-
Wstawaj, śpiochu. – Dean wymruczał słodko, gryząc Castiela w płatek ucha.
Wysunął koniuszek języka i wolno przesunął nim wzdłuż jego szyi.
Mężczyzna
jęknął cichutko, odchylając powieki. Wydął usta, bezsłownie prosząc o
pocałunek. To był jeden z tych momentów, gdy czuł się najszczęśliwszą istotą na
ziemi. Otwierając oczy i napotykając spojrzenie zielonych tęczówek i
piegowatego nosa. Słysząc głos, który nieustannie rozbrzmiewał w myślach. Nie
potrafił wytłumaczyć tego w jednym zdaniu. Było to po prostu niemożliwe! Za
każdym razem, gdy próbował do ust napływała litania słów, sprawiająca wrażenie,
iż nigdy nie dosięgnie końca.
- Nie. – Winchester oburzył się, marszcząc czoło. – Dostaniesz całusa dopiero, jak ruszysz dupsko.
Musisz iść do pracy, nie pamiętasz? – Trącił nosem „castielowy” policzek,
rozkoszując się słodkim zapachem. Palcami pieścił nagą skórę brzucha, chcąc
zsunąć je odrobinę niżej. – Wstaniesz, czy mam zastosować bardziej radykalny
sposób pobudki? – wyszeptał, unosząc głowę. Czuł, jak pieszczone przez niego
ciało spina się, po czym rozluźnia w ten uroczy i charakterystyczny sposób.
Ostrożnie wkradł się za granicę bokserek, uważnie wsłuchując się w już
przyśpieszony oddech bruneta.
Pomimo
wczesnej pory, obstawał na dostarczeniu Castielowi, jak najwięcej rozkoszy.
Budzik grał okrutnie piskliwą melodię, lecz przez obu mężczyzn dźwięk ten
został zignorowany. W ich głowach szalał już sztorm chaotycznie sklejonych
myśli. Pożądanie i oczekiwanie stało się ich jedyną pobudką. Wszystkie zmysły
wyostrzyły się. Dean nie wytrzymał napięcia i namiętnie wpił się w kuszące
wargi, delektując się ich iście anielskim smakiem.
- Boże,
jak ja cię kocham… - wyszeptał, między pocałunkami.
- Nie
wzywaj ciągle mojego Ojca. – nadąsał się Castiel. – To denerwujące.
- Nie
wściekaj się, tak. – Dean ucałował kącik ust, delikatnie wysuwając czubek języka i
po chwili drażnił nim już delikatną skórę policzków. Cas odsunął się, nadal
mając niezadowolony grymas na twarzy. – Co jest? Wciąż się wkurzasz? Mogę
przeprosić, jeśli chcesz.
- Dupek z
ciebie, wiesz o tym? – rozpogodził się. W błękitnych oczach błysnęła iskierka
radości. Czy, aż tak oczywistym był fakt, że nie potrafił długo wściekać się na
ukochanego? Tak.
- Wiem. –
Wzruszył ramionami. – W tym momencie powinienem był nazwać cię suką, jak robię
to w przypadku Sama, ale teraz na to nie zasługujesz.
- Teraz?
– Położył dłoń na szybko unoszącej się klatce mężczyzny i spojrzał w jego
stronę zdziwionym wzrokiem.
- Nie
przesłyszałeś się. Teraz nie, ale czasem bywa, że gryzę się w język.
- Jak to
czasem? – powtórzył, jak echo.
- Czemu
się tak dziwisz?
- Ja nie
zachowuję się, jak suka! – Castiel uniósł się, opierając ciężar ciała na łokciach.
-
Kochanie… - Mężczyzna zaczął subtelnie, co kiedyś wydawało mu się niemęsko ckliwe. – czy
musimy psuć tę chwilę?
- Nie.
Chyba nie. – Opadł z powrotem na poduszki. – Tylko proszę o jedno.
-
Słucham? – Winchester polizał kościsty obojczyk, szybko przenosząc się na kolumnę szyi.
- Nazywaj
mnie suką.