Ten rozdział dedykuję w całości Iwonie S. Jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie dawałam znać. Mam nadzieję, że moje poniższe wypociny przypadną ci do gustu;) Enjoy wszystkim!
- C-co ty
wyrabiasz? – wybełkotał. – Z-zwariowałeś… proszę przestań…
- Wiem, że tego chcesz.
– wymruczał, zaciskając palce na wilgotnym już czubku sztywnego penisa. Z maleńkiej
szparki zaczęły sączyć się krople białej, lepkiej cieczy. – Czemu wciąż się
wzbraniasz? – Dostrzegł w swym zachowaniu wręcz szaleńczy obłęd, który zawładnął
całym ciałem i umysłem. Rozpalił krew w żyłach.
W tej chwili
myślał wyłącznie o zaspokojeniu nie swoich żądz, a mężczyzny stojącego przed
nim. Spoglądnął na pokrytą potem twarz,
na napuchnięte usta gotowe przyjąć żarliwe pocałunki. Widok ten okazał się tak
nieziemsko podniecający, że Dan powoli zaczął tracił zdrowy rozsądek. –
Dlaczego próbujesz walczyć z przyjemnością, jaką ci sprawiam? – szepnął, po
czym wpił się w te nie tak chętne, lekko rozchylone wargi. Pana jęknął cicho,
broniąc się przed natarczywym językiem. Zacisnął szczękę, lecz zamiar ten zbyt
przerósł jego niezbyt silną wolę. Czuł, jak nogi powoli uginały się na skutek
zbyt intensywnej dawki rozkoszy. Głowa bezsilnie opadała na ramię blondyna,
powieki stawały się ciężkie a gardło opuszczało coraz głośniejszą gamę jęków i
pomruków.
Za moment ekstaza
miała boleśnie zalać ich ciała. Dan, który ledwo ustawał na własnych nogach z
trudem łapał powietrze. Moment wzajemnego oczekiwania, zdawał się dłużyć. Atmosfera
stawała się napięta, wręcz nie do wytrzymania.
- Powiedz, przed
czym tak nieustannie się bronisz? – Językiem musnął szyję kochanka. Dotyk był
delikatny, drażniący wszystkie zmysły. Z premedytacją bawił się rozognionym
ciałem bruneta, powoli doprowadzając go do stanu tak silnego podniecenia, że
niemal sam tracił świadomość swoich czynów. Dotyk zdawał się parzyć, słowa
ranić. Mimo, iż czuł że pieszczone przez niego ciało jest przeciwne, nie
potrafił odnaleźć w sobie siły, by przestać. – Czemu mnie okłamujesz? – Chwycił
dłoń Pany i przyłożył ją do swojego krocza. Mężczyzna próbował się wyrwać, lecz
w dzikiej szamotaninie znów okazał się być słabszym ogniwem. Zacisnął palce na
sztywnym fallusie, widząc jak w oczach Feuerriegel’a rozpala się niepohamowana żądza.
Ognisty płomień wypełnił zielone tęczówki po brzegi, sprawiając że wyglądały
niczym dwa szklące się płomienie. Przez moment znów opierał się przed niezwykle
nieustępliwymi ustami, lecz w ostateczności poddał się poczynaniom blondyna,
próbując odnaleźć w tym choć odrobinę szczęścia. Nie mógł powiedzieć, że źle
się czuł w objęciach Daniela. Nie mógł zaprzeczyć, że było mu przyjemnie, czując
jego silne dłonie na swoim ciele.
Więc dlaczego
targało nim, tyle sprzecznych emocji? Czemu nie potrafił sprecyzować tego, co
naprawdę czuł? Tkwiła w nim pewna malutka cząstka, gnębiąca go całe życie.
Czasem udawało mu się jej pozbyć, zrzucić w przepaść zapomnienia. Lecz pomimo
tego i tak powracała zadając jeszcze potworniejszy ból.
- Wiem, że to ci
się podoba. Czuję to.
Czy zgłoszenie
się na przesłuchanie do roli niewolnika homoseksualisty miało być pretekstem,
by wrócić do tego przed czym uciekał tyle lat? Czy możliwość skosztowania ust przystojnego
mężczyzny, okazała się aż tak kusząca?
- Proszę
przestań. – Znów te same sprzeczne sygnały. W głębi duszy pragnął oddać się niewypowiedzianym
przyjemnościom, w nieskończoność całować wargi i czuć miękki dotyk skóry przy
swoim ciele. Dlaczego więc, słowa mówiły co innego? – Proszę… - Czuł na sobie
zwinne palce. Wiedział, że nie będzie mógł walczyć z rozkoszą, a pomimo to
dalej próbował. Chciał udowodnić sobie, że może z tym walczyć. Pokazać, że jest
na tyle silny, by to przetrwać.
- Nie wzbraniaj
się. – Przyśpieszył ruch dłoni. Chwycił w zęby płatek ucha i począł go ssać i
przygryzać, cicho pomrukując. Chwilę później przeniósł boleśnie przyjemne pieszczoty
na szyję i obojczyki. – Widzę, że jest ci dobrze. – Przesunął językiem po odsłoniętej
klatce piersiowej. – Czemu z tym walczysz? – W momencie, gdy spytał, poczuł na
palcach ciepłe krople spermy.
Ciałem bruneta
targnęły silne dreszcze, a w głowie huczało od natłoku myśli i emocji, których
nie potrafił poukładać. Wiecznie rozrastający się bałagan!
- Dlaczego to
zrobiłeś? – spytał, wciąż pieszcząc członek mężczyzny. Wystarczyło kilka
szybszych ruchów, by usłyszeć jak ten jęczy i wije się w spazmatycznych
konwulsjach.
- Mhm.
- Dlaczego? –
Wysunął dłoń zza skórzanego materiału i starł z niej lepką ciecz.
- Co? –
Stopniowo dochodził do siebie, co nie było wcale takie proste. – Co zrobiłem?
- Widziałeś, że
nie chcę. Mówiłem, że masz przestać. – Głos drżał lekko, oddech powoli wracał
do normy.
- Reakcje twojego
ciała mówiły co innego. – Uśmiechnął się delikatnie, widząc rozkojarzone
spojrzenie ciemnych oczu. – Znamy się tak długo, a ja wciąż nie mogę zrozumieć…
- Czego!? –
wtrącił się ostrym, jak brzytwa głosem. – Czego nie możesz pojąć, tą tępą
łepetyną?! Tego, że jestem zagubiony!? Tego, że odkąd cię poznałem, nie wiem
kim jestem!? Mam żonę, której nienawidzę. Dziecko, którego nie chciałem mieć! –
wrzasnął, czując jak ból przeżera jego ciało.
Po
zarumienionych policzkach popłynęły kropelki łez. Nie były niczym innym, jak oznaką
skrywanej przez tyle lat bezsilności.
- Codziennie
patrzę w swoje odbicie i chcę mi się rzygać. Nie widzę nikogo innego, prócz
tchórza, który zmarnował całe swoje życie! Odepchnął osoby, które szczerze
kochał. – Wszystkie głęboko upchane wspomnienia zaczęły wydostawać się jedna za
drugą. Tyle łez i bólu.
- C-co masz na
myśli?
- Śmiej się,
jeśli masz ochotę. – Łzy wzmogły na sile. – Jestem jedną wielką porażką. Lepiej
sobie odpuść, inaczej na pewno cię skrzywdzę. Jeszcze nie rozumiesz? Niszczę
wszystko, czego się dotknę!
- Uspokój się,
proszę.
- Wszystko przez
ciebie!
- Pana. – Chciał
dotknąć mężczyznę za policzek, lecz ten odskoczył jak oparzony. - Przepraszam,
słyszysz?
- Za późno. –
mamrotał coś pod nosem. Usiadł na stojącym niedaleko krześle, opuszczając nisko
głowę. – To wszystko bez sensu. Chciałem być silny, chciałem temu sprostać.
- Temu? –
zdziwił się. – Powiedz mi wreszcie o co chodzi, bo stracę nad sobą panowanie. –
Uklęknął przed brunetem, łapiąc za nadgarstki. – Nie chcę byś przeze mnie
płakał.
- Przyszedłem na
casting, dokładnie wiedząc w jaką rolę mam się wcielić. Nasir, kochanek
germańskiego gladiatora. – prychnął z niesmakiem. – Steven powiedział mi, że
mam się spodziewać kilku intymnych momentów, ale mimo to nie zrezygnowałem. Po
raz pierwszy w życiu byłem pewien, że dam radę. Mijały miesiące, a ja wciąż zachowywałem
się, jak profesjonalista, nie mieszając życia prywatnego z pracą. Szło mi to
tak dobrze. – Przymknął powieki, spod których znów wypłynęło kilka słonych łez.
– Gdy się całowaliśmy, nic nie czułem. Kompletnie.
- Ale?
- Od jakiegoś
czasu nie mogłem przestać o tobie myśleć. Zaczęło się zaraz po tym, jak
wróciłem do domu. Codziennie gnębiła mnie twoja osoba. Widziałem twój uśmiech,
słyszałem głos. Chciałem cię dotknąć, tak inaczej. Wiedziałem, że jak zaczniemy
pracę nad trzecim sezonem, będzie jeszcze gorzej. W pierwszej chwili chciałem
nawet zrezygnować. – Zakrył twarz dłońmi. – W ostateczności, wmówiłem sobie, że
mimo wszystko nie jestem taki słaby i dam radę się tobie oprzeć. Jak bardzo się
myliłem!
- Pana, ja nie
wiedziałem…
- Przychodząc na
plan, wstydziłem się patrzeć ci w oczy. Niejednokrotnie o tobie śniłem,
rozumiesz? Jak po czymś takim miałem się normalnie zachowywać?
- Ja nie wiem,
co powiedzieć. – wziął szybki haust powietrza.
- Tak mocno
walczyłem ze sobą, by nie wyznać ci prawdy. Zastanawiałem się, jak zareagujesz.
To nie dawało mi spokoju. – Na opalonej twarzy pojawił się lekki grymas,
podobny do uśmiechu. – Nigdy nie sądziłem, że zrobisz pierwszy krok. Gdy podszedłeś
do mnie i powiedziałeś, że chcesz ze mną pogadać…
- Przestraszyłem
cię?
- Tak i nie.
Myślałem, że się domyślasz. – Splótł palce z palcami Daniela, czując elektryzujące
ciepło. – Zacząłem panikować. – Uniósł wzrok, kierując go na skonfundowaną
twarz mężczyzny. – Chciałem cię pocałować. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego
pragnąłem. Zapomniałem o wszystkich przyrzeczeniach. Zapomniałem o walce z samym
sobą. Jedyne czego pragnąłem w tamtej chwili, to być blisko ciebie. Boże jakie
to ckliwe. – Zaśmiał się słodko, jedną dłonią ścierając resztki łez. – Pewnie sobie
teraz myślisz, że…
- O niczym nie
myślę.
- Siedzę i
płaczę, jak jakiś gówniarz. Przepraszam.
- Nie musisz. –
Jednym palcem uniósł twarz Taylor’a z powrotem do góry. – Spójrz na mnie.
Wiesz, że nie musisz się mnie wstydzić. – Coś w jego sercu drgnęło. Choć z
początku podchodził do tego trochę egoistycznie, chcąc jedynie zaspokoić
erotyczne pragnienie, teraz czuł, że musi pomóc. W jakiś sposób wesprzeć
młodego, zagubionego chłopaka nie umiejącego uporać się z życiowymi wyborami.
Jedyne, co mu przyszło na myśl w tej chwili to pokazanie, że można na niego
liczyć. Wtulił się w drobne ciało, po chwili wstając na równe nogi. –
Przepraszam.
- Za co?
- Za to, że cię
nie słuchałem. To już się nigdy nie powtórzy.
- Zapomnij o
tym. Sam nie wiem, czego tak naprawdę chcę. – Wzruszył obojętnie ramionami. W
głowie, po raz pierwszy od dłuższego czasu zapanował spokój. Sztorm myśli
minął, pozostawiając po sobie lekko unoszące się fale. Pana przez moment
napawał się ciszą, pozwalając swemu ciału odpłynąć. W rzeczywistości trwało to
kilka sekund, jednak aktor miał wrażenie, jakby przysnął na co najmniej kilka
dni. – Czy możesz mnie pocałować?
- Chcesz tego?
- Nie wiem.
- Przekonajmy
się. – Musnął ostrożnie napuchnięte wargi bruneta, w sposób tak delikatny, że niemal
nieodczuwalny. Czubkiem języka, rozsunął usta wpychając się do środka. – Nie przesadzam?
– spytał szybko, cofając się.
- Jeszcze nie. –
Mężczyzna postąpił podobnie. Wysunął język, po czym przesunął nim po ustach
Daniela. – Nie wiem czemu, ale wciąż mam przeczucie, że za łatwo ci się oddaję.
- Na każdego tak
działam. – zarechotał. – Czy wszystko między nami w porządku?
- T.. tak. –
zawahał się. Czemu znów musiał kłamać? Czemu musiał oszukiwać wszystkich, na
których mu zależało? Prawdopodobnie urodził się z defektem kłamliwej żmij,
przez który dewastował wszystko, czego się tknął.
- Na pewno?
- Tak. –
zapewnił, pomimo głośnego sprzeciwu własnego sumienia. Wszystko było nie tak,
jak trzeba. – Mam wrażenie, że jak teraz wrócimy na plan, Steven wypruję nam
flaki i porozrzuca po całej Zelandii.
- Nie będzie tak
źle. – Spojrzał na wiszący na ścianie zardzewiały zegar. Godzinowa wskazówka
sygnalizowała dokładnie siedemnastą. – Szlag!
- Co jest?
- Chyba będzie AŻ
tak źle. Steven nas zabije!
- Czemu? –
spytał, po czym również zerknął na zegar. – A niech mnie. Jesteśmy martwi.
Obydwoje
poprawili kostiumy, ścierając z ciała pozostałości ręcznych rozkoszy, jakich
doznali. Dan uśmiechnął się na same wspomnienie, jednak nie trwało ono zbyt
długo. Przed oczami ujrzał smutną, wręcz zdruzgotaną twarz Pany. Widział jego
łzy, które rzęsiście spływały po czerwonych policzkach. Coś nie dawało mu
spokoju, nie pozwalało dopuścić myśli, że Taylor był z nim absolutnie szczery.
Teraz nie miał
czasu się nad tym zastanawiać. By nie zbudzić podejrzeń, jako pierwszy miał
wyjść z garderoby i udać się w kierunku hali. Ostatni raz obejrzał się za
siebie i spostrzegł, jak Pana znów ściera z policzków strużki łez.
***
- Cholera jasna!
Gdzie podziewaliście się, tak długo? – krzyknął DeKnight. – Nie wiem, którego mam zabić najpierw. –
Spojrzał na mężczyzn, ściskając w dłoni zmięta kartkę. – Mieliśmy zacząć o
szesnastej. Zdajecie sobie z tego sprawę, prawda?
- Tak.
- Dobrze.
Zgodnie z planem, po waszej scenie mieliśmy kończyć. Finito! Wszyscy mieli rozejść
się do hotelu równo o godzinie dziewiętnastej trzydzieści. Teraz dzięki waszemu
niezdyscyplinowaniu, wszyscy będziemy musieli zostać godzinę dłużej.
- Przepraszamy.
- Nie wyciągnę
żadnych konsekwencji, jeśli dowiem się, co robiliście.
Pana zbladł potwornie,
nie wiedząc co powiedzieć. Opuścił nisko głowę, wbijając wzrok w ziemię.
Ukradkiem zerknął na szczerzącego się Daniela, zupełnie nie rozumiejąc jego postawy.
- Stev zrozum.
Omawialiśmy z Taylor’em bardzo istotne kwestie, potrzebne do nakręcenia tej
sceny. W rezultacie straciliśmy rachubę czasu. – cwaniaczył, robiąc głupkowate
miny.
- Dobrze, już
dobrze. – Machnął ręką. – Pamiętasz, co ci mówiłem? Musisz być naprawdę
wściekły. Wchodzisz i rozglądasz się za czymś, co możesz rozwalić.
- Tak, tak
pamiętam.
- Chwytasz
gliniany dzbanek i ciśniesz nim o ścianę. Chwilę później wchodzi Pana. –
Zwrócił się w kierunku bruneta. – Słyszysz mnie Taylor?
- T-tak. –
wymamrotał, ledwo słyszalnym głosem. Uśmiechnął się delikatnie, próbując nieco
oczyścić atmosferę.
- Spokojnie, to
wszystko będzie na niby. Nie pozwolimy cię skrzywdzić.
- Bardzo
śmieszne.
- Dobra, wszyscy
na swoje miejsca. Zaczynamy za trzy, dwa, jeden…
***
- Koniec roboty
na dziś! – krzyknął uradowany reżyser. – Pozbierać manatki i do zobaczenia
jutro! Chłopaki wypadliście świetnie. Brawo.
- Dzięki
wielkie. – Dan uśmiechnął się serdecznie. Założył szlafrok i pobiegł za idącym
już aktorem. – Ej ty! Gdzie ci tak spieszno?
- J-ja muszę
iść.
- Gdzie? –
Złapał mężczyznę za ramię, odwracając w swoją stronę. – Czy nie chciałeś się
dziś ze mną spotkać?
- T-tak, ale
muszę jeszcze coś pozałatwiać. – Znów kłamstwo. Jedno za drugim. – Naprawdę nie
mam dziś dla ciebie czasu. – Grzązł w nich coraz głębiej. Wiedział, że niedługo
starci oddech, opadnie z sił. – Musisz zrozumieć…
- Nie! To ty
musisz zrozumieć. Nie chcę wyrządzić ci żadnej krzywdy. Widzę, że jesteś
zagubiony. – Ściszył nieco głos, widząc zainteresowane spojrzenia kilku montażystów.
– Pozwól sobie pomóc.
- Nie potrzebuję
twojej pomocy! – ryknął. Nie dowierzał własnym słowom. Jego dzisiejsze
zachowanie tak znacznie odbiegało od normy. Nieustanne wahania nastroju,
niezdecydowanie, płacz.
- Przestań zachowywać
się, jak gówniarz! – Wepchnął aktora do garderoby. – Przebieraj się! –
rozkazał. – Dziś idziesz ze mną, rozumiesz?
Pana rozejrzał
się wokół siebie w panice. Czyżby jego postępowanie, było aż tak poronione? Miał
tyle pytań, tyle wątpliwości. Chciał poznać jakiś sposób na walkę z chorym
umysłem. Chciał znaleźć wytłumaczenie jego kłamstw, jakimi wszystkich żywił.
- Nie rozkazuj
mi.
- Przepraszam,
do cholery jasnej! Cały dzień zachowujesz się, jak jakaś pieprzona baba.
Zupełnie nie zrozumiem, co w ciebie wstąpiło!
- To wszystko
jest dla mnie trudne! – Odruchowo włożył rękę do skórzanej kurtki, którą miał
już na sobie. W malutkiej kieszeni, znajdowała się złota obrączka, którą musiał
zdejmować podczas zdjęć. Zawirowało mu w głowie, krew zaszumiała w uszach. –
Nie widzisz tego? – Założył pierścionek, wymachując dłonią przed twarzą
Feuerriegel’a. – Jestem żonaty. Mam swoje obowiązki. Nie mogę tak po prostu
wdawać się w romans z mężczyzną!
- Możesz i chcesz.
Wiem to, nie oszukuj mnie.
- Sam się
oszukujesz sądząc, że to wypali. Nigdy nie będziemy razem, rozumiesz? Nigdy! –
wrzasnął, wybiegając z pomieszczenia. Trzasnął drzwiami i udał się w nieznanym sobie
kierunku.
Nieee.... tak się skończyło?! Tak smutno i przygnębiająco..? Mania, czekam na dalszy ciąg, wiesz o tym!
OdpowiedzUsuńW ogóle zaserwowałaś mi właśnie niezłą huśtawkę emocji ;) Bo jestem tuż po obejrzeniu "Karli" z Mishą, a tu teraz takie coś... No skrajnie, bardzo skrajnie... I jak ja mam iść teraz spać?
I czemu tak rzadko coś piszesz? :(
Alys27
Przepraszam ;( Te opowiadanie jest skazane na smutek, bynajmniej w moim mniemaniu.
UsuńRzadko? No wiem, wiem... postaram się to jak najszybciej naprawić! Dziękuję za wsparcie! ;***