czwartek, 6 czerwca 2013

Whole world against him - część 1




Dean szedł wzdłuż opustoszałej drogi, nie mając pojęcia dokąd zmierzał. Z nieba lał chłodny, jesienny deszcz. Mokre włosy przykleiły mu się do twarzy. Winchester bardzo lubił deszcz. Wyobrażał sobie, jakby lecąca z nieba strumieniami woda, zmywała z niego całe cierpienie.

Nienawidził tego nowego życia. Bez jego rzeczy, bez Impali, a co najgorsze - bez Castiela. Wyciągnął zalany telefon z kieszeni, przeszukując listę kontaktów. Nadal miał zapisany numer Cassa. Przez moment wpatrywał się w długi ciąg cyfr. Wspomnienia uderzyły go bezlitośnie, znów zadając te same cierpienie. Po policzku spłynęła mu łza. Choć może, była to tylko kolejna kropla deszczu.

- Błagam, wróć...- szepnął. – Obiecałeś, że już nigdy mnie nie zostawisz.

Nie zastanawiał się, jak żałośnie musiał teraz wyglądać. Czerwony na twarzy, mokry od łez szedł przed siebie trzęsąc się z zimna. Objął się ramionami, ciesząc chwilową dawką ciepła, jaką zapewniała mu jedynie skórzana kurtka. Zagryzł wargę, by uniknąć szczękania zębami. 

Winchester rozejrzał się wokoło, z tęsknotą wyczekując dobrze znanego furkotu skrzydeł. Tego intensywnego zapachu, którego nie mógłby pomylić z nikim innym. Na same wspomnienie, zawirowało mu w głowie. Uśmiechnął się smutno.

- Cass, proszę…

Zacisnął powieki, odruchowo wracając do wydarzeń sprzed roku. Zdrada. Praca dla Crowley’a. Zburzenie bariery. Zabicie Gabriela. Lewiatany.

- Przepraszam. Nie powinienem był cię obwiniać za pracę z Crowley’em! – Łowca wrzasnął, zdzierając        gardło. -  Wiem, ze chciałeś mnie chronić, Cass! Chciałeś chronić nas wszystkich! – Panujący mrok, chłodny wiatr i cisza zdawały się być jedynym ukojeniem. – Byłem egoistą! 

Spojrzał na pochmurne niebo pozwalając, by deszcz swobodnie spływał mu po twarzy. Pragnął zmyć z siebie dręczące poczucie winy. Jedyne, czego pragnął to pozbyć się ciągłych wyrzutów sumienia, które czuł po tym wszystkim. Wymazać z pamięci sny, które okrutnie przypomniały mu, kim się stał.

Zostawił, nie pomógł. Wyrzucił na bruk osobę, którą… 

- Tak bardzo mi przykro, że nie chciałem ci pomóc! Castiel! Proszę, odezwij się!

Bezradność, jaką czuł paliła jego żyły, zmieniając krew w rozgrzaną lawę. Przykucnął na poboczu, pozwalając płynąć słonym łzom. Już nic nie mógł zrobić. Stracił swoją szansę - jedyną, jaką miał. Nadzieja, które do niedawna tliła się bladym płomieniem, gasła z każdą minutą, odbierając siłę i chęć do życia.

Tak wiele razy chciał umrzeć. Wpaść w szpony Lewiatanów, pozwalając by pożarły go żywcem. By rozerwały jego ciało na strzępy.

- Wróciłbyś? Czy, gdybym zginął… - Zamknął oczy. – Czy znów wywlókłbyś moje marne zwłoki, a potem… mnie porzucił?

Tak wiele razy, pragnął wyznać mu prawdę. Powiedzieć wszystko, do czego bał się przyznać. Tłumił w sobie niepewność i strach. Coś pochrzanionego kazało mu siedzieć cicho. Milczeć, gdy serce wyrywało się z piersi zadając ten cholerny ból. Gdy wrzeszczało, próbując odnaleźć dawne sacrum.
 
