramionach.
- Nikt cię nie śledził? – Za plecami usłyszał zdyszany, lekko zachrypnięty głos przyjaciela. Podniósł się i natychmiast objął go w mocnym uścisku. Pokiwał przecząco głową, zauważając w jego ciemnych oczach coś niepokojącego. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że dużo dla ciebie ryzykuje.
- Wiem, dlatego byłem bardzo ostrożny. – wydukał zdławionym głosem. – Masz ją?
- Oczywiście. – odpowiedział szybko. Schował dłoń do kieszeni czarnego płaszcza. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że staniesz się dla nich…
- Łatwym celem, wiem. – Mężczyzna znów przysiadł na schodach i splótł palce. Oparł ręce na udach, zwieszając głowę. Jego ramiona zadrżały. – Widzisz lepsze rozwiązanie? Uciekam, chowam się, jak szczur, nieustannie czując ich oddech na karku. – Dygotał ze strachu i wściekłości. – Ciągle mam wrażenie, że czyhają na mnie. Obserwują.
- Uspokój się. Czuwałem nad tobą. Wiesz, że zawsze będę.
- Wiem, ale jej potrzebuje.
- To nie jest…
- Najlepszy pomysł, wiem. – zwiesił głowę zrezygnowany. Jego przyjaciel miał rację. Teraz był dla nich w pewien sposób niewidzialny. Musiał chować się, nie wychylać, by nie przykuwać niczyjej uwagi. – Proszę, daj mi ją. – Gdy ją odzyska, stanie się tym, czym latarnia morska jest dla zbłąkanego żeglarza. – Chcę mieć to za sobą. – Rzucił przyjacielowi ponaglające spojrzenie. Ten wyciągnął z kieszeni mały flakonik, ściskając go w dłoni.
- Są tutaj.
- Co?
- Czuję ich. Musisz uciekać! – wrzasnął w kierunku zaskoczonego mężczyzny. – Zajmę się tym. - Nie chciał narażać go na niebezpieczeństwo.
- Nie! – Mężczyzna wyciągnął rękę, odbierając to, co po co przyszedł. To, co zawsze do niego należało. – Ja się nimi zajmę. – Otworzył flakonik. Wypił zawartość, czując jak wypełnia go moc, z której niegdyś zrezygnował. Na nowo stał się tym, kim był od zawsze. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, rzucając przyjacielowi prowokacyjne spojrzenie. – Albo my, albo oni.  

Słyszał ich kroki, coraz szybsze, głośniejsze. Byli blisko. 

środa, 17 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 2

Cześć misiaki! Zapraszam na kolejny rozdział. Liczę na pozytywny odbiór.
Dziękuję A. za korektę, radę i nie zawsze miłe słowo

Jesteś najlepsza (mimo wszystko ;* ) !

_________________________________________________




Jeszcze raz przetarłem twarz, wpatrując się w idealnie opatrzoną dłoń. W pierwszej chwili myślałem, że śnię na jawie. Nie mogłem zebrać myśli. Nie mogłem znaleźć racjonalnego wytłumaczenia na to, co widzę. Krwawienie ustąpiło, a po opuchliźnie nie było śladu. Leżałem na łóżku przebrany w czystą pidżamę, a obok na szafce nocnej stał kubek z gorącą herbatą. Nie wiedziałem, co to może oznaczać, ale wcale nie podobała mi się ta sytuacja. Za oknem panował półmrok. Odruchowo zerknąłem na zegarek. Zbliżała się osiemnasta. Zmrużyłem oczy w maleńkie szparki, rozglądając się po sypialni. Kilka godzin temu byłem pijany, ledwo utrzymując się na prostych nogach. Rzygałem pod siebie jak kot, ledwo dysząc. Teraz? Usiłowałem nie przyjmować do wiadomości tego, że ktoś nawiedził mnie, umył, opatrzył i grzecznie położył do łóżka. To wydawało mi się niedorzeczne i wręcz niemożliwe.

- Co jest do kurwy… - wymruczałem pod nosem, gładząc obandażowaną rękę. Ból również ustąpił. – Sam! Sammy! Jesteś tu!?  Odezwij się natychmiast! – krzyknąłem głośno, ale odpowiedziała mi głucha cisza. On, jako jedyny miał klucze do mojego mieszkania. Wygramoliłem się spod ciężkiej kołdry. Usiadłem prosto, opierając się plecami o ścianę. Skrzyżowałem ręce na piersi, biorąc kilka głębokich oddechów. Czułem się nieswojo, ale było w tym coś intrygującego. Pomimo zdezorientowania, odczuwałem wyłącznie spokój. – Jest tu ktoś!? – Nie byłem sam. Czułem czyjąś obecność, oddech na karku. Wyostrzyłem zmysły, wsłuchując się w otaczającą ciszę. - To cholernie nieśmieszny żart! - Zauważyłem, że niewielkie rany na kolanach zniknęły. Nie było choćby maleńkiej blizny! To również nie wytrąciło mnie z równowagi. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem było bliskie spotkanie z muszlą klozetową i uderzenie łbem o podłogę. Czy po czymś takim mogłem z lekarską precyzją założyć szwy i opatrunki? Moją głowę wypełniały setki myśli, wykluczających się nawzajem.

- Sam do jasnej cholery! – warknąłem. Usilnie starałem przypomnieć sobie cokolwiek z przed kilku godzin, a wszelakie próby kończyły się fiaskiem.  – Nie rób sobie jaj. To wcale nie jest śmieszne. – Poszedłem do sąsiedniego pokoju. Wszędzie panował bałagan. Na podłodze walały się puste puszki po piwie. W kuchni – wywrócony do góry nogami stół i potłuczone szklanki. – Kurwa. Coraz gorzej ze mną. – Złapałem się za głowę, pod palcami wyczuwając pokaźnej wielkości guza. Musiałem nabawić się go, gdy zemdlałem, a zaraz potem zmieniłem się w zombie. Będąc nieprzytomnym wykąpałem się, zaszyłem ranę i przebrałem się w pidżamę. W między czasie zaparzając herbatę! Po długim, bezproduktywnym śledztwie w tej sprawie, nie wpadłem na nic. W mieszkaniu nie było niczego, co wskazywałoby na obecność kogoś, prócz mnie. Apteczka leżała tam, gdzie ją zostawiłem, podobnie jak reszta moim rzeczy. Jedynym wytłumaczeniem, w które musiałem uwierzyć było to, że upiłem się, tracąc świadomość tego co robię.

Tak czy siak to kurewsko popieprzone.

niedziela, 14 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 1

Cześć! Oh, jak to miło znów wrócić na bloga z nowym opowiadaniem. Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda po - nie ukrywajmy - tak długiej przerwie, jaką zrobiłam w pisaniu. Mimo wszystko czytajcie i komentujcie.
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę.

_____________________________________________________




To była długa i ciężka noc. Koszmar zbudził mnie ze snu, zalewając zimnym potem i dręczącym niepokojem. Szybko zerknąłem na zegarek, który wskazywał dokładnie szóstą nad ranem. Zrezygnowany przewracałem się z boku na bok, nie mogąc znieść pustki, jaka panowała w mieszkaniu. Pokój, który zwykle przesiąknięty był zapachem Casa, teraz pachniał jedynie starym żarciem, piwem i zwietrzałą whiskey. Łóżko wydawało się ogromne. Leżałem na jego brzegu, zakryty kołdrą po sam czubek głowy. Za oknem znów szalała burza, wpędzając mnie w jeszcze gorsze samopoczucie. Nienawidziłem zarówno jej, jak i deszczu, który często jej towarzyszył. Teraz byłem niewyspany, zły, a głowa pękała mi w szwach. Zwlekałem ze wstaniem do godziny ósmej. Jakąś godzinę temu Bobby napisał mi sms’a, że z okazji z moich urodzin, nie muszę przychodzić do warsztatu. Pracowałem u niego już dobrych kilka lat. Nic nie odprężało mnie lepiej, jak grzebanie w starych autach. Wygramoliłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Po wszystkich porannych czynnościach i gorącym prysznicu, zbliżała się pora śniadania. 

Minęło sporo czasu, odkąd Castiel tak po prostu mnie zostawił. Z dnia na dzień wyprowadził się i zniknął bez śladu. Została po nim jedynie kartka z pieprzonym „Przepraszam, ale nie miałem wyjścia”. Nie pofatygował się na nic innego. Codziennie wmawiam sobie, że się z tym pogodziłem. Próbowałem żyć dalej, ale z każdym dniem było coraz ciężej. Wciąż męczyły mnie te wszystkie wspomnienia. Ból i tęsknota za nim były nie do wytrzymania. Kiedyś sądziłem, że nic nie będzie w stanie mnie złamać. Myślałem, że jestem silny i twardy. Niezniszczalny. To, jak bardzo stoczyłem się przez te kilka miesięcy nie potwierdzało tego najlepiej. Do warsztatu chodziłem jedynie po to, by nie słuchać ciągłych pretensji Sam’a i zrzędzenia Bobby’ego. Nie raz potrafiłem przyjść do roboty zalany w cztery dupy z idiotycznym uśmiechem na twarzy i nie raz miałem u niego przesrane. Alkohol usypiał żal i samotność, która dzień w dzień jeszcze mocniej mi doskwierała. Z każdą wypitą butelką whiskey, sięgałem dna jeszcze głębiej i szybciej. Bobby i Sam pilnowali mnie, jak małego dziecka. Codzienne telefony i pytania, gdzie byłem, co robiłem i czy wszystko u mnie w porządku. Jak miało być w porządku, skoro zostałem sam, jak palec? Z upływem czasu, kłamstwa opanowałem do perfekcji. Siedząc pijany w zapomnianej przez Boga melinie, łgałem, że jestem w domu. Na każde pytanie odpowiadałem tak, by uniknąć nalotu młodszego brata i kazań, jakie prawiłby mi przez długie godziny. Sam potrafił być natrętny, niczym bzyczący nad uchem komar. 

Otworzyłem lodówkę, chcąc przygotować coś szybkiego do jedzenia. Jak codziennie ograniczyłem się do mocnej, parzonej kawy i kilku tostów z brzoskwiniowym dżemem. Rozglądając się po zagraconej śmieciami kuchni, wspominałem pyszne śniadania, jakie Cas serwował mi czasem do łóżka. Za chwilę – rutynowo - uderzyła mnie lawina bolesnych wspomnień, po których straciłem apetyt. Wyrzuciłem ledwie tkniętego tosta do śmietnika, a kawę wylałem do zlewu.

Nienawidzę cię Cas, pomyślałem. Nienawidzę z całego serca.  

Dziś wypadały moje trzydzieste czwarte urodziny. Drugie, które spędzałem samotnie. Dwa lata użalam się nad sobą i staczam, stając się cieniem samego siebie. Znów towarzyszyć mi będą piosenki AC/DC i Lynyrd Skynryd oraz mocno schłodzona butelka szkockiej whiskey. Nie potrafiłem zdobyć się na nic innego. Wolałem bez końca rozpamiętywać przeszłość. Przeszłość, która dawno powinna stać się zamkniętym rozdziałem. Mój organizm zdążył oswoić się z codzienną porcją alkoholu. Popadałem w nałóg i depresję, z której o własnych siłach nie wyjdę. Castiel. To jego potrzebowałem. To on dałby mi teraz siłę, by odbić się od dna. Wypłynąć na powierzchnię i złapać głęboki oddech. 

wtorek, 10 marca 2015

It's my scar.

Witajcie! Z malutkim opóźnieniem przedstawiam Wam coś zupełnie nowego. Uprzedzając pamiętam, że miał pojawić się pierwszy rozdział "You're still my clumsy ferret" :) Do końca tygodnia mam jeszcze troszkę czasu, prawda? Trochę niespodziewanie naszło mnie na angsta. Tak. Poniższy oparty jest na fabule z 10 sezonu. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Oczywiście dziękuję G. za korektę i szczere uwagi. Jesteś najlepsza! 

Enjoy!
_______________________________________________



Dean siedział oparty o ścianę w kałuży karmazynowej krwi. Dłonie i twarz pokryte miał drobnymi zadrapaniami. Po czole spływały krople potu, a z kącika napuchniętych ust leciała maleńka strużka krwi. Wokół niego panował bezgraniczny mrok i cisza. Z daleka dobiegał jedynie delikatny świst wiatru sprawiający, że pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej przeraźliwe. Okna na przeciwległej ścianie były tak brudne, że nie przepuszczały choćby odrobiny światła. Winchester nie wiedział, gdzie jest. Nie pamiętał, jak znalazł się w tej zapomnianej przez Boga dziurze. Na dodatek w powietrzu unosił się obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Smród był nie do wytrzymania. Mężczyzna zmrużył oczy, próbując coś dostrzec w otaczającej go ciemności. Czując ból w każdej części swojego poturbowanego ciała, podczołgał się kawałek dalej, natrafiając na leżącą na ziemi latarkę. Szybko poszukał włącznika i poczekał, aż żarówka nabierze pełnej mocy. Przetarł powieki, po chwili przyzwyczajać się do jasno bijącego światła.  

- Od razu lepiej. - szepnął. Spojrzał na swoje pozdzierane dłonie, widząc na nich ślady zdecydowanie nie swojej krwi. W jednej z nich kurczowo trzymał Pierwsze Ostrze, w drugiej strzępek czyjegoś ubrania. Nieświadomie ściskał go z całych sił, jakby miało uratować mu to życie. - Cholera… - W głowie huczało mu od natłoku różnorakich emocji. Czuł jednocześnie złość i spokój, radość i smutek. W żyłach płynęła dziko pulsująca krew, boleśnie palącą jego wnętrze. Cały czas ogarnięty był chęcią zabijania, jednak coś nie pozwalało mu się z tego wyzwolić. Zupełnie jakby uczucia w nim utkwiły i nie mogły znaleźć ujścia.

Winchester przymknął oczy, próbując wyprzeć z siebie potwora, który zawładnął jego duszą. Szybko wyrzucił Pierwsze Ostrze z dłoni, walcząc ze sobą, by nie chwycić go z powrotem. Pokusa była silna, a Dean słaby. Wyłącznie maleńka cząstka jego prawdziwej osobowości sprzeciwiała się jej, wołając o pomoc. Łowca marzył, by wstać na równe nogi i wydostać się z tej obskurnej dziury. Mięśnie jednak odmawiały mu posłuszeństwa. Ostrożnie podparł się rękoma o ścianę i podniósł z podłogi. Rozejrzał się po dość dużym pokoju, próbując przypomnieć sobie minione wydarzenia. Zrobił kilka kroków, potykając się o czyjeś ciało. Szybko nachylił się nad leżącym mężczyzną, zauważając, że nie było jedyne. Na podłodze leżało jeszcze kilka ludzkich zwłok, a każde z nich miało poważne rany kłute i wręcz rozszarpane gardła. Wszystko brudne było od krwi i wnętrzności, które walały się po całej podłodze. Widok był odrażający.


- Nie. Nie. To nie ja! To niemożliwe! - Dean stęknął żałośnie. Nie mógł przypomnieć sobie, jak do tego wszystkiego doszło. W prawej dłoni wciąż ściskał kawałek beżowego materiału, lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi. - Co do cholery? Ja ich zabiłem? Ja zabiłem tych wszystkich, pieprzonych ludzi? - Złapał się za głowę, rozglądając spanikowanym wzrokiem. Bardzo powoli dochodził do siebie, a wraz z nim świadomość masakry, której był sprawcą. - To niemożliwe! - warknął. Szybko sięgnął do kieszeni po telefon, chcąc jak najszybciej zadzwonić do Castiela. Chciał, aby Anioł zabrał go stąd, nie mówiąc o tym Sammy'emu. Wybrał numer przyjaciela, po chwili słysząc dzwonek dochodzący z głębi pokoju. Trzymając telefon przy uchu, szedł w stronę nasilającego się dźwięku.

niedziela, 1 marca 2015

It wasn't a fanfiction! - część 2

Witajcie ponownie! Dziś przedstawiam Wam drugą i ostatnią część two'shot'a o Jensenie i Mishy. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się napisać jakiegoś cockles'a. W każdym razie... wiem, że szmat czasu nic nie publikowałam. Pewnie już większość z Was zapomniała o moim blogu:( Teraz staram się wynagrodzić moją nieobecność. Jeśli jakaś zbłąkana duszyczka trafi już na mój blog, chciałabym poznać jej opinię. Rozumiecie? Więc liczę teraz na komentarze! :)
Dobra b
y już naprawdę nie przedłużać, zapraszam do lekturki! Enjoy!
P.S. Dziękuję G. za poprawki i korektę! Jesteś najlepsza! <3
___________________________________


- Podejdź do mnie. – Wyszeptał w kierunku otępiałego mężczyzny. Nie widząc żadnej reakcji na twarzy aktora, zrobił kilka kroków w jego kierunku. – Coś nie tak? – spytał niewinnie.
- Em… - Jensen oczami wyobraźni wrócił do czytanego wcześniej destielowego opowiadania. To, co działo się teraz w jego głowie nadawałoby się na kolejny sprośny fanfik. – Naprawdę świetnie teraz wyglądasz, Misha. – powiedział, szybko gryząc się w język. Mógł to sobie darować. Nie miał pewności, jak Colins zareaguje na taki komplement.
- Dziękuję. – Musiał przyznać, że słowa Ackles'a przyjemnie połechtały jego ego. – Chcę się teraz wykąpać. Mogę?
- Pewnie. - Jensen wzruszył ramionami, chcąc wyglądać na jak najmniej spiętego. - Poczekaj, napuszczę ci gorącej wody. - Rzucił czyste ubrania na podłogę i podszedł do wanny, "przez przypadek" ocierając się o udo bruneta. Sięgnął po płyn do kąpieli, nalewając odrobinę do powoli napełniającej się wanny.
- Czekoladowy?
- Nie śmiej się. Najlepiej będzie, jak to zostanie między nami. - Rzucił mężczyźnie groźne spojrzenie.
- Spokojnie. – Misha przyłożył prawą dłoń do serca. - Przyrzekam, że ten słodki sekret zachowam dla siebie, aż do śmierci. - wyszeptał Jensen'owi do ucha. - Tyle wody mi starczy, dziękuję.
- Dobra, tak więc... - Ackles odwrócił się, by dać Mishy świeżą gąbkę i zamarł z wrażenia. Colins zrzucił ręcznik na podłogę, pozostając zupełnie nagi. Jego ciało zdobiła gęsia skórka i lekkie smugi po kroplach wody. Na brzuchu bruneta rysowały się wyraźne, leniwie pracujące mięśnie. Jensen tępo przyglądał się umięśnionym ramionom, klatce, nie zwracając uwagi na swoje niekomfortowe położenie. - Tak więc, tu... - Widok stojącego przed nim gołego mężczyzny był oszałamiający.
- Więc tu? - Misha powtórzył za blondynem, uważnie wpatrując się w jego zielone tęczówki.
- Masz nową gąbkę. Nie używałem jej jeszcze, więc śmiało możesz z niej skorzystać. - wydusił w końcu jednym tchem. - Dobra, zostawiam cię. - Walczył ze sobą, by nie spoglądać na przyrodzenie mężczyzny, lecz kilka razy naprawdę nie mógł się powstrzymać. Ciekawość okazała się silniejsza.
- Jak chcesz, to możesz zostać. Umyjesz mi plecy.
- Co?
- Słyszałeś. - Misha wszedł do wanny, sycząc pod nosem. - Chyba trochę przesadziłeś. - Odkręcił nieco zimnej wody, bo ta którą przygotował Jens była stanowczo za gorąca. Sięgnął po kolorową gąbkę i podał ją onieśmielonemu blondynowi.
- Serio? Mam ci umyć plecy?
- Dlaczego nie? Jak już tu jesteś.  - Jensen nic już nie mówiąc, nalał czekoladowego płynu na gąbkę, zgniatając ją kilka razy. Rozprowadził pianę po całych plecach aktora, na nowo lustrując jego nagie ciało. - Trochę niżej. - Misha schował głowę między kolana, wyprężając się niczym kot.
- Tutaj? - Jensen przetarł wskazane miejsce, będąc już bardzo blisko pośladków. Kusiło go, by rzucić tę gąbkę w cholerę i dłonią pieścić mokrą skórę. By wcisnąć palce w rozkoszną szparkę, która wręcz błagała o pieszczotę. - Chyba ci się podoba. - powiedział, słysząc jak brunet słodko mruczy pod nosem.
- Yhym. Jest świetnie.
- To może zatrudnisz mnie na stałe? Będę mył plecy na twoje życzenie. - zaśmiał się. – Okey. Robota skończona.
- Chyba nie brałbyś ode mnie za dużo, co?
- Za mycie?
- No.
- Jak dla ciebie... – zastanowił się. - Pierwsze trzy razy miałbyś za darmo, a potem jakoś byśmy się dogadali.

wtorek, 24 lutego 2015

It wasn't a fanfiction! - część 1

Cześć misiaki!
Przepraszam, że publikuję coś nowego dopiero dzisiaj, ale odkąd zaczęłam chodzić do pracy czas na pisanie mam jedynie w wieczorem/w nocy. Poniższy two-shot's pisałam wczoraj do 3-ej nad ranem (Ogólnie miał to być one-shot, ale jak zwykle musiało przerodzić się w coś dłuższego). W każdym razie chciałabym dedykować go Gośce - mojej prywatnej becie;* Dziękuję za każde dobre słowo i krytykę (spokojnie i domestic!cockles kiedyś będzie! :). Tak więc zapraszam do lektury! Enjoy!
P.S. Znów dziękuję G. za korektę. Jesteś najlepsza!

___________________________________________________


- Na razie wszystkim! Do jutra! – Już od ponad miesiąca Jensen wracał do domu po całym dniu pracy nad kolejnym odcinkiem "Supernatural". Niedawno odbyła się premiera pierwszego odcinka czwartego sezonu, która wywołała niemałe zamieszanie. Aktor pożegnał się ze wszystkimi, wchodząc jeszcze do garderoby Mishy Colins’a. – Mogę? – Zapukał do drzwi, czekając na jego odpowiedź.
- Śmiało.
- Wszystko w porządku, stary? – Jensen usiadł na niewielkim fotelu, uważnie przyglądając się brunetowi. – Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu mnie unikasz. – powiedział rozczarowanym głosem.
- Wydaję ci się.
- Raczej nie. – Pokręcił przecząco głową - Już od ponad tygodnia zapraszam cię do siebie na piwo, a ty ciągle mi odmawiasz. Zrobiłem ci coś? Jeśli tak to przepraszam, stary. Czasem gadam jakieś głupoty, ale nie zwracaj na nie uwagi.
- Jensen, naprawdę wszystko gra. Po prostu muszę ogarnąć swoje życie. – Misha nie chciał mówić nic więcej. Spakował resztę swoich rzeczy, ani przez chwilę nie patrząc w stronę lekko skonfundowanego mężczyzny. Odkąd ten wszedł do jego garderoby, aktor czuł się niezręcznie. Głos łamał mu się przy każdym zdaniu. Twarz okryła się delikatnym rumieńcem, co tylko pogorszyło sprawę. – Śpieszę się na autobus.
- Mogę cię podwieźć.
- Nie dzięki. Wracaj spokojnie do domu, bo pewnie jesteś zmęczony.
- Nie na tyle, by nie móc cię podwieźć.
- Czuję się teraz, jak palant. – Misha wymruczał pod nosem. – Błagam, nie nalegaj już. – Szybko ubrał kurtkę i wnet wybiegł z pomieszczenia, nie chcąc dłużej zwodzić niestrudzonego blondyna.  – Do zobaczenia jutro, Jens!
- Jasne. – Aktor wzruszył ramionami, czując rozczarowanie. Odkąd zobaczył Mishe po raz pierwszy, poczuł do niego coś, co mógł nazwać zauroczeniem. Przeuroczy uśmiech Colins'a tak bardzo zakręcił mu w głowię, że teraz nie myślał już o niczym innym. Codziennie dyskretnie obserwował mężczyznę, nie mogąc nacieszyć oczu. Z każdym dniem uczucie narastało, a Jensen czuł coraz więcej szalonych emocji. – Czemu ciągle mi odmawiasz? – Nigdy nie miał problemów ze swoją seksualnością. Nie marzył o przelotnym romansie, czy krótkim gorącym flircie. Był już w takim wieku, że wypadało myśleć już o znalezieniu kogoś na poważnie. Idealnym kandydatem był Misha Colins, który jak na złość, odgrywał trudnego do zdobycia. – Ach ci mężczyźni… - Ackles uśmiechnął się pod nosem. – a mówią, że to kobiety są skomplikowane. 
  
***

- Cześć stary. Tęskniłeś za mną? – Jensen wziął czworonożnego przyjaciela na ręce i cmoknął go w czubek włochatego łebka. Kocur odpowiedział głośnym mruknięciem, po czym zeskoczył z powrotem na podłogę. Porozumiewawczo spojrzał na swojego właściciela, chcąc zakomunikować, jak bardzo był głodny. – Spokojnie staruszku, mam tu coś specjalnie dla ciebie. – Aktor zdjął szybko buty, odwiesił skórzaną kurtkę na wieszak i pognał za kotem do kuchni. Po drodze do domu skoczył po małe zakupy, bo jak zwykle jego lodówka pewnie świeciła pustkami. – No tak… niczego nie ma. – stęknął głośno nie spodziewając się, aż tak poważnych braków. W lodówce nie było niczego, prócz otwartej puszki z kocim żarciem, zsiadłego mleka i kilku przeterminowanych jogurtów. Mężczyzna wyrzucił wszystko do śmietnika, mamrocząc pod nosem. – Spokojnie, daj mi to wszystko wypakować. Uwierz, że też umieram z głodu. – Zwrócił się do kręcącego się pod nogami kocura. Jego żołądek już od dobrych kilku godzin nieznośnie przypominał o swoim istnieniu. Na planie nie było czasu choćby zjeść coś na szybko, bo Erik ganiał wszystkich, jak oparzony. „Terminy ludzie!”

IT WASN'T A FANFICTION!

Pairing: Jensen Ackles / Misha Colins
Fandom:
Supernatural
Rated:
NC-17
Opis:
Czy destiel istnieje wyłącznie w głowach serialowych fanek? Czy aktorów nie łączy coś więcej, prócz niewinnej znajomości?


CZĘŚĆ 1
CZĘŚĆ 2