Oczywiście dziękuję G. za korektę i szczere uwagi. Jesteś najlepsza!
Enjoy!
_______________________________________________
Dean siedział oparty o ścianę w
kałuży karmazynowej krwi. Dłonie i twarz pokryte miał drobnymi zadrapaniami. Po
czole spływały krople potu, a z kącika napuchniętych ust leciała maleńka
strużka krwi. Wokół niego panował bezgraniczny mrok i cisza. Z daleka dobiegał
jedynie delikatny świst wiatru sprawiający, że pomieszczenie wydawało się
jeszcze bardziej przeraźliwe. Okna na przeciwległej ścianie były tak brudne, że
nie przepuszczały choćby odrobiny światła. Winchester nie wiedział, gdzie jest.
Nie pamiętał, jak znalazł się w tej zapomnianej przez Boga dziurze. Na dodatek
w powietrzu unosił się obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Smród był nie do
wytrzymania. Mężczyzna zmrużył oczy, próbując coś dostrzec w otaczającej go
ciemności. Czując ból w każdej części swojego poturbowanego ciała, podczołgał
się kawałek dalej, natrafiając na leżącą na ziemi latarkę. Szybko poszukał
włącznika i poczekał, aż żarówka nabierze pełnej mocy. Przetarł powieki, po
chwili przyzwyczajać się do jasno bijącego światła.
- Od razu lepiej. - szepnął.
Spojrzał na swoje pozdzierane dłonie, widząc na nich ślady zdecydowanie nie
swojej krwi. W jednej z nich kurczowo trzymał Pierwsze Ostrze, w drugiej
strzępek czyjegoś ubrania. Nieświadomie ściskał go z całych sił, jakby miało
uratować mu to życie. - Cholera… - W głowie huczało mu od natłoku różnorakich
emocji. Czuł jednocześnie złość i spokój, radość i smutek. W żyłach płynęła
dziko pulsująca krew, boleśnie palącą jego wnętrze. Cały czas ogarnięty był chęcią
zabijania, jednak coś nie pozwalało mu się z tego wyzwolić. Zupełnie jakby uczucia
w nim utkwiły i nie mogły znaleźć ujścia.
Winchester przymknął oczy, próbując
wyprzeć z siebie potwora, który zawładnął jego duszą. Szybko wyrzucił Pierwsze
Ostrze z dłoni, walcząc ze sobą, by nie chwycić go z powrotem. Pokusa była
silna, a Dean słaby. Wyłącznie maleńka cząstka jego prawdziwej osobowości
sprzeciwiała się jej, wołając o pomoc. Łowca marzył, by wstać na równe nogi i
wydostać się z tej obskurnej dziury. Mięśnie jednak odmawiały mu posłuszeństwa.
Ostrożnie podparł się rękoma o ścianę i podniósł z podłogi. Rozejrzał się po
dość dużym pokoju, próbując przypomnieć sobie minione wydarzenia. Zrobił kilka
kroków, potykając się o czyjeś ciało. Szybko nachylił się nad leżącym
mężczyzną, zauważając, że nie było jedyne. Na podłodze leżało jeszcze kilka
ludzkich zwłok, a każde z nich miało poważne rany kłute i wręcz rozszarpane
gardła. Wszystko brudne było od krwi i wnętrzności, które walały się po całej
podłodze. Widok był odrażający.
- Nie. Nie. To nie ja! To
niemożliwe! - Dean stęknął żałośnie. Nie mógł przypomnieć sobie, jak do tego
wszystkiego doszło. W prawej dłoni wciąż ściskał kawałek beżowego materiału,
lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi. - Co do cholery? Ja ich zabiłem? Ja
zabiłem tych wszystkich, pieprzonych ludzi? - Złapał się za głowę, rozglądając
spanikowanym wzrokiem. Bardzo powoli dochodził do siebie, a wraz z nim
świadomość masakry, której był sprawcą. - To niemożliwe! - warknął. Szybko sięgnął do kieszeni po telefon,
chcąc jak najszybciej zadzwonić do Castiela. Chciał, aby Anioł zabrał go stąd,
nie mówiąc o tym Sammy'emu. Wybrał numer przyjaciela, po chwili słysząc dzwonek
dochodzący z głębi pokoju. Trzymając telefon przy uchu, szedł w stronę
nasilającego się dźwięku.