- Dean?

Łowca poczuł dreszcze, serce dziko wyrywające się z piersi i pragnienie ciepła, którego tak mocno pragnął. Uniósł głowę, spoglądając na stojącego przed nim mężczyznę.

Policzki, pokryte mieszanką deszczu i łez zalała fala gorąca.

Blondyn zaczął się krztusić. Wyciągnął drżącą rękę w kierunku Anioła, delikatnie dotykając beżowego płaszcza. Myślał tylko o tym, by wtulić się w te drobne ciało. Chwycić z całych sił i już nigdy nie puścić.  

- C-Cass! To naprawdę… ty tutaj? Ja.. cieszę się… nie mogę uwierzyć…
- Co się stało? Czemu siedzisz tu, na tym pustkowiu? – Anioł położył ciepłą dłoń na ramieniu blondyna, lekko zaciskając palce. – Przeziębisz się. Proszę wstań.

Łowca mechanicznie spełnił prośbę, wciąż nie mogąc uwierzyć w autentyczność całej sytuacji. Wreszcie, po długich miesiącach ciągłych poszukiwań – Castiel wrócił. Ten sam; w pomiętej koszuli, krzywo założonym krawacie i beżowym prochowcu.

- Cas, tak bardzo mi przykro. Gdybym mógł cofnąć czas. Jeśli mógłbym wszystko naprawić. Uwierz mi nie popełnił bym znowu tego samego błędu. Naprawdę, tak bardzo mi na tobie zależy… - Poczuł delikatny dotyk na swoich wargach. Tyle słów cisnęło mu się na usta. Tak dużo chciał teraz powiedzieć, wytłumaczyć.

Miał gdzieś to, jak się zachowywał. Nie było czasu na maskowanie uczuć. Teraz liczył się jedynie fakt, że jego Cass znów był przy nim. Mógł swobodnie wyjść z kokonu, w którym skrywał najgłębsze emocje. Te, których powstydziłby się wyznać komuś innemu. Nie był już w stanie niczego ukryć. 
- Zwolnij, Dean.
- Kocham cię, Castiel. – wyszeptał, ocierając wargi o palce Anioła. – Nie wiesz, jak mocno cię… 
- Wiem. – Uśmiechnął się delikatnie, odchylając głowę w ten sam uroczy sposób, co zawsze. Oblizał usta, zmniejszając granicę, dzielącą ich ciała. Spojrzał w zielone tęczówki, powoli zatapiając się w ich mrocznej otchłani.
- T-tak b-bardzo… c-cię k-kocham… Cass… - bełkotał. Słowa uginały się pod ciężarem stęsknionego serca. Myśli mieszały tworząc kolosalny mętlik w głowie.  

Kłębiąca w nim tęsknota, którą czuł przez ostatnie kilka miesięcy, wylewała się z niego wraz z kolejnymi łzami, spływającymi po zaczerwienionych policzkach. Spoglądał na mężczyznę, zamglonym wzrokiem próbując na nowo zapamiętać wszystkie detale. Jego skrępowany uśmiech, zmierzwione włosy, rumiane policzki. Wszystko, za czym tak potwornie tęsknił. Wszystko, czego tak boleśnie pragnął.
 
- Dean. – wyszeptał czule. Przeniósł dłonie na ramiona łowcy, opuszkami palców gładząc zimną skórę szyi. – Dlaczego mi to wszystko mówisz?
­- Ja.. n-nie wiem, po prostu… - Dean nie zdawał sobie sprawy, że łkał. – T-tak… m-mocno…
- Od kiedy wyciągnąłem cię z Piekła, stałeś się dla mnie najważniejszy. – Ujął w dłonie twarz łowcy, opuszkami palców ścierając słone łzy. -  Postanowiłem, że będę cię chronił, nawet kosztem własnego istnienia. Byłem gotów poświęcić wszystko, by mieć pewność, że jesteś bezpieczny. – Powiedział z naciskiem.

Winchester stłumił w sobie cichy jęk żalu. Najchętniej skopałby sobie tyłek, za to jakim był bezlitosnym sukinsynem, odwracając się od Castiela. Nie oferując mu pomocy, tylko zostawiając samego na pastwę losu.
 
Kim stał się w oczach Anioła? Tego, który ciągle go bronił? Który był gotów bez wahania oddać za niego swe życie?

- Codziennie w nocy czuwam nad tobą. Wiem, że może się to wydawać przerażające, ale muszę mieć pewność, że… - Zamilkł. Niepewnie złapał blondyna za rękę. – że nic ci nie grozi, Dean.
- Cas, proszę. Nie mów tak.
- Ale skoro taka jest prawda?
- Czuję się winny! – wrzasnął, nie zwracając uwagi na brzmienie swojego głosu. – Tak potwornie mi głupio.
- Dean…
- Bardzo cię potrzebuję, Cas. – Jego głos był ledwie słyszalny. Krople deszczu rytmicznie uderzały w czarny asfalt, wystukując nieznaną melodię. Dean przetarł twarz z resztek łez. Przyłożył dłoń do czoła, kręcąc głową. – Jak mogłem być takim egoistą?
- W pełni cię rozumiem, Dean. Nie chciałeś narażać siebie i Sama.
- Przestań chrzanić! Odwróciłem się od ciebie!
- Wcale tak nie uważam.
- Zamiast ci zaufać, walczyłem przeciwko tobie. Powinienem… spłonąć w piekle. - Wziął głęboki wdech, próbując opanować buzującą w nim wściekłość. – Jaki byłem głupi!
- Dean, znów bym cię z niego wyciągnął.
- Cas, błagam. Nie mów tak.
­- Ale taka jest prawda. Nie potrafię… nie chcę cię okłamywać.
- Chcę żebyś mnie okłamał, Cas! Powiedz, że jestem beznadziejnym skurwielem! Powiedz, że nie wybaczysz mi tego, co ci zrobiłem!
- Nie rozumiem czemu miałbym cię obrażać. Skoro tak nalegasz…
- Milcz. Proszę. Nic już nie mów.
- Powiedziałem, coś nie tak? – Anioł uniósł nieznacznie brwi. Oczy przepełniło zainteresowanie.
- Musisz mi wybaczyć! Nie poradzę sobie bez ciebie… Teraz, gdy to wszystko… - wziął głęboki, uspokajający oddech. – Sam, Bobby. Ja już nie daję rady. Nie mogę stracić kolejnej, bliskiej mi osoby.
- Bobby?
- Tak. Ten skurwiel Dick, go zastrzelił. – Splunął z irytacją. – Sam ma wizje. Oddala się ode mnie. Nie mam już nikogo… Byłem dupkiem.
- Dean, proszę. Spójrz na mnie.
- Cass, ja…
- Zamknij się, Dean! – ryknął. Zainteresowanie ustąpiło miejsce wściekłości. - Nie chcę już o tym słuchać! Nie zrobiłeś niczego złego. ­– Uśmiechnął blado. – Nie muszę ci niczego wybaczać. A teraz proszę, spójrz na mnie.

Z szalonym biciem serca, spełnił prośbę Anioła niepewnie spoglądając w błękitne oczy. Podświadomie ścisnął ciepłą dłoń, zaciskając na niej swe palce. Było mu tak dobrze. Czuł przeszywające dreszcze, przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Pragnął dotyku, czułych pocałunków. Chciał, aby Anioł już nigdy go nie opuszczał. By został przy nim. Na wieczność.
- Już nigdy mnie nie opuszczaj, Cass.
- Dobrze. Obiecuję ci to.
- Przyrzeknij.
- Przyrzekam.

Po policzku Dean spłynęła kolejna tej nocy, słona łza. Jednak tym razem nie była ona oznaką smutku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz