Młody chłopak wstał dziś wyjątkowo
wcześnie. To był dzień, w którym musiał wyglądać perfekcyjnie. Nie mógł
zapomnieć o żadnym szczególe. Wyłączył skrzeczący budzik, zrywając się na równe
nogi. Szybko wbiegł do łazienki, prawie nie potykając się o leżący na ziemi
klamot. Jeszcze tego brakowało, by narobił sobie guza!
Zrzucił wypłowiały dres i wskoczył do
ciasnej kabiny. Odkręcił dopływ ciepłej wody, rozsmarowując brzoskwiniowy żel
pod prysznic, po całym ciele. Rozkoszował się w przyjemnym zapachu, czując przypływ
pozytywnej energii. Przez moment zatracił się, zapominając o szybko ulatującym
czasie.
- Skup się!
Z szerokim uśmiechem na twarzy wyszedł
z kabiny i owinąwszy się ręcznikiem, podszedł do lustra. Dłonią pogładził
sterczące na wszystkie strony świata włosy, chcąc choć odrobinę je przygładzić.
Po piętnastominutowym zmaganiu – zwyczajnie odpuścił.
- Trudno. – wymamrotał pod nosem. –
Najwyżej będę wyglądać, jak mokra fretka. – westchnął zrezygnowany. Twarz
pokryta trzydniowym zarostem wygięła się w jeszcze szerszym uśmiechu. – Jak
przystojna, mokra fretka!
Sięgnął po piankę do golenia,
nakładając co nieco na porośnięte policzki. Ostrożnie przyłożył ostrze, nie
chcąc poranić skóry, tak jak ostatnio. Przez tydzień wyglądał, jak szwajcarski
ser!
- Długo jeszcze? – Zza drzwi dobiegł go
zniecierpliwiony głos przyjaciela. – Twoja mama mnie wpuściła. Mówi, że od pół
godziny z kibelka nie wychodzisz! – zaśmiał się szyderczo. Castiel oczami
wyobraźni widział ten sam, kretyński wyraz twarzy i ten sam jeszcze bardziej
idiotyczny uśmiech, który pewnie pojawił się teraz na twarzy Balthazara.
- Już idę! Nie marudź! – odpowiedział,
zmywając resztki białej piany. Jeszcze pokropił ciało wodą kolońską i wyszedł z
pomieszczenia.– Co się tak gapisz? – spytał blondyna. Ten stał z szeroko
otwartą buzią, nie wiedząc co powiedzieć.
- No, bo wiesz… - Złapał się za głowę,
uciekając wzrokiem w stronę sufitu. – nagi jesteś.
- Co?! – pisnął. Mechanicznie zakrył
odkryte krocze dłońmi, rozglądając się za zaginionym ręcznikiem. – Przecież...
- Tam jest. – Wskazał palcem.
Zguba wisiała przytrzaśnięta przez
łazienkowe drzwi. Ciemnowłosy chłopak zaczerwienił się, próbując opanować
szybkie bicie serca. Jak mógł się tak skompromitować?
- Nie patrz się! Zamknij oczy! Nic nie widziałeś!
- Hm… - Złapał się za brodę,
przybierając postawę „a la myśliciel”. – Nie wiedziałem, że jesteś tak dobrze
obdarzony. – W jego głosie czuć było bolesny sarkazm.
- Cicho bądź! Odwróć się i mnie nie
podglądaj! – Pogroził palcem. Policzki piekły go niemiłosiernie, przez co czuł
się gorzej, niż powinien. – Rozumiesz?
- Dobrze, Kocurku.
- Grr…!
Brunet podszedł do wielkiej dębowej
szafy, otwierając szufladę z bielizną. Błyskawicznie włożył pierwsze lepsze
bokserki, jakie wpadły mu w ręce. Byle pozbyć się dyskomfortu gołych pośladków.
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co na siebie włożyć. Tego dnia musiał
wyglądać elegancko, ale nie sztywno. Seksownie, ale nie lubieżnie. Wyjął dwie
koszule, dumając nad wyborem koloru.
- Jesteś gorszy niż moja siostra. –
burknął.
- Proszę, pomóż mi! – wrzasnął
piskliwie, ignorując kpiącą uwagę nastolatka. – Ta, czy ta? – Pokazał dwie
koszule, trochę różniące się odcieniem czerwieni.
- Obydwie wyglądają tak samo.
- Co? – obruszył się. – Ta jest
wiśniowa, a ta malinowa!
- Jeśli tak uważasz. – Wzruszył
ramionami, beznamiętnie spoglądając w stronę strapionego bruneta. – Cassie,
jesteś słodki, jak malinka. Musisz…
- Bardzo śmieszne. – odchrząknął
nerwowo. - Dzięki za pomoc.
- Przestań się mazgaić. – Nie mógł
opanować śmiechu, który tańczył w jego gardle. Usiadł na kanapie, podkurczając
nogi. Schował głowę między kolana, by jeszcze bardziej nie zirytować przyjaciela.
- Chcę dziś dobrze wyglądać. Tyle. –
Włożył jaśniejszą, dopasowując czarny krawat. – To takie dziwne?
- Nie.
- Więc, czemu wciąż się brechtasz?
- Przypomniałem sobie o twoim małym
kurczaczku między nogami…
- Zabiję cię!
Castiel wiedział, że ten dzień będzie
ciężki. Wiedział, że pewnie okażę się jedną, wielka klapą – jak całe jego
życie. Choć może święty Walenty, tym razem poda mu pomocną dłoń?
***
Blondyn sapnął ciężko, przykrywając
głowę poduszką. Jakiś cholernie uporczywy dźwięk zakłócał jego spokój! Zacisnął
powieki, próbując wrócić do krainy Morfeusza, jednak on bezczelnie zamknął mu drzwi
przed nosem.
- Dean! Wstawaj! – Usłyszał słodki głos
matki - uporczywie pukała w drzwi, doprowadzając nastolatka na skraj załamania
nerwowego. – Na którą idziesz do szkoły?! Halo, synku!? Słyszysz mnie!?
- Za dużo pytań… - wymamrotał
zrezygnowany. Zacisnął powieki, wduszając twarz w materac.
Kobieta wtargnęła do pokoju, niczym
rozpędzona torpeda. Odsłoniła ciężkie zasłony, wpuszczając do pokoju promienie
jeszcze zimowego słońca. Zebrała rozrzucone po podłodze ubrania, wrzucając do
wiklinowego kosza. Musiała przyznać, że nic nie denerwowało ją bardziej, od
bałaganiarstwa Dean’a. Pod nosem mruczała tekst, tylko sobie znanej piosenki –
nieustannie krzątając się po pomieszczeniu.
Chłopak nie miał ochoty wstawać dziś z
łóżka. Najchętniej zaszyłby się na bezludnej wyspie. Z daleka od szkolnego
jazgotu, z którym przyjdzie mu się spotkać. Wychylił głowę, chcąc zaczerpnąć
nieco powietrza.
- Daj mi spokój, mamo! – krzyknął, znów
okrywając się kołdrą po sam czubek głowy. – Wyjdź stąd!
- Już! Wstawaj!
- Nie!
- Dosyć tego. – Pogłaskała okryte ciało,
zupełnie ignorując sprzeciw ze strony syna. Uśmiechnęła się pogodnie. Wokół
oczu pojawiły się urocze zmarszczki. – Zobacz, jaki piękny dzień.
- Piękny? – zakpił. – Koszmarny.
- Czemu?
Winchester nie cierpiał Walentynek. Co
roku wyglądały tak samo! Co roku, jakieś szurnięte dziewczyny nachodziły go po
szkole! Co roku dostawał setki kartek z miłosnymi wyznaniami! Co roku czuł, że
więcej nie wytrzyma!
Co roku ignorowała go osoba, którą
kochał!
- Bo tak. Mogę nie iść dziś do szkoły?
– zapytał, wynurzając się spod ciepłego okrycia. – Plosię!
- Nie ma mowy! – burknęła. - No już,
już! Szybciutko! Marsz do kuchni. – Pocałowała nastolatka w czoło i wyszła z
pokoju.
Dean ospale wstał, rozluźniając
zastygłe przez noc mięśnie. Jak codziennie zlustrował swoje ciało, nie mogąc
ukryć zachwytu. Przejechał dłońmi po umięśnionym brzuchu. Jak można było go nie
pokochać? Był ideałem mężczyzny!
- Nie ma co się zachwycać. – Sammy
uśmiechnął się kpiąco.
- Spadaj, człowieku.
- Spokojnie, tygrysie. – Uniósł ręce. –
Widzę, że humor nie dopisuje.
- Dobrze widzisz. – wymruczał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz