czwartek, 6 czerwca 2013

Whole world against him - część 10




Dean’s POV:

- W rzeczywistości są większe. – Jego głos drżał. W mroku, wypełniającym pokój udało mi się dostrzec jego rozbiegane oczy przepełnione wstydem i smutkiem.

O co mu chodziło?

- Castiel, czemu jesteś… - Nie pozwolił skończyć. Uniósł dłoń, bezsłownie każąc mi umilknąć. Opornie skinąłem głową, gotując się w środku ze złości i zniecierpliwienia. Słowa cisnęły na usta, a widok jego czarnych skrzydeł rozbudził wszystkie uśpione na chwilę zmysły. Niczym pieprzony psychopata pożądałem ich, nie za bardzo rozumiejąc to uczucie.  

Można pożądać drugiego człowieka – przez seksowne ciało, sposób bycia, ale pragnąć anielskich skrzydeł?

Moje życie od zawsze było nadprzyrodzoną, mało śmieszną bajką. Po brzegi przepełnioną duchami, demonami, grobami zmarłych. Widziałem wiele, przeżyłem jeszcze więcej. Piekło, Niebo – ba! Byłem nawet krwiopijnym wampirem! Już nic nie było w stanie mnie zszokować. A jednak – myliłem się.

- Smutny? – Skrzydła poruszyły się niespokojnie, nie wydając jednak żadnego charakterystycznego dla nich dźwięku. Anioł odchrząknął nerwowo i zaczął mówić. Wolno, opanowanie, z dostojnością, która towarzyszyła mu od samego początku.

Z chwilą, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy – zaraz po wyjściu z piekła - wydał mi się majestatyczną istotą. I choć wpierw pałałem do niego bezpodstawną nienawiścią i chęcią mordu, wewnątrz dusiłem względem niego ogromny szacunek.

W końcu grzał tyłek w Boskiej Armii, a Bóg to… po prostu Bóg.  

- Dean… - Przechylił głowę w bok. W ten perfidny!/okrutny sposób, sprawiał, że nogi miękły mi w kolanach a głos zanikał w gardle. Niby zwyczajny gest. Normalni ludzie też przechylają głowy, do cholery jasnej!
Ale Castiel – on był inny, nieludzki. Każda mina, uśmiech czy zmarszczenie brwi wyglądało nieporadnie, jakby wciąż się uczył. Niezgrabny uścisk dłoni, skinienie głowy – wszystko sprawiało, że kochałem go jeszcze mocniej i mocniej. - musisz zrozumieć… - Przestałem go słuchać, skupiając wzrok na ustach. Widziałem, że zaczął mówić, ale nie słyszałem choćby słowa.  

Powód?

On! Zatraciłem się w nim – w oczach, ustach, dłoniach i tych pieprzonych piórach! Stałem z rozdziawioną gębą, pogrążając się w otępieniu. Przez ten dłużący się moment mojej głuchoty, dokładnie zlustrowałem nagiego mężczyznę - nie szczędząc choćby milimetra.

Nigdy nie sądziłem, że będę umiał tak rozwodzić się nad ciałem innego faceta. Kiedyś, mało mnie obchodzili. Liczyłem się ja i kobiety, z którymi zamierzałem spędzić erotyczną noc, bo na pogaduchy to się nie umawiałem. Szybka ocena i do wyra. Ciało Skrzydlatego onieśmielało mnie. W ten gówniarski sposób - wstydziłem się patrzeć, mocniej dotknąć. Chciałem, ale bałem się, że Anioł źle zrozumie, że ucieknie przestraszony moim zachowaniem.

Odważny to ja byłem w gębie, ale jak przychodziło, co do czego… zawijałem dupę w troki. Smutna, żenująca prawda o Dean’ie Winchesterze. Aż wstyd się przyznać.

Gdy tylko zerknąłem na nagi brzuch, czy uda – czułem płomienie na twarzy, a żołądek wywracał salda. Mdliło mnie, kręciło w głowie. Z Aniołem przeżywałem wszystko w przyśpieszonym tempie. Pędziłem po torze, nie wiedząc co czeka mnie na samym końcu, gdy przekroczę linie mety.

Czego jeszcze mogłem się spodziewać?

Pojawił się, pocałował, przytulił, cudownie pieścił. Dał mi rozkosz, w której zatraciłem się tracąc resztki tchu. To takie popaprane. Otoczył mnie skrzydłami – dotykałem ich marząc, by ujrzeć, przekonać się, jak wyglądają naprawdę. 

To egoistyczne, bo powiedział, że nie może. Przyznał, że się wstydzi. Ja nie odpuściłem – z uporem maniaka – bombardowałem umysł chorymi myślami. „Jak go przekonać? Namówić, by mi je pokazał?” Perwersyjna część mnie nakręcała rozsądniejszą – dzięki czemu, miałem monstrualny syf we łbie. „Może szantaż, albo tortury?”

Ale byłem głupi! Co mi po głowie chodziło!? To paranoja!

Spoglądnąłem na niego – był smutny. Widziałem, że mocno cierpiał, jakby robił coś wbrew sobie. Pewnie znów mnie podsłuchiwał idiota.

Każdorazowo powinna się wyświetlać informacja ostrzegająca o niesubordynacji psychicznej myślącego! To może nauczyłoby go nie wchodzić nieproszenie.

Otrząsnąłem się, resetując przegrzany od zbyt intensywnego myślenia mózg. Na nowo powitałem otaczającą mnie rzeczywistość. Prosząc „tego na górze”, by nasza rozmowa, którą chciałem odbyć nie zamieniła się w brazylijską telenowelę.

- … i masz rację, Dean. – skończył. Uśmiechnąłem się nieśmiało, udając że słyszałem każde słowo. Niestety Anioł nie nabrał się na moje niewinne oszustwo. – Wiem, że mnie nie słuchałeś.
- Nieprawda. – Głupie, niedojrzałe kłamstewko. „Dean ile masz lat?” – Słuchałem.
- Podejdź do mnie. - Rozłożył ręce, bezcere… bez krępacji prezentując (prawdopodobnie zupełnie nieświadomie, choć cholera go wie!) mi swojego penisa w całej okazałości! Pieprzona lampka, stojąca przy łóżku, której wcześniej nie zauważyłem – świeciła centralnie na „niego”! Jak on mógł znów mnie tak potwornie zdekoncentrować? Przez ostatnią chwilę, układałem w głowię całą litanię zdań, którą chciałem wyrecytować. Uciekałem wzrokiem gdzie popadnie. Byle nie spojrzeć „tam” i znów nie zachować się, jak sprośna świnia.

A on mi zrobił coś takiego! Dziękuję Castiel, naprawdę dziękuję z całego serca!  

Najchętniej padłbym na kolana i zrobił mu najlepszą laskę, jaką kiedykolwiek doświadczył. W gwoli ścisłości –już drugą najlepszą!  

Dokładnie. Kolejną, nowoodkrytą! specjalizacją boskiego Dean’a Winchester’a, oprócz nienagannego władania bronią i bezkonkurencyjnego prowadzenia Chevroleta Impali 67’ – było obciąganie Boskim Stróżom. Brawa dla mnie! Kto pierwszy, bo kolejka długa?

Przełknąłem ślinę, karcąc się za wszystkie kretyńskie myśli. Dreszczyk podniecenia przebiegł mi po plecach, przez co lekko zadrżałem, dostając gęsiej skórki.

- Spokój, Dean! Weź się w garść! – powtórzyłem w myślach, prosząc by i tym razem Cas odpuścił sobie szpiegowanie mnie.  – Opanuj się, do cholery! Ty świnio zboczona! A jeśli on znów cię słucha!?
- Przepraszam cię. – wychrypiał półszeptem. Jego głos docierał do mnie z bardzo daleka. Zauważyłem wolny ruch warg. – Moja nagość, może być dla ciebie ambarasująca.
- Jaka, kurwa!? – wydyszałem.
- Kłopotliwa, Dean. – odpowiedział niby spokojnie. Kąciki ust uniosły się w niezauważalnym uśmiechu. – Widzę, że masz problem.
- Nie, wcale. – odpowiedziałem sarkastycznie. – Stoisz przede mną zupełnie nagi. Widzę twojego… no, ten… - wskazałem palcem, czując ciepło na policzkach. Przeskakiwałem wzrokiem od twarzy do przyrodzenia mojego Stróża, nie wiedząc jak spowolnić coraz szybsze bicie serca. – ale mnie to nie rusza. Spokojnie.
- Dobrze. – Anielskie skrzydła uniosły się gwałtowanie, przybierając barwę smolistej czerni. Mogłem przysiąc, ale robiły się coraz mroczniejsze. - Musisz mnie wysłuchać.

Najwidoczniej nie zrozumiał aluzji. Wolno podszedł do mnie, kładąc dłoń na policzku. Kolejną rzeczą, której będę musiał nauczyć swojego Boskiego Żołnierza - to odróżnienie sarkazmu i seksualnej aluzji od zwyczajnej rozmowy przy butelce piwa.

- Postaram się. – Puściłem oczko w jego stronę, całując wnętrze ciepłej dłoni. On nawet nie drgnął. Aura przepełniająca pokój, przyprawiała mnie o ciarki. Coś było na rzeczy, a ja nie domyślałem się co.
- Dean. – Nie do końca udało mu się ukryć zdenerwowania. Był spięty i rozkojarzony. – To, co chcę ci teraz powiedzieć. To naprawdę… - Drugą dłoń położył na moim karku, zaciskając mocno palce. – To bardzo ważne. – Zbliżył skrzydła do moich ramion, muskając mokrą skórę.
- Cas, nie rób tak. Błagam cię. ­– Jęknąłem rozpaczliwie.
- Jesteś najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Moim obowiązkiem jest cię chronić.
- Ej! Nie jestem dzieckiem!
- Kiedyś, gdy ślepo wierzyłem w Boski Plan, pilnowałem byś żył zgodnie z przeznaczeniem. – Głos zanikał mu w gardle. Oczy przepełniało zwątpienie. O co w tym wszystkim chodziło, do diabła!? - Od twoich narodzin czuwałem, abyś…
- Od kiedy?! – spytałem warkliwie, porzucając wcześniejsze przemyślenia. Szybko odepchnąłem jego dłonie, darując mu sfrustrowane spojrzenie. Odszedłem pół kroku w tył.– Czuwasz nade mną, od kiedy byłem dzieckiem?
- Tak.
- Ty nie mówisz poważnie! – prychnąłem. Krew uderzyła mi do mózgu. – Żartujesz. Powiedz, że żartujesz!
- Nie. – Czarne skrzydła zupełnie poszarzały, jakby traciły życie. Ciemny kolor wypłowiał, a sam Anioł skulił ramiona, opuszając nisko głowę. – Teraz nie mam ochoty, by żartować, Dean.

Mimo wściekłości, która niespodziewanie mnie napadła, nadal czułem podniecenie. Trochę przeszkadzało mi to  w trzeźwej ocenie sytuacji. Mrowienie w dole brzucha, coraz wyraźniej dawało o sobie znać. Zagryzłem wargi.

- Te cholerne pióra, w kurwę mać.
- Słucham?

Kusiły mnie - ich widok, niezwykła miękkość pieszcząca opuszki palców. Chciałem nieustannie ich dotykać. To dziwne ale złość, którą czułem w perwersyjny sposób nakręciła mnie. Spojrzałem w dół. Między nogami miałem wyraźny problem. Szybko przysłoniłem go ręką, nie chcąc by Castiel cokolwiek zauważył.

- Dean, powiedz coś.

Ten sukinkot czuwał nade mną od urodzenia. Jakby nie patrzeć, było to cholernie żenujące i dziwne. Znał mnie od dziecka i z pewnością widział „niektóre sytuacje”, których nie powinien. Anioły niezbyt ceniły prywatność drugiego człowieka. Przestrzeń osobista nie była znanym pojęciem.

Jednak nie tym zaprzątałem sobie głowę. Rozrywała mnie niesamowita chęć obicia mu tego pięknego pyszczka, co by przestał mnie wreszcie okłamywać. 

Jak on mógł, przez tyle lat przymykać oczy na cierpienie moich bliskich?   

- Pozwoliłeś, by Azazel zabił moją mamę! – Zaczęło się. - Ojciec zawarł z nim pakt, żeby mnie uratować! – krzyczałem, nie mogąc w żaden sposób zapanować nad frustracją. Wpadłem w szał. - Sammy pił demoniczna krew! Pozwoliłeś, żebym poszedł do piekła i złamał pierwszą pieczęć! Jak mogłeś?! – Wiedziałem, że nie powinienem. Wiedziałem, że lepiej byłoby zamknąć jadaczkę i pozwolić mu mówić. – Dlaczego, ty przeklęty… - Mój narwany charakter i wrodzone bycie dupkiem odebrało mi ostatnią nadzieję, jaką miałem.
- Zrozum, Dean. Gdy przyszedłeś na świat w Niebie zapanowało niemałe poruszenie. – tłumaczył się. Splótł palce, przestępując z nogi na nogę. -  Zaczęto nazywać się wybrańcem, zbawicielem. W przeznaczeniu zapisane miałeś, by zostać naczyniem Michała. – Odetchnął. - Powstrzymać Lucyfera i sprawić, iż na ziemi znów panowałby spokój. – Wciąż był smutny. Tak ludzko smutny. – Zaraz po wyciągnięciu cię z piekła, jedyne o czym myślałem, to kierować twoje życie ku przeznaczeniu. Wszystko wydawało się takie proste. Spełniałem rozkazy garnizonu, Uriel’a. Wierzyłem, że dzięki temu…
- Myśleliście tylko o sobie! Zginęłoby miliony niewinnych ludzi! A co z moją rodziną? Bobby’m? Sammy’m, który miał zostać naczyniem Lucyfera. Przecież to ja miałem go zabić!

Zacisnąłem pięści.

- Czy ty w ogóle coś czułeś? Wiedziałeś do czego to doprowadzi. Sam trafił do piekła, cholernej klatki Lucyfera! Nic nie mogłeś zrobić?
- Zachariasz nad wszystkim czuwał, ja bałem się sprzeciwić.
- Dlaczego, do chole…
- Bo cię kochałem idioto! Wtedy, nie miałem pojęcia z czym mam do czynienia. Jakbyś nie zauważył, jestem Aniołem!

Jego głos zdawał się obcy, nie taki który znałem. Poruszył skrzydłami, wlepiając wzrok w podłogę. Po policzku pociekła mu łza.

Odebrało mi mowę. Nie chciałem, a mimo to po raz kolejny tej nocy wyszedłem na kretyna.

- Zachariasz. On dowiedział się o mnie, moich uczuciach względem ciebie. – Wziął głęboki wdech, chyba nie do końca świadom swoich łez. – Zaczął mi grozić. Nie mogłem ryzykować. Nie, gdy chodziło o twoje życie, Dean.

Poczułem się, jak najgorszy kutas! Czemu nie zamknąłem paszczy? Stałem jak idiota, na środku pokoju nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Ważyłem wątpliwości, czy podejść do niego. Może przeprosić? Przytulić?

Nie! Nie mogłem. Byłem na niego zły. Przez tyle lat pozwalał, by ginęli moi bliscy – matka, ojciec. Pozwolił, by Sammy pił krew demonów – by stał się pieprzonym dziwadłem! Nawet cudowny widok jego skrzydeł, nie był w stanie ugasić mojego wkurwienia!

- Dean, proszę.

Zignorowałem go. Podszedłem do barku, opierając dłonie na drewnianym blacie. Zwiesiłem głowę, czując palenie w sercu. Szczerze to miałem dość, tych wszystkich cielesnych doznań rodem z filmu romantycznego. Prawie zawsze byłem opanowanym, młodym człowiekiem. A obecnie, moje zachowanie bez wątpienia nadawało się do kobiecego romansidła.

Spadłem na psy.

Wyciągnąłem zimne piwo, sprawnym ruchem pozbywając się metalowego kapsla. Stałem odwrócony tyłem. Za plecami słyszałem skrzydła? Tak. To na pewno one.

Stały się dla mnie chorą perwersją! Wszystko kręciło się wokół nich. Przerażające.

Odwróciłem się w tył, kątem oka spoglądając na Skrzydlatego. Miernota – kłębek smutku i poczucia winy.

- Castiel, ty idioto! – krzyknąłem, cisnąc butelką o ścianę. Odłamki szkła rozleciały się po całym pokoju, tworząc na podłodze błyszczącą mozaikę. – Kurw@!
- Nie przeklinaj, proszę. – wymruczał pod nosem . – Musisz mnie zrozumieć. Niegdyś uważałem to za rzecz najprawdziwszą i świętą. Tak musiało się stać i nic nie mogło tego zmienić.
- Debilizm. – Ugryzłem się w język, czując chęć skopania sobie tyłka. Mocno i boleśnie.
- Ty mnie zmieniłeś, Dean. Pokazałeś, że mam prawo do własnego głosu, sprzeciwu. Pokazałeś, że mogę istnieć niezależnie od Anielskiego Garnizonu, czy Boskiej Woli.
- Po jakim czasie to zrozumiałeś?
- Zbuntowałem się, sprzeciwiłem swoim braciom. – ciągnął. - Bezkreśnie zaufałem tobie, marnemu człowiekowi.
- Wypraszam sobie.
- Musisz mnie zrozumieć. – Kolejna łza ściekła mu z policzka. On nic nie zrobił, nawet nie drgnął.
- Czemu płaczesz? – Emocje opadły.
- Płaczę? – spytał, nieco rozkojarzony. Podniósł dłoń i przyłożył do mokrego policzka. – Nie rozumiem. ­– Spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. Zmarszczył brwi.
- Czego nie rozumiesz? – Podbiegłem do niego i szarpnąłem za ramiona. – Czego? – Objąłem oba nadgarstki, nieświadomie wbijając w nie paznokcie.
- Poczułem się smutny. – Mówił bardziej do siebie, niż do mnie. – Wiedziałem, że nie będziesz potrafił mnie zrozumieć. Poczułem się bezradny.
- Castiel, to nie tak…
- To takie ludzkie. Płacz jest nie tylko wyrażeniem szczęścia, ale też boleści…
- Zamknij się i mnie posłuchaj! Nie będę powtarzał tego w nieskończoność!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz