Cześć! Tak, jak zapowiedziałam. Zapraszam na pierwszy rozdział Omandera <3
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Dziękuję A. za korektę i dobrą radę! Jesteś najlepsza ;*
Minął drugi
tydzień odkąd ostatni raz widziałem się z Omarem. Nie odpisywał na moje sms’y,
nie odbierał ode mnie telefonu. Kilka razy przechodziłem obok sklepu jego ojca,
ale ani razu go nie widziałem. Nieustannie
myślałem tylko o tym, czy zobaczę go w najbliższym czasie. Co jeśli jego ojciec
jakimś cudem dowiedział się prawdy o nas? Co jeśli zakazał mu się ze mną
spotykać? Bezradność rozsadzała mnie od środka.
OMAR PROSZĘ.
ODPISZ MI W KOŃCU.
WSZYSTKO W
PORZĄDKU?
TĘSKNIĘ.
Wystukiwałem
sms’y jeden po drugim. Wpatrywałem się nieustannie w ekran telefonu, czekając
jak dureń na jakąkolwiek wiadomość od niego.
Odpowiadała mi głucha cisza. Miałem ochotę płakać i wrzeszczeć
jednocześnie. Co strzeliło mi do głowy, by zakochiwać się w Muzułmaninie? Przez
radykalne podejście jego ojca, nie mam co liczyć na to, że nas zaakceptuje.
Napisałem kolejną wiadomość, prawie rycząc. Usiadłem na podłodze, podpierając
się plecami o łóżko. Po kolejnej godzinie ciszy, byłem już wściekły na
wszystko. Na Omara. Na jego pierdolniętego ojca. Na moją matkę. Na Guzmána.
ODEZWIJ SIĘ
DUPKU!!!
Wyrzuciłem
telefon gdzieś w kąt, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Szybko przetarłem twarz,
robiąc najbardziej obojętną minę, na jaką było mnie teraz stać. Nie chciałem
wdawać się w żadną dyskusję w stylu: Co
się stało? Masz jakiś problem? Chcesz o tym pogadać? Moja stara była
ostatnią osobą, której chciałbym się zwierzać ze swoich problemów. Uchyliłem
lekko drzwi, patrząc na nią spod byka.
- Czego chcesz? –
spytałem oschle.
- Wołałam cię na
kolację.
- No i? –
Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się bezczelnie. – Mam to gdzieś.
- Ander, jak ty
się do mnie odzywasz?
- Normalnie.
- Znowu paliłeś?
– spytała lekko poirytowanym głosem. Zaczęła napierać na drzwi, chcąc wejść do
środka. Nawet, jeśli bym zapalił, nie zamierzałem się jej z tego spowiadać. –
Ander, wpuść mnie natychmiast! Znowu paliłeś to gówno. – Zatarasowałem jej
drogę. – Zaraz zawołam ojca. Wpuść mnie.
- A właź sobie
jak chcesz. – prychnąłem pod nosem, schodząc jej z drogi. Usiadłem na łóżku,
całkowicie ją ignorując. Odruchowo spojrzałem w stronę telefonu leżącego w
stercie ubrań. Matka zaczęła wykład o „szkodliwym wpływie narkotyków”, ale nie
miałem zamiaru tego wysłuchiwać. Kusiło mnie, by po raz kolejny sprawdzić, czy
Omar w końcu mi odpisał. Nie. To nie miało sensu. Westchnąłem ciężko,
spoglądając na matkę.
- Co się stało,
Ander? – spytała, widząc moją zrezygnowaną minę. – Wszystko w porządku?
Ostatnio dziwnie się zachowujesz.
- Ander…
- No co? –
burknąłem pod nosem. – Potrafisz matkować tylko wtedy, gdy myślisz, że jarałem
albo dałem dupy na jakieś klasówce. Wielkie dzięki, ale nie potrzebuję twoich
nudnych kazań.
- Synku.
- Nie mów tak do
mnie. Nie jestem już dzieckiem. – Przeginałem. Zdawałem sobie z tego sprawę,
ale dość miałem zabawy w kochającą się rodzinę. Matkę interesowały tylko moje
wyniki w szkole, a ojca gra w tenisa. – Nie paliłem. Nie jestem głodny. Nie
zejdę na dół. Rozumiesz, czy mam powtórzyć?
- Ander. – Matka
posmutniała, ale nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.
- Jeśli chcesz,
możesz znowu przetrzepać moje rzeczy. Droga wolna. – Machnąłem ręką i wyszedłem
z pokoju.
- Wiesz, że nie o
to chodzi. – Podeszła do mnie. Złapała za ramię, odwracając w swoją stronę. –
Po prostu się o ciebie martwię.
- To przestań. –
wtrąciłem się. Zaczęła już męczyć mnie rozmowa z nią. – Co chcesz mi teraz
udowodnić? Jaką wspaniałą, kochaną matką jesteś? Jak bardzo się o mnie
troszczysz? Błagam.
- Nie chcę po
prostu żebyś palił to świństwo.
- Raz
znaleźliście u mnie trawkę i macie mnie teraz za cholernego ćpuna.
- Wiesz, że to
nieprawda!
- Jezu! Daj mi
już święty spokój. – warknąłem na nią.
Zbiegłem na dół,
chcąc jak najszybciej wyjść z tego przeklętego domu. Byłem wściekły do granic
możliwości. Na moje nieszczęście wpadłem na ojca. Opieprzył mnie za rozmowę z
matką i kazał mi ją przeprosić. Kpina. Prędzej mnie należały się przeprosiny.
- Nie przeproszę
jej. Nie mam za co. – Obojętnie wzruszyłem ramionami. Matka stała za założonymi
rękoma i patrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
- Skoro tak, to
masz szlaban. – Ojciec rzucił mi zirytowane spojrzenie. – Koniec z wypadami do
kumpli po szkole. Zrozumiałeś?
- Że co?
- Słyszałeś.
Teraz zapraszam do stołu. Matka bardzo się starała przygotowując nam kolację.
- Nie chcę.
- Nie dyskutuj ze
mną. – Pogroził mi palcem. Minąłem starego i wszedłem do jadalni. Starałem się
jak najbardziej pokazywać swoje niezadowolenie. Odsunąłem krzesło, głośno
szurając nim po podłodze. Usiadłem przy stole, niechlujnie nakładając sobie
zapiekankę. Codziennie, przy kolacji ojciec zamęczał mnie rozmowami o tenisie.
Zawsze udawałem zainteresowanego, ale szczerze miałem to w dupie. Tym razem
ojciec przedstawiał mi harmonogram treningów na całe wakacje. Kurwa.
- Pojedziesz na
obóz dla sportowców, zaraz po zakończeniu roku szkolnego. – oznajmił mi
zadowolony.
- Słucham?! –
Wybałuszyłem oczy, nie wierząc w to, co słyszę.
- Będziesz miał
okazję poznać wiele ciekawych osób. – Uśmiechnął się szeroko. – Może znajdziesz
wreszcie jakaś sympatyczną dziewczynę. – Poklepał mnie po plecach. – Już
najwyższy czas.
- Powiedz, że
żartujesz. – skwitowałem. Zacisnąłem szczękę, przeklinając w myślach.
- Nie.
- Nie pojadę na
żaden głupi obóz.
- Odłożyliśmy z
matką trochę grosza, żebyś mógł pojechać. To dla ciebie ogromna szansa. Byłbyś
głupi, gdybyś z niej nie skorzystał.
Tenis. Moja, a
raczej tylko i wyłącznie pasja mojego starego, którą katował mnie, odkąd
pamiętam. Codzienne treningi, na które nienawidziłem chodzić. Starzy wkładali
to kupę kasy, ale już naprawdę miałem tego dość. Nie chciałem już grać. Teraz
jeszcze ten obóz! Kurwa.
- Tenis cię wkurza, nie? – Omar spytał
mnie, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Pokiwałem głową. – To, po co
grasz?
- Tylko to umiem.
- Nic poza tym? Znajdziesz coś innego.
- Jeśli przestanę grać, złamię ojcu
serce.
- To jest twoje życie..., – Spojrzał na mnie pokrzepiającym
wzrokiem. – a od złamanego serca się nie
umiera.
Omar miał rację.
To było moje życie i to ja powinienem decydować, jak chcę je przeżyć. Z całego
serca wolałbym już zaszyć się gdzieś pod ziemią i polować na szczury, niż
męczyć się na tym przeklętym obozie. Musiałem w końcu znaleźć odpowiedni
moment, by powiedzieć staremu, że już nie chcę grać. Tylko, kiedy? Kiedy będzie
odpowiedni czas, by „złamać mu serce”? W niczym innym nie byłem tak dobry, jak
w tym cholernym tenisie. To była moja szansa na świetlaną przyszłość. Tylko ja
nie marzyłem o takiej przyszłości. Właściwie to nie wiedziałem, co chcę robić.
Nigdy nie musiałem się nad tym zastanawiać. Rodzicie zaplanowali mi całe życie.
Wybierali szkoły, dodatkowe zajęcia. Niedawno oznajmili mi na jakie studia
pójdę. Tylko, co z tego jak byłem nieszczęśliwy? Na własne życzenie, bo nie
miałem jaj, żeby przeciwstawić się rodzicom.
- Nie smakuje ci?
– Matka spytała mnie, widząc jak dłubię widelcem w zapiekance. – Nic nie
ruszyłeś.
- Co?
- Nic nie
zjadłeś.
- Mówiłem, że nie
jestem głodny. – fuknąłem pod nosem. – Zszedłem tu tylko po to, żebyś mi nie truła
nad uchem.
- Jak ty się
odzywasz do matki!? – Ojciec uderzył pięścią w stół. Wrzasnął na mnie, co tylko
wyprowadziło mnie z równowagi. Powiedzieć mu, czy nie? Przez ułamek sekundy
biłem się z myślami. – Przeproś ją, natychmiast.
- Nie. – Rzuciłem
widelcem. Wiedziałem, że przesadzam, ale byłem już zmęczony. Emocje przejęły
nade mną kontrolę. Już nie wiedziałem, czy lepiej wrzeszczeć, czy płakać. Śmiać
się, czy smucić. – Odwalcie się ode mnie! Kurwa!
- Ander!
Odszedłem od
stołu, ignorując rozgoryczonego ojca. Szybko pobiegłem na górę, zamykając się w
swoim pokoju. Miałem ochotę zapalić jointa. Chciałem się rozluźnić. Przez
moment nie myśleć o problemach i Omarze. Przekopałem cały pokój z nadzieją, że
rodzice nie wyrzucili wszystkiego, po
ostatnim sprzątaniu. Tak! Znalazłem
resztkę zioła, szybko skręcając szluga. Otworzyłem okno, by starzy nie wyczuli,
że palę. Zaciągnąłem się, przymykając oczy. Zrobiło mi się błogo. Uśmiechnąłem
się pod nosem. W końcu było mi wszystko jedno. Miałem gdzieś kłótnie ze starymi.
Miałem gdzieś grę w tenisa i przeklęty obóz dla sportowców. Miałem gdzieś to,
że Omar nie odzywa się do mnie i ma mnie kompletnie w dupie. W końcu i ja
miałem wszystkich w głębokim poważaniu. Siedziałem na parapecie obserwując
zachodzące słońce. Oparłem głowę o framugę, dopalając jointa do końca, kiedy
usłyszałem dźwięk sms’a. Błyskawicznie otrzeźwiałem, a serce prawie
eksplodowało mi w piersi. Zeskoczyłem z parapetu, potykając się o własne nogi.
Szukałem telefonu widząc, jak mocno trzęsą mi się ręce. Gdzie jesteś do
cholery!? Przerzuciłem wszystko do góry nogami, nie mogąc go znaleźć. Wziąłem
kilka uspokajających oddechów. Rozejrzałem się uważnie po całym pokoju, widząc
jak leży na stercie ciuchów tuż obok mnie. Odblokowałem go, czując cholerne
rozczarowanie.
HEJ, WSZYSTKO W
PORZĄDKU STARY?
NAPRAWDĘ DZIWNIE
SIĘ OSTATNIO ZACHOWUJESZ.
CO POWIESZ NA
FILM I PIZZĘ, JAK ZA DAWNYCH CZASÓW?
Kurwa! Głupi
Guzmán. Zagryzłem wargę, przeklinając w myślach. Wystukałem wiadomość w stylu odpieprzsięwkońcuodemnie! i wyrzuciłem
telefon przez okno. Po raz kolejny poczułem, jak przepełnia mnie wściekłość.
Zacisnąłem pięść i walnąłem nią z całych sił w ścianę. Zabolało. Cholernie. Nie
poczułem ulgi, tylko większą złość. Chwilę krzątałem się po pokoju bez celu,
kopiąc wszystko co stanęło mi na drodze. Spojrzałem na zegarek. Kwadrans po
północy. Przebrałem się i po cichu wymknąłem się z pokoju. Nie chciałem obudzić
rodziców, żeby nie musieć słuchać kolejnych pouczających kazań. Naprawdę
musiałem ochłonąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz