piątek, 7 czerwca 2013

Clumsy ferret - część 1

Młody chłopak wstał dziś wyjątkowo wcześnie. To był dzień, w którym musiał wyglądać perfekcyjnie. Nie mógł zapomnieć o żadnym szczególe. Wyłączył skrzeczący budzik, zrywając się na równe nogi. Szybko wbiegł do łazienki, prawie nie potykając się o leżący na ziemi klamot. Jeszcze tego brakowało, by narobił sobie guza!

Zrzucił wypłowiały dres i wskoczył do ciasnej kabiny. Odkręcił dopływ ciepłej wody, rozsmarowując brzoskwiniowy żel pod prysznic, po całym ciele. Rozkoszował się w przyjemnym zapachu, czując przypływ pozytywnej energii. Przez moment zatracił się, zapominając o szybko ulatującym czasie.

- Skup się!

Z szerokim uśmiechem na twarzy wyszedł z kabiny i owinąwszy się ręcznikiem, podszedł do lustra. Dłonią pogładził sterczące na wszystkie strony świata włosy, chcąc choć odrobinę je przygładzić. Po piętnastominutowym zmaganiu – zwyczajnie odpuścił.

- Trudno. – wymamrotał pod nosem. – Najwyżej będę wyglądać, jak mokra fretka. – westchnął zrezygnowany. Twarz pokryta trzydniowym zarostem wygięła się w jeszcze szerszym uśmiechu. – Jak przystojna, mokra fretka!

Sięgnął po piankę do golenia, nakładając co nieco na porośnięte policzki. Ostrożnie przyłożył ostrze, nie chcąc poranić skóry, tak jak ostatnio. Przez tydzień wyglądał, jak szwajcarski ser!

- Długo jeszcze? – Zza drzwi dobiegł go zniecierpliwiony głos przyjaciela. – Twoja mama mnie wpuściła. Mówi, że od pół godziny z kibelka nie wychodzisz! – zaśmiał się szyderczo. Castiel oczami wyobraźni widział ten sam, kretyński wyraz twarzy i ten sam jeszcze bardziej idiotyczny uśmiech, który pewnie pojawił się teraz na twarzy Balthazara.
- Już idę! Nie marudź! – odpowiedział, zmywając resztki białej piany. Jeszcze pokropił ciało wodą kolońską i wyszedł z pomieszczenia.– Co się tak gapisz? – spytał blondyna. Ten stał z szeroko otwartą buzią, nie wiedząc co powiedzieć.
- No, bo wiesz… - Złapał się za głowę, uciekając wzrokiem w stronę sufitu. – nagi jesteś.
- Co?! – pisnął. Mechanicznie zakrył odkryte krocze dłońmi, rozglądając się za zaginionym ręcznikiem. – Przecież...
- Tam jest. – Wskazał palcem.


Zguba wisiała przytrzaśnięta przez łazienkowe drzwi. Ciemnowłosy chłopak zaczerwienił się, próbując opanować szybkie bicie serca. Jak mógł się tak skompromitować?

- Nie patrz się! Zamknij oczy! Nic nie widziałeś!
- Hm… - Złapał się za brodę, przybierając postawę „a la myśliciel”. – Nie wiedziałem, że jesteś tak dobrze obdarzony. – W jego głosie czuć było bolesny sarkazm.
- Cicho bądź! Odwróć się i mnie nie podglądaj! – Pogroził palcem. Policzki piekły go niemiłosiernie, przez co czuł się gorzej, niż powinien. – Rozumiesz?
- Dobrze, Kocurku.
- Grr…!

Brunet podszedł do wielkiej dębowej szafy, otwierając szufladę z bielizną. Błyskawicznie włożył pierwsze lepsze bokserki, jakie wpadły mu w ręce. Byle pozbyć się dyskomfortu gołych pośladków. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co na siebie włożyć. Tego dnia musiał wyglądać elegancko, ale nie sztywno. Seksownie, ale nie lubieżnie. Wyjął dwie koszule, dumając nad wyborem koloru.

- Jesteś gorszy niż moja siostra. – burknął.
- Proszę, pomóż mi! – wrzasnął piskliwie, ignorując kpiącą uwagę nastolatka. – Ta, czy ta? – Pokazał dwie koszule, trochę różniące się odcieniem czerwieni.
- Obydwie wyglądają tak samo.
- Co? – obruszył się. – Ta jest wiśniowa, a ta malinowa!
- Jeśli tak uważasz. – Wzruszył ramionami, beznamiętnie spoglądając w stronę strapionego bruneta. – Cassie, jesteś słodki, jak malinka. Musisz…
- Bardzo śmieszne. – odchrząknął nerwowo. - Dzięki za pomoc.
- Przestań się mazgaić. – Nie mógł opanować śmiechu, który tańczył w jego gardle. Usiadł na kanapie, podkurczając nogi. Schował głowę między kolana, by jeszcze bardziej nie zirytować przyjaciela.
- Chcę dziś dobrze wyglądać. Tyle. – Włożył jaśniejszą, dopasowując czarny krawat. – To takie dziwne?
- Nie.
- Więc, czemu wciąż się brechtasz?
- Przypomniałem sobie o twoim małym kurczaczku między nogami…
- Zabiję cię!

Castiel wiedział, że ten dzień będzie ciężki. Wiedział, że pewnie okażę się jedną, wielka klapą – jak całe jego życie. Choć może święty Walenty, tym razem poda mu pomocną dłoń?

***

Blondyn sapnął ciężko, przykrywając głowę poduszką. Jakiś cholernie uporczywy dźwięk zakłócał jego spokój! Zacisnął powieki, próbując wrócić do krainy Morfeusza, jednak on bezczelnie zamknął mu drzwi przed nosem.

- Dean! Wstawaj! – Usłyszał słodki głos matki - uporczywie pukała w drzwi, doprowadzając nastolatka na skraj załamania nerwowego. – Na którą idziesz do szkoły?! Halo, synku!? Słyszysz mnie!?
- Za dużo pytań… - wymamrotał zrezygnowany. Zacisnął powieki, wduszając twarz w materac.  

Kobieta wtargnęła do pokoju, niczym rozpędzona torpeda. Odsłoniła ciężkie zasłony, wpuszczając do pokoju promienie jeszcze zimowego słońca. Zebrała rozrzucone po podłodze ubrania, wrzucając do wiklinowego kosza. Musiała przyznać, że nic nie denerwowało ją bardziej, od bałaganiarstwa Dean’a. Pod nosem mruczała tekst, tylko sobie znanej piosenki – nieustannie krzątając się po pomieszczeniu.

Chłopak nie miał ochoty wstawać dziś z łóżka. Najchętniej zaszyłby się na bezludnej wyspie. Z daleka od szkolnego jazgotu, z którym przyjdzie mu się spotkać. Wychylił głowę, chcąc zaczerpnąć nieco powietrza.

- Daj mi spokój, mamo! – krzyknął, znów okrywając się kołdrą po sam czubek głowy. – Wyjdź stąd!
- Już! Wstawaj!
- Nie!
- Dosyć tego. – Pogłaskała okryte ciało, zupełnie ignorując sprzeciw ze strony syna. Uśmiechnęła się pogodnie. Wokół oczu pojawiły się urocze zmarszczki. – Zobacz, jaki piękny dzień.
- Piękny? – zakpił. – Koszmarny.
- Czemu?

Winchester nie cierpiał Walentynek. Co roku wyglądały tak samo! Co roku, jakieś szurnięte dziewczyny nachodziły go po szkole! Co roku dostawał setki kartek z miłosnymi wyznaniami! Co roku czuł, że więcej nie wytrzyma!

Co roku ignorowała go osoba, którą kochał!

- Bo tak. Mogę nie iść dziś do szkoły? – zapytał, wynurzając się spod ciepłego okrycia. – Plosię!
- Nie ma mowy! – burknęła. - No już, już! Szybciutko! Marsz do kuchni. – Pocałowała nastolatka w czoło i wyszła z pokoju.

Dean ospale wstał, rozluźniając zastygłe przez noc mięśnie. Jak codziennie zlustrował swoje ciało, nie mogąc ukryć zachwytu. Przejechał dłońmi po umięśnionym brzuchu. Jak można było go nie pokochać? Był ideałem mężczyzny!

- Nie ma co się zachwycać. – Sammy uśmiechnął się kpiąco.
- Spadaj, człowieku.
- Spokojnie, tygrysie. – Uniósł ręce. – Widzę, że humor nie dopisuje.
- Dobrze widzisz. – wymruczał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz