sobota, 3 września 2016

I FALLEN FOR YOU - część 4

Cześć! W ramach rekompensaty za poprzedni rozdział, przedstawiam Wam nieco dłuższy. Liczę, że przypadnie wszystkim do gustu :) Komentarze mile widziane.
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę!
_____________________________________________________


            
Byłem zły na wszystko. Na zatłoczoną ulicę i paskudną pogodę, którą widziałem za oknem czarnej Impali. Na Bobby’ego, bo potraktował mnie jak rozkapryszonego bachora. Na Castiela, bo nadal go przy mnie nie było. Byłem zły i chciałem porządnie obić komuś pysk. W pubie do którego trafiłem było ciasno, śmierdziało piwem i papierosami. Zgrabne, skąpo ubrane kelnereczki przeciskały się przez pijane grupki, ledwo nadążając z zamówieniami. Zmrużyłem oczy, zacisnąłem pięści, chcąc uratować pulchniutką kelnerkę, którą zauważyłem przy wejściu do środka. Ruszyłem w jej stronę, gdy ktoś z impetem wpadł na mnie, oblewając piwem.
- E ty! Uważaj, jak leziesz! – wrzasnąłem ostro. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na mnie z głupim uśmiechem na twarzy. Serce podeszło mi pod gardło.
- Dean? To ty? – Usłyszałem niski, znajomy głos. W pierwszej chwili nie chciałem odpowiadać. Chciałem uciec, jak najdalej, byle uniknąć konfrontacji z nim. – Dean? – powtórzył radosnym, nieco zaskoczonym głosem. Taksował mnie wzrokiem od góry do dołu. – Prawie cię nie poznałem. Ten zarost… - Palcami musnął mój policzek. – Bardzo się zmieniłeś przez te kilka lat.
- Tak, to ja. Cz-cześć. – Wymamrotałem cicho, patrząc mu prosto w oczy. Nie byłem w najlepszej formie. – Wybacz, ale troszkę się śpieszę. Nie mam czasu. – Niechlujny zarost, znoszona kurtka i starte jeansy, które dawno powinny wylądować w praniu. Przestałem przykładać uwagę do tego, jak wyglądam. Wszelaki kontakt z innymi ludźmi ograniczałem do minimum. Przez to stałem się na osiedlu lokalną atrakcją. Kiedyś dusza towarzystwa – teraz miejscowy pijak i niechluj. – Muszę lecieć, Benny. – powiedziałem przez ramię, chcąc jak najszybciej wyjść ze pubu. Mężczyzna złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę baru.
- Nie napijesz się ze starym kumplem, Dean? – Poklepał mnie po plecach, posyłając figlarny uśmiech. Zrobiłem szybki rozrachunek wszelkich za i przeciw. Rzuciłem molestowanej kelnerce przepraszające spojrzenie, ostatecznie idąc za mężczyzną. Co mi szkodzi, spytałem sam siebie, przecież po to tu przyszedłem. Zająłem miejsce obok niego, uśmiechając się blado. Parę drinków nikomu nie zaszkodzi.  

sobota, 27 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 3

Cześć! Dzisiaj z dwudniowym opóźnieniem (powrót do pracy po 2tyg. urlopie mi za bardzo nie służy). W każdym razie zapraszam na kolejny rozdział!
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę!


_______
__________________________________________



Był coraz bliżej cmentarza. Szedł przed siebie nieustannie spoglądając na zegarek. Od kilku tygodni deptali mu po piętach. On jednak zawsze był krok przed nimi. Miał duże szczęście, dlatego nie chciał wystawiać go na próbę. Przyśpieszył kroku, podejrzliwie spoglądając na twarze mijanych osób. Obawiał się, że ktoś może okazać się jednym z nich. Jeszcze dwie przecznice, pomyślał. Skręcił w lewo w ciasną uliczkę, zauważając klęczącego pod ścianą bezdomnego. Ten spoglądał na niego, poruszając ustami. Nie słyszał jego słów, z ruchu warg ciężko było cokolwiek odczytać. Co jeśli mnie namierzyli, spytał sam siebie, nie będę miał żadnych szans. Mężczyzna musiał, jak najprędzej dotrzeć na cmentarz. Nie oglądając się za siebie, wbiegł w następną przecznicę, modląc się, by nikt go nie śledził. Na dworze było ciemno, niebo spowite ciemnymi chmurami przyprawiało o dreszcze. Skrzyżował ręce na piersi, dygocząc z zimna. Przeklinając w myślach, pobiegł w kierunku cmentarnej bramy.
Znów spojrzał na zegarek. W samą porę dotarł na miejsce. Minął kilka nagrobków, szukając tego, przy którym mieli się spotkać. Czytał kolejne nazwiska, nie mogąc znaleźć tego konkretnego. Cmentarz był duży. Zbyt duży, by teraz błądzić i tracić czas na szukanie odpowiedniego nagrobka. Rozejrzał się wokół siebie. Zmrużył oczy, próbując zobaczyć cokolwiek w otaczającym go mroku. Bał się, panikował, był bliski płaczu. To nie może się tak skończyć, pomyślał, nie teraz. Idąc główną alejką, dotarł do niewielkiej kapliczki. Przysiadł na betonowych schodach i złożył drżące dłonie do modlitwy. Z nieba zaczął padać chłodny, jesienny deszcz. Mężczyzna skulił się, chowając głowę w ramionach.
- Nikt cię nie śledził? – Za plecami usłyszał zdyszany, lekko zachrypnięty głos przyjaciela. Podniósł się i natychmiast objął go w mocnym uścisku. Pokiwał przecząco głową, zauważając w jego ciemnych oczach coś niepokojącego. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że dużo dla ciebie ryzykuje.
- Wiem, dlatego byłem bardzo ostrożny. – wydukał zdławionym głosem. – Masz ją?
- Oczywiście. – odpowiedział szybko. Schował dłoń do kieszeni czarnego płaszcza. – Jesteś tego pewien? Wiesz, że staniesz się dla nich…
- Łatwym celem, wiem. – Mężczyzna znów przysiadł na schodach i splótł palce. Oparł ręce na udach, zwieszając głowę. Jego ramiona zadrżały. – Widzisz lepsze rozwiązanie? Uciekam, chowam się, jak szczur, nieustannie czując ich oddech na karku. – Dygotał ze strachu i wściekłości. – Ciągle mam wrażenie, że czyhają na mnie. Obserwują.
- Uspokój się. Czuwałem nad tobą. Wiesz, że zawsze będę.
- Wiem, ale jej potrzebuje.
- To nie jest…
- Najlepszy pomysł, wiem. – zwiesił głowę zrezygnowany. Jego przyjaciel miał rację. Teraz był dla nich w pewien sposób niewidzialny. Musiał chować się, nie wychylać, by nie przykuwać niczyjej uwagi. – Proszę, daj mi ją. – Gdy ją odzyska, stanie się tym, czym latarnia morska jest dla zbłąkanego żeglarza. – Chcę mieć to za sobą. – Rzucił przyjacielowi ponaglające spojrzenie. Ten wyciągnął z kieszeni mały flakonik, ściskając go w dłoni.
- Są tutaj.
- Co?
- Czuję ich. Musisz uciekać! – wrzasnął w kierunku zaskoczonego mężczyzny. – Zajmę się tym. - Nie chciał narażać go na niebezpieczeństwo.
- Nie! – Mężczyzna wyciągnął rękę, odbierając to, co po co przyszedł. To, co zawsze do niego należało. – Ja się nimi zajmę. – Otworzył flakonik. Wypił zawartość, czując jak wypełnia go moc, z której niegdyś zrezygnował. Na nowo stał się tym, kim był od zawsze. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, rzucając przyjacielowi prowokacyjne spojrzenie. – Albo my, albo oni.  

Słyszał ich kroki, coraz szybsze, głośniejsze. Byli blisko. 

środa, 17 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 2

Cześć misiaki! Zapraszam na kolejny rozdział. Liczę na pozytywny odbiór.
Dziękuję A. za korektę, radę i nie zawsze miłe słowo

Jesteś najlepsza (mimo wszystko ;* ) !

_________________________________________________




Jeszcze raz przetarłem twarz, wpatrując się w idealnie opatrzoną dłoń. W pierwszej chwili myślałem, że śnię na jawie. Nie mogłem zebrać myśli. Nie mogłem znaleźć racjonalnego wytłumaczenia na to, co widzę. Krwawienie ustąpiło, a po opuchliźnie nie było śladu. Leżałem na łóżku przebrany w czystą pidżamę, a obok na szafce nocnej stał kubek z gorącą herbatą. Nie wiedziałem, co to może oznaczać, ale wcale nie podobała mi się ta sytuacja. Za oknem panował półmrok. Odruchowo zerknąłem na zegarek. Zbliżała się osiemnasta. Zmrużyłem oczy w maleńkie szparki, rozglądając się po sypialni. Kilka godzin temu byłem pijany, ledwo utrzymując się na prostych nogach. Rzygałem pod siebie jak kot, ledwo dysząc. Teraz? Usiłowałem nie przyjmować do wiadomości tego, że ktoś nawiedził mnie, umył, opatrzył i grzecznie położył do łóżka. To wydawało mi się niedorzeczne i wręcz niemożliwe.

- Co jest do kurwy… - wymruczałem pod nosem, gładząc obandażowaną rękę. Ból również ustąpił. – Sam! Sammy! Jesteś tu!?  Odezwij się natychmiast! – krzyknąłem głośno, ale odpowiedziała mi głucha cisza. On, jako jedyny miał klucze do mojego mieszkania. Wygramoliłem się spod ciężkiej kołdry. Usiadłem prosto, opierając się plecami o ścianę. Skrzyżowałem ręce na piersi, biorąc kilka głębokich oddechów. Czułem się nieswojo, ale było w tym coś intrygującego. Pomimo zdezorientowania, odczuwałem wyłącznie spokój. – Jest tu ktoś!? – Nie byłem sam. Czułem czyjąś obecność, oddech na karku. Wyostrzyłem zmysły, wsłuchując się w otaczającą ciszę. - To cholernie nieśmieszny żart! - Zauważyłem, że niewielkie rany na kolanach zniknęły. Nie było choćby maleńkiej blizny! To również nie wytrąciło mnie z równowagi. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem było bliskie spotkanie z muszlą klozetową i uderzenie łbem o podłogę. Czy po czymś takim mogłem z lekarską precyzją założyć szwy i opatrunki? Moją głowę wypełniały setki myśli, wykluczających się nawzajem.

- Sam do jasnej cholery! – warknąłem. Usilnie starałem przypomnieć sobie cokolwiek z przed kilku godzin, a wszelakie próby kończyły się fiaskiem.  – Nie rób sobie jaj. To wcale nie jest śmieszne. – Poszedłem do sąsiedniego pokoju. Wszędzie panował bałagan. Na podłodze walały się puste puszki po piwie. W kuchni – wywrócony do góry nogami stół i potłuczone szklanki. – Kurwa. Coraz gorzej ze mną. – Złapałem się za głowę, pod palcami wyczuwając pokaźnej wielkości guza. Musiałem nabawić się go, gdy zemdlałem, a zaraz potem zmieniłem się w zombie. Będąc nieprzytomnym wykąpałem się, zaszyłem ranę i przebrałem się w pidżamę. W między czasie zaparzając herbatę! Po długim, bezproduktywnym śledztwie w tej sprawie, nie wpadłem na nic. W mieszkaniu nie było niczego, co wskazywałoby na obecność kogoś, prócz mnie. Apteczka leżała tam, gdzie ją zostawiłem, podobnie jak reszta moim rzeczy. Jedynym wytłumaczeniem, w które musiałem uwierzyć było to, że upiłem się, tracąc świadomość tego co robię.

Tak czy siak to kurewsko popieprzone.

niedziela, 14 sierpnia 2016

I FALLEN FOR YOU - część 1

Cześć! Oh, jak to miło znów wrócić na bloga z nowym opowiadaniem. Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda po - nie ukrywajmy - tak długiej przerwie, jaką zrobiłam w pisaniu. Mimo wszystko czytajcie i komentujcie.
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę.

