Idąc do szkoły, zastanawiał się nad
scenariuszem dzisiejszego dnia. Choć wieczorem , zanim poszedł spać – wszystko
dokładnie przeanalizował - nadal czuł pewien niepokój. Gdzieś w środku. Bezpodstawnie
zadręczał się niepotrzebnymi wątpliwościami, co tylko przyćmiewało mu poranną
pewność siebie. Spojrzał w górę, na lekko rozpromienione niebo, chcąc jak
najszybciej zdusić w sobie negatywne emocje.
Nie cierpiał zimy. To była jedna z tych
pór roku, która przyprawiała go o niemalże depresje. Nie mógł znieść zimna,
szarości dnia, braku słońca. Jedyne, co sprawiało mu radość – to uśmiech Dean’a
Winchestera. Gdy Castiel widział piękną twarz nastolatka, serce wznosiło się po
sam Olimp, a ciało wbijało w ziemię, niczym mosiężne kowadło.
- Jesteś moim uzależnieniem. – mruknął
pod nosem, znów przenosząc się do świata fantazji. Do miejsca, gdzie czuł się
najszczęśliwszy. W objęciach miłości jego życia. – Mhm..
- Cas?
- Mhm..
- Dobrze. Się. Czujesz? – Szturchnął
przyjaciela w ramię. – Cas! Nie jęcz na ulicy, bo się ludzie gapią!
- Co? Słucham? O co chodzi? – Przetarł
nieco zamglone oczy, wpatrując się w zbulwersowanego chłopaka. – Znowu masz
problem?
Słońce, stłumione jeszcze przez chłodny
wiatr próbowało przebić się przez grubą warstwę chmur. Drobne promyki
rozjaśniały pokaźnie zarumienione oblicze bruneta, próbując zakamuflować
wstydliwą prawdę.
- Jesteśmy na dworze, między ludźmi,
mój drogi. – Wskazał na niewielką grupkę, zmierzającą w tylko sobie znanym
kierunku. – Widzisz?
- I?
- Ty nie masz wstydu, perwersie! –
krzyknął, niespodziewanie ciągnąc Castiela do siebie. – No to powiedz maleńki,
o czym znów marzyłeś. – Wydął usta i zwiesił nadgarstki. – Mów, mów,
szybciutko!
- Spadaj!
- Ej! Bo się obrażę! – wysyczał,
gestykulując na wszystkie strony. Podparł się na biodrach, uporczywie tupiąc w
pokryty śniegiem chodnik.
Cas otworzył usta z zamiarem
wypowiedzenia kilku brzydkich słów, ale w ostatniej chwili się opamiętał.
Przezwiska, które normalnie obraziłyby rozmówcę - w tym przypadku podziałałyby
wręcz przeciwnie. Chłopak postawił na mniejsze zło. Uśmiechnął się szeroko,
łapiąc Balthazara pod pachę. Chciał uniknąć niezręcznych pytań, na które mimo
własnej niechęci i tak udzieliłby pożądanej odpowiedzi.
- To będzie wspaniały dzień!
- Taa, kurczaczku. – odpowiedział,
nieco zbity z pantałyku.
- Przestań już, okey? – Zrobił
naburmuszoną minę, spoglądając na przyjaciela kątem oka. – Mówiłem, żebyś o tym
zapomniał.
- Ale ja nie potrafię! On był taki
maciupeńki!
- Jeszcze chwila, a cię zabiję! – Mimo
lekkiego uczucia złości, jego twarz wciąż zdobił szeroki uśmiech. – Cicho bądź,
Balthy!
- Wiem, co teraz robisz. – odparł po
chwili, niskim, nieco srogim tonem. – Znam cię lepiej, niż sobie wyobrażasz. -
Spojrzał w górę, niczym starożytny mędrzec. - Nawet sam nie wiesz o sobie,
niektórych rzeczy. - Jedną dłonią masował się po brodzie, marszcząc jasne, odsłonięte
czoło. - Choć dla wszystkich zdajesz się
zagadką, dla mnie jesteś niczym otwarta księga. Znam każdy rozdział, wers… -
Modulował głos, nadając wypowiedzi, dziwnie dramatyczny wydźwięk. – Ty
Castielu, jesteś zbyt przewidywalny, dlatego nie omieszkam sądzić, iż to
właśnie o Deanie marzyłeś.
- Ja…
- Nawet zachowanie zdradza twe myśli,
skarbie.
- No ej! W co ty się zmieniłeś? W poetę
od siedmiu boleści?
- Krzyk, którym mnie raczysz w tej chwili,
nie jest w stanie ukryć prawdy, jaką widzę w twych oczach.
- Daj mi spokój!
- O czym myślałeś? – Naciskał. –
Powiedz.
- O niczym. – odpowiedział pośpiesznie.
Policzki zapiekły go, perfidnie pokazując to, co chciało ukryć serce.
To było „schorzenie”, z którym
nastolatek walczył od wczesnego dzieciństwa. Będąc małym berbeciem, później młodzikiem – nie
mógł poradzić sobie z nadwrażliwą, silnie reagującą na bodźce naturą. Nie mógł
kłamać, oszukiwać. Jego ciało reagowało zbyt emocjonalnie, przez co tracił
wiarygodność. Twarz robiła się czerwona, a język poczynał plątać się w ustach.
- Zresztą, czemu tak naciskasz?
- Z ciekawości. – Uniósł brwi, drapiąc
się w czubek nosa. – Więc?
- Nikt ważny.
- Czyli jednak, to ‘ktoś’! – Kąciki ust
uniosły się w cwanym uśmieszku. – Czyli to Dean. – stwierdził.
- Nie! No coś ty! Ja? On!? Błagam cię!
Przecież to głupek! Nie! Nie myślałem o nim, bo po co? Prawda? Mam wiele innych
rzeczy do robienia!
- Nie musisz znów krzyczeć.
- Tylko nie myśl, że wystroiłem się dla
niego! Proszę cię! – Serce biło w nienaturalnie przyśpieszonym tempie. Chłopak
nie potrafił się opanować. Zupełnie, jakby stracił kontrolę nad swoim ciałem.
Drżące ręce, przerywany oddech.
- Młody, wyluzuj. – Blondyn czerpał z
tego widoku niesamowitą i niczym niewytłumaczalną satysfakcję. – Jeszcze
nabawisz się nerwicy. – Stanął naprzeciwko rozdygotanego chłopaka, kładąc mu
dłonie na ramionach. – Wdech i wydech…
- Wdeeech i wydeeeech. – powtórzył, biorąc
porządny haust chłodnego powietrza.
- Brawo. Grzeczny chłopczyk. – Poklepał
bruneta po głowie i ruszył przed siebie.
- Ja…
- Wiem.
- Nie! Ty nic nie wiesz! Ja go nie
kocham! Ba! Ja go nawet nie lubię!
- Lubisz go, Cas.
- Taaaak! – krzyknął nagle, upadając na
kolana. Złapał się na kark, kiwając ciałem w przód i w tył. – Co ja mam
zrobić?! Pomóż mi! – wyjąkał żałośnie.
- Wstań głupku, ludzie się na nas
gapią! – Odwrócił się w stronę bruneta.
- No i? – oburzył się, jeszcze głośniej
lamentując. – Ja go tak mocno kocham! To mój ideał! – Teatralnie przyłożył rękę
do piersi, drugą przykładając do czoła.
- Dziwny jesteś.
- Te zielone oczy!
- Cas? Wiesz, co? Chyba powinieneś
wstać.
- Cudowny uśmiech!
- CAS!
- Chcę mu o tym powiedzieć! Teraz!
Natychmiast! Nic mnie nie powstrzyma! Muszę go znaleźć!
