czwartek, 5 lutego 2015

I'm flexible, I guess - część 1

Tak. Zgadza się. Przedstawiam Wam zupełnie nowe opowiadanie. Wczoraj niespodziewanie napadła mnie wena i chcąc nie chcąc stworzyłam poniższą wypocinę. Zapraszam do lektury! Mam nadzieję, że już jutro wieczorem uda mi się opublikować kolejną i nie ostatnią część.
Misiaki przepraszam, że tak długo nic nie wrzucałam noo! Wybaczcie ;*

P.S. Baaaaardzo dziękuję Gośce! Jesteś moją nową Super Betą <3
____________________________________


- Co teraz? Rozumiem, że znów znajdujemy jakąś robotę, tak? - Sam wymruczał naburmuszonym tonem. - Zamiast skupić się na Lilith, zajmujemy się jakimiś cholernymi bzdetami. 
- W Ohio, facet pokroił żonę na kawałki, a potem strzelił sobie w łeb. - Dean nie przejmując się słowami brata, przeglądał miejscową gazetę. 
- Jeden przypadek? 
- Nie. Były jeszcze trzy. Identyczne. W Wyoming, Illinois i Wisconsin. 
- Więc gdzie jedziemy? 
- Najbliżej mamy... – Dean spojrzał na mapę. – ...do Illinois. Jakieś dwa dni stąd.
- Zdajesz sobie sprawę, że mamy Lucyfera na karku!? Jak czegoś nie zrobimy spadnie na nas cholerna apokalipsa! 
- Nie panikuj braciszku. 
- Nie nazywaj mnie tak. - Sammy przewrócił oczami z niezadowoleniem. Oparł głowę o szybę i przymknął oczy. Miał dosyć. Jedyne czego pragnął, to zdobyć głowę Lilith. Z dnia na dzień łamane były kolejne pieczęcie, a Dean zdawał się mieć to w głębokim poważaniu. 
- Sam, jeśli jesteś zmęczony, to się prześpij. Ja będę prowadził.
- Zmęczony? Dean, od czterech dni prawie nie śpimy! Czemu nie możemy skupić się na Lilith? To ona jest teraz najważniejsza. Dean? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! 

Monolog młodszego Winchestera, przerwała piosenka Zeppelinów. Dean ignorując brata, zaczął podśpiewywać rytmiczne wersy soczystego „Whole Lotta Love”. Tak naprawdę od kilku dni myślami był gdzie indziej. Myślami był z kimś, kto nieświadomie stał się najważniejszą osobą w jego życiu. Zaraz po Sammy'm oczywiście.


- You need coolin'! Baby, I'm not foolin'! I'm gonna send ya back to schoolin'!
- Dean!
- Way down inside! A-honey, you need it! - Dean rzucił w stronę znerwicowanego braciszka złośliwy uśmiech, po czym kontynuował swój muzyczny recital. - I'm gonna give you my love! I'm gonna give you my love, ooh!  
- Dean! DEAN! Wiesz, co? Pieprz się!


Sam odwrócił się do okna, wyszeptując pod nosem masę przekleństw. Złożył ręce na piersi i przymknął oczy.  Drażniła go bezmyślność brata. Mieli coraz mniej czasu na ratowanie pieczęci. Coraz mniej czasu na uratowanie świata przed cholerną Apokalipsą. Dean nieco ściszył odtwarzacz, pozwalając Sam'owi odpocząć. Przed oczami wciąż miał ten okropny obraz. Widział, jak jego młodszy braciszek, niczym wampir, wpija się w szyję demona - ssąc jego krew. W tym momencie, Dean nie widział chłopaka, którego znał. Widział krwiożerczego demona. Potwora, którego trzeba zgładzić. 

Przecież był łowcą. Sam nie zachowywał się jak człowiek. Coraz mniej go przypominał. Ufał demonom, pracował z nimi, a nawet z się z nimi pieprzył. Starszy Winchester nie wiedział już, co ma robić. Był totalnie zagubiony. Liczył, że pomoże mu w tym... 

- Castiel. – szepnął. 

***

Około jedenastej dojechali do Burlington w stanie Iowa. Dean zatrzymał się przy obskurnym motelu, o naprawdę urzekającej nazwie „Zakamarek Rozkoszy”. Zmarszczył brwi, jeszcze raz wpatrując się w migoczący, neonowy napis. 

- Gdzie jesteśmy?
- W „Zakamarku Rozkoszy”. – Starszy Winchester posłał bratu głupkowaty uśmiech. 
- Gdzie? – mruknął Sammy, rozciągając zastygłe mięśnie. 
- Wysiadaj. Bierz rzeczy, a ja pójdę nas zameldować. – Wyjął ze schowka fałszywe dowody i kartę kredytową pana Michela Hetfielda.
- Dean. 
- Co znowu? Jestem zmęczony. Chcę położyć się spać. – powiedział zniecierpliwiony. - Jeśli znowu chcesz mnie męczyć swoim głupim monologiem, proszę bardzo. Ostrzegam tylko, że nie zapamiętam z tego ani słowa. 

Młodszy wzruszył ramionami, darując sobie kolejne wywody, którymi chciał zasypać łowcę. Wziął swoją torbę i ruszył za bratem, rozmyślając o minionych wydarzeniach. Jakaś cząstką, mroczna część jego duszy pragnęła znów wpić się w demoniczną szyję, rozkoszując smakiem krwi. Szybko jednak odrzucił to pragnienie, wpychając je głęboko w psychikę. 

- Idziesz, czy nie?
- T-tak, tak. Już idę. 

W pokoju było, tak jak w każdym motelu, w którym się zatrzymywali. Ściany wyłożone wypłowiałą tapetą, komponowały się z obrzydliwą wykładziną leżąca na środku pomieszczenia. Na czterech ścianach wisiały obrazy, przedstawiające naprawdę popieprzone wizje malarza. Starszy łowca przyjrzał się uważniej jednemu z nich. 

- Ohydztwo. - Zmarszczył brwi, przeklinając swoją ciekawość. Jedyną rzeczą, o której teraz marzył był gorący prysznic. Zrzucił przepocone ubrania i udał się do nie tak bardzo obskurnej łazienki. Gorąca woda orzeźwiła jego senny umysł, dostarczając nieco energii. Przetarł twarz, odruchowo myśląc o skrzydlatym przyjacielu. Miotające się myśli nie dawały mu spokoju, zmuszając do wałkowania tych samych spraw. Wbrew siebie zaczął czuć coś do Bożego Posłańca, jednak starał się nie poświęcać temu zbyt dużo czasu. - Castiel to tylko przyjaciel. Tyle.

- Dean! Wyłaź już z tej łazienki! 
- Moment!
- Pośpiesz się, stary. Jestem tak cholernie zmęczony, a nie pójdę do wyra cuchnąc krwią demona.

Dean poczuł przeszywający jego ciało impuls. Krew demona. Ty głupi łośku. - Winchester powiedział w myślach, przypominając sobie o wampirzym pokazie jego młodszego braciszka. - Ty głupi, krwiopijny łośku!

- Dean, do jasnej cholery!
- No już, już! Spokojnie! Wychodzę przecież, no.
- W końcu!

***

Starszy Winchester siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Przeglądał artykuły okolicznych gazet, szukając jakiś powiązań z morderczym mężulkiem z Ohio. Sam po kąpieli położył się do łóżka i zasnął jak kamień. Dean przez chwilę rzucał go swoimi śmierdzącymi skarpetami, ale młodszy łowca nawet nie mruknął. Dean'owi dość szybko znudziła się ta niedojrzała zabawa i postanowił zająć się swoją jakże dorosłą pracą.

Skoczył jeszcze na stację po kilka butelek piwa, bo czym byłaby robota łowcy bez smaku zimnego trunku?

- Cholera! - Winchester syknął ze złością. - Co jest z tym głupim kompem!? - System zwiesił się nagle, nie reagując na żadne "zwariowane" klawiszowe kombinacje. Dean wciskał klawisze, niczym opętany, ale to doprowadziło jedynie do tzw. "blue screena". - Dlaczego robią teraz takie kures... - Mężczyzna upił spory łyk chłodnego piwa i w akcie totalnej frustracji i niezadowolenia z obecnej technologii wyłączył nieposłuszny komputer. Miał nadzieję, że po chwili znów nawiążą ze sobą nić współpracy. Tak się jednak nie stało. - Co jest grane? - Laptop nie chciał się włączyć. Dean molestował  przycisk włączania, jak tylko mógł, o mały włos nie wduszając go na amen. - Boże, błagam! Serio?! Castiel zrób coś z tym! - Łowca nie zastanawiał się, dlaczego to właśnie imię Anioła wypowiedział. Krzyczał, stękał i narzekał na rzekomy szmelc, lada moment chcąc go po prostu wyrzucić za okno.
- Witaj Dean. – Anioł pojawił się niespodziewanie, z charakterystycznym trzepotem skrzydeł. Łowca odwrócił się w przeciwnym kierunku, otwierając usta w niedowierzaniu.
- A ty, co tutaj robisz?
- Wzywałeś mnie.
- Co?! Niby kiedy? - Dean nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Całą swoją uwagę skupiał na "zepsutym" przenośnym komputerze. 
- Dean, podaj mi laptopa. - Castiel powiedział niskim, pełnym nadziei głosem. Winchester znał Anioła już jakiś czas. Wiedział, kiedy ten stara się być pomocny i użyteczny. Teraz zdecydowanie był to "próbujący pomóc, ale niekoniecznie się na tym znający" Anioł.
- Słucham? - Dean spojrzał na poważnego mężczyznę, nie mogąc powstrzymać się od złośliwej, sarkastycznej uwagi. - Czy ty w ogóle wiesz, jak się z niego korzysta? Zresztą, co zrobisz z zepsutym kompem? Czyżbyś tak naprawdę był aniołem-informatykiem? 
 - Nie, ale zanim się tu zjawiłem zdążyłem przestudiować setki podręczników. Potrafię teraz biegle posługiwać się systemami operacyjnymi. Posiadam teoretyczną wiedzę na temat budowy komputera. Umiem projektować infrastruktury sieciowe, jak również znam kilka języków programowania, jak C++, C#, czy Java...
- Że co kurde?! Jakie języki? 
- Języki programowania, Dean. Te wszystkie gry, w które tak pieczołowicie grasz, wcześniej musiał ktoś napisać. Używał do tego właśnie jednego z języków programowania.
- Dobra, panie informatyk. Mało co rozumiem, z tego co do mnie mówisz. - Dean przetarł twarz, z niedowierzaniem spoglądając na siedzącego obok Anioła. - Łap tego laptopa. Zobaczymy, czy faktycznie nauczyłeś nowego fachu. Anioł-informatyk, haha. Tego jeszcze nie było.

Winchester wręczył mężczyźnie komputer, po czym wstał z kanapy. Sięgnął po kolejną butelkę piwa, bacznie obserwując zajętego już Castiela. Ten położył laptop na kolanach, po czym przymknął oczy. Dłonie delikatnie oparł na klawiaturze, zupełnie jakby bał się jej dotknąć. Nie minęła chwila, a na monitorze pojawił się ekran logowania do systemu.

- Jak ty to zrobiłeś, stary?

Castiel zignorował pytanie, gdyż wiedział, że wytłumaczenie tego Winchesterowi zajęłoby mu całe lata, jak nie tysiąclecia. Kursor myszki skierował na profil Deana. Wyskoczył krótki komunik, który prosił użytkownika o wpisanie hasła. Anioł uśmiechnął się pod nosem, wpisując o dziwno poprawne hasło już za pierwszą próbą.

- Hej! Skąd do cholery znasz moje hasło?! - Dean krzyknął oburzony. - I co do licha robisz na moim profilu? - Próbował wyrwać laptopa z rąk Anioła, ale ten trzymał go z nadludzką siłą. 
- Twoje hasło to: cheesburger applepie*, Dean. Odgadnięcie go naprawdę nie było trudne. Nie jesteś, aż tak skomplikowanym człowiekiem, jakim wydawałeś mi się na samym początku naszej znajomości.
- Okey. Czy mogę już odzyskać mojego kompa?
- Nie. Nadal muszę go naprawić. Wgrać nowy system operacyjny, zainstalować podstawowe programy, jak również odzyskać utracone pliki. 
- Ech. - Winchester wziął kolejny i z pewnością nieostatni dzisiejszego wieczora łyk piwa. Teraz, tylko one było dla niego ukojeniem.
- To zajmie najwyżej piętnaście minut, Dean. Bądź cierpliwy. - Castiel ukradkiem spojrzał w kierunku śpiącego Sam'a. Upewnił się, że mężczyzna pogrążony jest w głębokim śnie i nic nie będzie w stanie go z tego stanu wyciągnąć. Absolutnie nic. 

Starszy łowca, korzystając z chwili skoczył na moment do Impali. Zostawił w samochodzie kartonik z jabłkowym ciastem, które kupił na pobliskiej stacji benzynowej. Teraz była najlepsza chwila na jego skonsumowanie. 

- I jak ci idzie? - Mężczyzna spytał, wchodząc z powrotem do motelowego pokoju. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, spowodowany niczym innym, jak smakiem jego ulubionego smakołyku. - Cas? - Anioł siedział na kanapie, tępo wpatrując się w jasny ekran. 



Ciąg dalszy nastąpi ;)




__________



* cheesburger applepie - hasło napisałam w języku angielskim, bo po polsku zwyczajnie starciłoby swoją "magię".

2 komentarze:

  1. "infrastruktury sieciowe" z ust Casa brzmią tak seksownie :D
    Strasznie fajnie, że wróciłaś do pisania i to po tak długim czasie. Wydaje mi się też, że ogólnie lepiej piszesz, tak składniowo itd.
    A Dean śpiewający Zeppelinów w Impali... cud miód i orzeszki ^^ Prawdziwy Dean!
    Alys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz, że ja cieszę się bardziej xD Hmm, czy lepiej piszę, nie mi sądzić:)
      Dziękuję za komentarz, to bardzo mnie buduję do tworzenia kolejnych "wypocinek"
      Pozdrawiam;3

      Usuń