_____________________________________________________




To była długa i ciężka noc. Koszmar zbudził mnie ze snu, zalewając zimnym potem i dręczącym niepokojem. Szybko zerknąłem na zegarek, który wskazywał dokładnie szóstą nad ranem. Zrezygnowany przewracałem się z boku na bok, nie mogąc znieść pustki, jaka panowała w mieszkaniu. Pokój, który zwykle przesiąknięty był zapachem Casa, teraz pachniał jedynie starym żarciem, piwem i zwietrzałą whiskey. Łóżko wydawało się ogromne. Leżałem na jego brzegu, zakryty kołdrą po sam czubek głowy. Za oknem znów szalała burza, wpędzając mnie w jeszcze gorsze samopoczucie. Nienawidziłem zarówno jej, jak i deszczu, który często jej towarzyszył. Teraz byłem niewyspany, zły, a głowa pękała mi w szwach. Zwlekałem ze wstaniem do godziny ósmej. Jakąś godzinę temu Bobby napisał mi sms’a, że z okazji z moich urodzin, nie muszę przychodzić do warsztatu. Pracowałem u niego już dobrych kilka lat. Nic nie odprężało mnie lepiej, jak grzebanie w starych autach. Wygramoliłem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Po wszystkich porannych czynnościach i gorącym prysznicu, zbliżała się pora śniadania. 

Minęło sporo czasu, odkąd Castiel tak po prostu mnie zostawił. Z dnia na dzień wyprowadził się i zniknął bez śladu. Została po nim jedynie kartka z pieprzonym „Przepraszam, ale nie miałem wyjścia”. Nie pofatygował się na nic innego. Codziennie wmawiam sobie, że się z tym pogodziłem. Próbowałem żyć dalej, ale z każdym dniem było coraz ciężej. Wciąż męczyły mnie te wszystkie wspomnienia. Ból i tęsknota za nim były nie do wytrzymania. Kiedyś sądziłem, że nic nie będzie w stanie mnie złamać. Myślałem, że jestem silny i twardy. Niezniszczalny. To, jak bardzo stoczyłem się przez te kilka miesięcy nie potwierdzało tego najlepiej. Do warsztatu chodziłem jedynie po to, by nie słuchać ciągłych pretensji Sam’a i zrzędzenia Bobby’ego. Nie raz potrafiłem przyjść do roboty zalany w cztery dupy z idiotycznym uśmiechem na twarzy i nie raz miałem u niego przesrane. Alkohol usypiał żal i samotność, która dzień w dzień jeszcze mocniej mi doskwierała. Z każdą wypitą butelką whiskey, sięgałem dna jeszcze głębiej i szybciej. Bobby i Sam pilnowali mnie, jak małego dziecka. Codzienne telefony i pytania, gdzie byłem, co robiłem i czy wszystko u mnie w porządku. Jak miało być w porządku, skoro zostałem sam, jak palec? Z upływem czasu, kłamstwa opanowałem do perfekcji. Siedząc pijany w zapomnianej przez Boga melinie, łgałem, że jestem w domu. Na każde pytanie odpowiadałem tak, by uniknąć nalotu młodszego brata i kazań, jakie prawiłby mi przez długie godziny. Sam potrafił być natrętny, niczym bzyczący nad uchem komar. 

Otworzyłem lodówkę, chcąc przygotować coś szybkiego do jedzenia. Jak codziennie ograniczyłem się do mocnej, parzonej kawy i kilku tostów z brzoskwiniowym dżemem. Rozglądając się po zagraconej śmieciami kuchni, wspominałem pyszne śniadania, jakie Cas serwował mi czasem do łóżka. Za chwilę – rutynowo - uderzyła mnie lawina bolesnych wspomnień, po których straciłem apetyt. Wyrzuciłem ledwie tkniętego tosta do śmietnika, a kawę wylałem do zlewu.

Nienawidzę cię Cas, pomyślałem. Nienawidzę z całego serca.  

Dziś wypadały moje trzydzieste czwarte urodziny. Drugie, które spędzałem samotnie. Dwa lata użalam się nad sobą i staczam, stając się cieniem samego siebie. Znów towarzyszyć mi będą piosenki AC/DC i Lynyrd Skynryd oraz mocno schłodzona butelka szkockiej whiskey. Nie potrafiłem zdobyć się na nic innego. Wolałem bez końca rozpamiętywać przeszłość. Przeszłość, która dawno powinna stać się zamkniętym rozdziałem. Mój organizm zdążył oswoić się z codzienną porcją alkoholu. Popadałem w nałóg i depresję, z której o własnych siłach nie wyjdę. Castiel. To jego potrzebowałem. To on dałby mi teraz siłę, by odbić się od dna. Wypłynąć na powierzchnię i złapać głęboki oddech.