- Kogo? – Winchester zmierzył
klęczącego nastolatka, robiąc zszokowaną minę. Wiedział, że ciemnowłosy jest
dziwnie specyficzny. Wiedział, że niekiedy zachowuje się w niekonwencjonalny
sposób. Jednakże w tej dziwaczności się zakochał. Oryginalność chłopaka,
rozpalała w nim tak silne uczucia, że obawiał się za nimi podążać. Nie był
pewien, dokąd może doprowadzić go miłość – w jego mniemaniu jednostronna – z którą
zmagał się już od roku. Lecz mimo wszystko tkwił w niej, nie zamierzając
przestać.
W tym samym czasie Castiel poczuł, jak
rozsypuje się niczym miliony ziarenek piachu. Znał TEN głos. Doskonale
wiedział, do KOGO należy. Zamknął oczy, chcąc zapaść się pod ziemie – głęboko,
po same królestwo Hadesa! Zagryzł dolną wargę, czując drobne krople potu na karku.
Postawił przed sobą dwie alternatywy
wyjścia z tej sytuacji. Jedna dotyczyła spanikowanej ucieczki w nieznanym
kierunku - byle uniknąć rozmowy z nowoprzybyłym typem. Druga wymagała nieco
większych zdolności.
Serce, oddech, dłonie – to niewiele
spośród tego, nad czym musiałby panować. Musiałby, ale z pewnością! nie dałby
rady.
Balthazar zaśmiał się głośno, klepiąc
Winchestera po plecach. Ten stał, niczym marmurowy posąg, spoglądając
wyczekująco w stronę nadal klęczącego bruneta. Najchętniej sam padłby na ziemię
i wziął w ramiona to drobne ciałko, lecz nie miał w sobie wystarczająco dużo
odwagi. Podparł ręce na biodrach, nachylając się nad ciemnowłosym.
- Powiesz coś, fretko?
- Nie. – wymruczał, ledwie słyszalnym
głosem. Zakrył twarz dłońmi w nadziei, iż blondyn odpuści.
- Chcesz wyznać miłość? Komu? – Zgrywał
pewnego siebie, choć w środku pozostawał nieśmiałym, wstydliwym chłopcem.
- Ja… - Uniósł głowę. – To nie twój
interes. S-spadaj!
- I tak się dowiem. – zapewnił. Poczuł
ulgę. Był świadkiem wszystkiego. Widział, jak chłopak upada na kolana, głośno
krzycząc. Słyszał słowa, które wypowiadał.
Nagle, jego serce wzniosło się w
przestworza, a umysł przepełniła fala szczęścia.
- Nie.
- O tak. – Zły humor, niechęć i
negatywne nastawienie do wszystkiego, co go otaczało – wyparowało w jednej
chwili. Nie spodziewał się podobnego obrotu sytuacji. – Do zobaczenia w szkole, fretko. – rzucił na
odchodne. Drżące ręce schował do kieszeni, mocno zaciskając pięści. Po stokroć
zastanawiał się, w jaki sposób wyzna chłopakowi miłość. Teraz, gdy znał
intencje bruneta – nie potrafił skupić się na sklejeniu myśli. Rozproszony
dumał wyłącznie nad słowami błękitnookiego.
„Ja go tak mocno kocham! To mój ideał! Te
zielone oczy! Cudowny uśmiech!”
- Ja ciebie też, fretko. – wyszeptał. -
Kocham najbardziej na świecie. – Zerknął na czerwonego nastolatka, uśmiechając
się niepewnie. – Wkrótce będziemy razem, zobaczysz.
Castiel zwiesił głowę. Wstał,
otrzepując kolana z białego puchu. Przyłożył dłonie do piekących policzków,
zerkając na roześmianego kompana.
- Balthy, ty idioto! Czemu nie
powiedziałeś mi, że ON stoi obok?
- Nie zauważyłem go! – krzyknął. –
Piękne przedstawienie.
- Zamknij się. Wracam do domu. –
Castiel warknął groźnie, chcąc udać się na przystanek. – Do zoba…
- Słucham? O nie, nie, nie! Wracaj tu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz