wtorek, 10 marca 2015

It's my scar.

Witajcie! Z malutkim opóźnieniem przedstawiam Wam coś zupełnie nowego. Uprzedzając pamiętam, że miał pojawić się pierwszy rozdział "You're still my clumsy ferret" :) Do końca tygodnia mam jeszcze troszkę czasu, prawda? Trochę niespodziewanie naszło mnie na angsta. Tak. Poniższy oparty jest na fabule z 10 sezonu. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Oczywiście dziękuję G. za korektę i szczere uwagi. Jesteś najlepsza! 

Enjoy!
_______________________________________________



Dean siedział oparty o ścianę w kałuży karmazynowej krwi. Dłonie i twarz pokryte miał drobnymi zadrapaniami. Po czole spływały krople potu, a z kącika napuchniętych ust leciała maleńka strużka krwi. Wokół niego panował bezgraniczny mrok i cisza. Z daleka dobiegał jedynie delikatny świst wiatru sprawiający, że pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej przeraźliwe. Okna na przeciwległej ścianie były tak brudne, że nie przepuszczały choćby odrobiny światła. Winchester nie wiedział, gdzie jest. Nie pamiętał, jak znalazł się w tej zapomnianej przez Boga dziurze. Na dodatek w powietrzu unosił się obrzydliwy zapach gnijącego mięsa. Smród był nie do wytrzymania. Mężczyzna zmrużył oczy, próbując coś dostrzec w otaczającej go ciemności. Czując ból w każdej części swojego poturbowanego ciała, podczołgał się kawałek dalej, natrafiając na leżącą na ziemi latarkę. Szybko poszukał włącznika i poczekał, aż żarówka nabierze pełnej mocy. Przetarł powieki, po chwili przyzwyczajać się do jasno bijącego światła.  

- Od razu lepiej. - szepnął. Spojrzał na swoje pozdzierane dłonie, widząc na nich ślady zdecydowanie nie swojej krwi. W jednej z nich kurczowo trzymał Pierwsze Ostrze, w drugiej strzępek czyjegoś ubrania. Nieświadomie ściskał go z całych sił, jakby miało uratować mu to życie. - Cholera… - W głowie huczało mu od natłoku różnorakich emocji. Czuł jednocześnie złość i spokój, radość i smutek. W żyłach płynęła dziko pulsująca krew, boleśnie palącą jego wnętrze. Cały czas ogarnięty był chęcią zabijania, jednak coś nie pozwalało mu się z tego wyzwolić. Zupełnie jakby uczucia w nim utkwiły i nie mogły znaleźć ujścia.

Winchester przymknął oczy, próbując wyprzeć z siebie potwora, który zawładnął jego duszą. Szybko wyrzucił Pierwsze Ostrze z dłoni, walcząc ze sobą, by nie chwycić go z powrotem. Pokusa była silna, a Dean słaby. Wyłącznie maleńka cząstka jego prawdziwej osobowości sprzeciwiała się jej, wołając o pomoc. Łowca marzył, by wstać na równe nogi i wydostać się z tej obskurnej dziury. Mięśnie jednak odmawiały mu posłuszeństwa. Ostrożnie podparł się rękoma o ścianę i podniósł z podłogi. Rozejrzał się po dość dużym pokoju, próbując przypomnieć sobie minione wydarzenia. Zrobił kilka kroków, potykając się o czyjeś ciało. Szybko nachylił się nad leżącym mężczyzną, zauważając, że nie było jedyne. Na podłodze leżało jeszcze kilka ludzkich zwłok, a każde z nich miało poważne rany kłute i wręcz rozszarpane gardła. Wszystko brudne było od krwi i wnętrzności, które walały się po całej podłodze. Widok był odrażający.


- Nie. Nie. To nie ja! To niemożliwe! - Dean stęknął żałośnie. Nie mógł przypomnieć sobie, jak do tego wszystkiego doszło. W prawej dłoni wciąż ściskał kawałek beżowego materiału, lecz nie zwracał na to najmniejszej uwagi. - Co do cholery? Ja ich zabiłem? Ja zabiłem tych wszystkich, pieprzonych ludzi? - Złapał się za głowę, rozglądając spanikowanym wzrokiem. Bardzo powoli dochodził do siebie, a wraz z nim świadomość masakry, której był sprawcą. - To niemożliwe! - warknął. Szybko sięgnął do kieszeni po telefon, chcąc jak najszybciej zadzwonić do Castiela. Chciał, aby Anioł zabrał go stąd, nie mówiąc o tym Sammy'emu. Wybrał numer przyjaciela, po chwili słysząc dzwonek dochodzący z głębi pokoju. Trzymając telefon przy uchu, szedł w stronę nasilającego się dźwięku.

niedziela, 1 marca 2015

It wasn't a fanfiction! - część 2

Witajcie ponownie! Dziś przedstawiam Wam drugą i ostatnią część two'shot'a o Jensenie i Mishy. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się napisać jakiegoś cockles'a. W każdym razie... wiem, że szmat czasu nic nie publikowałam. Pewnie już większość z Was zapomniała o moim blogu:( Teraz staram się wynagrodzić moją nieobecność. Jeśli jakaś zbłąkana duszyczka trafi już na mój blog, chciałabym poznać jej opinię. Rozumiecie? Więc liczę teraz na komentarze! :)
Dobra b
y już naprawdę nie przedłużać, zapraszam do lekturki! Enjoy!
P.S. Dziękuję G. za poprawki i korektę! Jesteś najlepsza! <3
___________________________________


- Podejdź do mnie. – Wyszeptał w kierunku otępiałego mężczyzny. Nie widząc żadnej reakcji na twarzy aktora, zrobił kilka kroków w jego kierunku. – Coś nie tak? – spytał niewinnie.
- Em… - Jensen oczami wyobraźni wrócił do czytanego wcześniej destielowego opowiadania. To, co działo się teraz w jego głowie nadawałoby się na kolejny sprośny fanfik. – Naprawdę świetnie teraz wyglądasz, Misha. – powiedział, szybko gryząc się w język. Mógł to sobie darować. Nie miał pewności, jak Colins zareaguje na taki komplement.
- Dziękuję. – Musiał przyznać, że słowa Ackles'a przyjemnie połechtały jego ego. – Chcę się teraz wykąpać. Mogę?
- Pewnie. - Jensen wzruszył ramionami, chcąc wyglądać na jak najmniej spiętego. - Poczekaj, napuszczę ci gorącej wody. - Rzucił czyste ubrania na podłogę i podszedł do wanny, "przez przypadek" ocierając się o udo bruneta. Sięgnął po płyn do kąpieli, nalewając odrobinę do powoli napełniającej się wanny.
- Czekoladowy?
- Nie śmiej się. Najlepiej będzie, jak to zostanie między nami. - Rzucił mężczyźnie groźne spojrzenie.
- Spokojnie. – Misha przyłożył prawą dłoń do serca. - Przyrzekam, że ten słodki sekret zachowam dla siebie, aż do śmierci. - wyszeptał Jensen'owi do ucha. - Tyle wody mi starczy, dziękuję.
- Dobra, tak więc... - Ackles odwrócił się, by dać Mishy świeżą gąbkę i zamarł z wrażenia. Colins zrzucił ręcznik na podłogę, pozostając zupełnie nagi. Jego ciało zdobiła gęsia skórka i lekkie smugi po kroplach wody. Na brzuchu bruneta rysowały się wyraźne, leniwie pracujące mięśnie. Jensen tępo przyglądał się umięśnionym ramionom, klatce, nie zwracając uwagi na swoje niekomfortowe położenie. - Tak więc, tu... - Widok stojącego przed nim gołego mężczyzny był oszałamiający.
- Więc tu? - Misha powtórzył za blondynem, uważnie wpatrując się w jego zielone tęczówki.
- Masz nową gąbkę. Nie używałem jej jeszcze, więc śmiało możesz z niej skorzystać. - wydusił w końcu jednym tchem. - Dobra, zostawiam cię. - Walczył ze sobą, by nie spoglądać na przyrodzenie mężczyzny, lecz kilka razy naprawdę nie mógł się powstrzymać. Ciekawość okazała się silniejsza.
- Jak chcesz, to możesz zostać. Umyjesz mi plecy.
- Co?
- Słyszałeś. - Misha wszedł do wanny, sycząc pod nosem. - Chyba trochę przesadziłeś. - Odkręcił nieco zimnej wody, bo ta którą przygotował Jens była stanowczo za gorąca. Sięgnął po kolorową gąbkę i podał ją onieśmielonemu blondynowi.
- Serio? Mam ci umyć plecy?
- Dlaczego nie? Jak już tu jesteś.  - Jensen nic już nie mówiąc, nalał czekoladowego płynu na gąbkę, zgniatając ją kilka razy. Rozprowadził pianę po całych plecach aktora, na nowo lustrując jego nagie ciało. - Trochę niżej. - Misha schował głowę między kolana, wyprężając się niczym kot.
- Tutaj? - Jensen przetarł wskazane miejsce, będąc już bardzo blisko pośladków. Kusiło go, by rzucić tę gąbkę w cholerę i dłonią pieścić mokrą skórę. By wcisnąć palce w rozkoszną szparkę, która wręcz błagała o pieszczotę. - Chyba ci się podoba. - powiedział, słysząc jak brunet słodko mruczy pod nosem.
- Yhym. Jest świetnie.
- To może zatrudnisz mnie na stałe? Będę mył plecy na twoje życzenie. - zaśmiał się. – Okey. Robota skończona.
- Chyba nie brałbyś ode mnie za dużo, co?
- Za mycie?
- No.
- Jak dla ciebie... – zastanowił się. - Pierwsze trzy razy miałbyś za darmo, a potem jakoś byśmy się dogadali.