czwartek, 6 czerwca 2013

Do not say anything - rozdział 2

NADMIAR EMOCJI, KTÓRYCH NIE ROZUMIEM – CZĘŚĆ 2.


- Jednego nie rozumiem, Seba.
- Czego?
- W sumie… to już nie ważne. – Machnął ręką. – Wracajmy do domu.
- Tak. – Zwiesiłem głowę, wlepiając wzrok w podłogę. Wokół mnie zapanowała krępująca cisza. Zakłócało ją jedynie szybkie bicie mojego serca. Gdzieś w środku, czułem niezwykły ciężar. Bałem się definiować te uczucia - były dziwne i  całkowicie nieadekwatne do tych, o których wiedziałem.
- Co jest? – spytał miękkim głosem, kładąc mi dłoń na ramieniu. W jego czekoladowych oczach widziałem zmartwienie. Wpatrywał się we mnie, nie wiedząc co mi dolega. Ba! Ja sam tego nie wiedziałem! – Wszystko w porządku?
- Yhm. – wydukałem. Wziąłem głęboki haust powietrza, próbując opanować szaleńcze drżenie głosu.  
- Dziwnie wyglądasz. - Rzucił mi przelotne spojrzenie.
- Wszystko gra. Pośpieszmy się.
- Jak chcesz. – Wzruszył ramionami, udając obojętnego. Jednak ja wiedziałem, że na pewno nie da mi spokoju. Po chwili wyjął z kieszeni wibrujący telefon, szczerząc się przy tym, jak głupek. – Blondi dzwoni.
- Odbierz. – Pragnąłem, by mój ton brzmiał jak najbardziej naturalnie. – Jeśli musisz.
- Pewnie chce umówić się na randkę. – W jego oczach błysnęło coś szelmowskiego.
- Pójdziesz? – Co mnie to obchodziło? Zawsze miałem w głęboki poważaniu, z kim i gdzie się szlajał. Teraz było inaczej. Tak bardzo inaczej!  
- A czemu nie?

Nie znalazłem żadnej solidnie uzasadnionej odpowiedzi. Wzruszyłem ramionami, ignorując stojącego obok mnie chłopaka. Było mi wszystko jedno, choć może próbowałem sobie wmówić, że jest w porządku. Najwidoczniej nie było! Słysząc jego roześmiany głos, widząc radość w oczach. Wszystko spowodowane przez jakąś głupiutką dziewczynę!

- Oczywiście, że tak. Nie ma sprawy! Yhm. Tak pamiętam! - Szedł przede mną, głośno śmiejąc się z czegoś. „To” uczucie rosło, z każdą minutą. Kopnąłem leżący na chodniku kamień. – Impreza? Ja bym nie poszedł?!


Przez moment zastanawiałem się, co właściwie mnie z nim łączyło. Co widział we mnie – nudnym dzieciaku interesującym się wyłącznie sztuką – taki ktoś, jak on? Nie należałem do osób przebojowych. Zazwyczaj byłem zamknięty w sobie. W szkole nie miałem nikogo, prócz niego. Ludzie za mną nie przepadali – zapewne z powodu mojej skrytości. Bywałem małomówny i mówiąc szkolnym slangiem – zamulony. W większej grupie czułem się niekomfortowo. Potrafiłem otworzyć się wyłącznie przed brunetem. Przy nim byłem sobą. Nie musiałem kłamać, udawać kogoś innego. Wiedziałem, że akceptował mnie takim, jakim byłem. Wrażliwym (bardzo często płakałem, co miało duży wpływ na moją samoocenę!) chłopakiem, mającym trudności z nawiązywaniem bliższych kontaktów.

- I jak? Umówieni? – zapytałem od niechcenia. Zagryzłem dolną wargę, bawiąc się rąbkiem koszuli.  
- Nie. Na razie chcę być singlem.
- Dlaczego? Ta blondynka, z którą się całowałeś – Zmarszczyłem brwi, czując niesmak. – wyraźnie na ciebie leciała.
- Nie całowałem. – Zaczął się tłumaczyć. Zarumienił się delikatnie, wymachując rękoma na wszystkie strony. – Ona do mnie podeszła! Nie widziałeś tego? Przecież stałeś tuż obok! Kurde!
- Jeśli tak mówisz.
- Co! No ej! Nie bądź taki, proszę! To ONA mnie pocałowała. – wrzasnął z naciskiem. – Nie JA!
- Niech będzie. – Zaintrygowała mnie jego bulwersacja. Przypuszczałem, że się jedynie wygłupiaj. Lecz w całej tej żartobliwej otoczce wyczułem coś prawdziwego. Nie potrafiłem tego dokładnie zinterpretować, co tylko spowodowało kolejną falę bzdurnych pytań.   
- Nie jest w moim typie. Sebastian, przecież wiesz, kto podoba mi się najbardziej na świecie! – Obruszył się, krzyżując ręce na piersi.
- Kto niby?
- Ty.

Dokładnie wiedziałem, że żartował. Żartował, prawda? Moje serce zgłupiało na moment, co wydało mi się kompletnym absurdem.

***
           
Chwyciłem metalową klamkę, otwierając drzwi. W domu panowała kompletna cisza. Jak się domyśliłem, rodziców nie było. Zapewne znów spędzali cały dzień na mnożeniu fortuny! Wzdrygnąłem się, tłamsząc w sobie złość i rozczarowanie. Kochany tatuś będący szanownym panem prawnikiem, nigdy nie miał dla mnie czasu. Dziennie zamienialiśmy, co najwyżej kilka słów. „Dzień dobry, smacznego, dobranoc.” Gdybym tylko wiedział, co było przyczyną naszej poronionej relacji!     
           
Zdjąłem (naprawdę niewygodne!) buty i powędrowałem do kuchni. Na blacie leżała biała koperta z napisem: na obiad. Kolejna stówka, którą odłożę na studia. Otworzyłem lodówkę wyjmując z niej dwie puszki gazowanego napoju. Patryk rozsiadł się już na kanapie w salonie.

- Trzymaj.
- Dzięki. Gdzie idziesz?
- Przebrać się. Włącz konsolę.
           
Rozluźniłem krawat, chcąc jak najszybciej zrzucić z siebie te odświętne wdzianko. Rzuciłem je w kąt pokoju. Szybko wskoczyłem pod prysznic. Tego potrzebowałem - gorącej wody i orzeźwiającego szamponu. Po długiej chwili zakręciłem dopływ wody i wyszedłem z kabiny. Niechętnie owinąłem się ręcznikiem i podszedłem do lustra. Przez kąpiel piegi stały się wyraźniejsze. Pogłaskałem się po policzkach, chcąc wymazać je z twarzy. Od zawsze ich nie znosiłem. Były dla mnie utrapieniem, odkąd sięgam pamięcią. Odgarnąłem mokrą grzywkę, po raz kolejny „godząc się” ze swoim piegowatym wyglądem. Westchnąłem ciężko, otwierając drzwi.
           
- Przestraszyłeś mnie! – krzyknąłem w kierunku bruneta. – Co tu robisz?
- Jak to, co? Myślałem, że coś się stało. – Wyszczerzył szereg białych zębów.
- To znaczy?
- Tak długo nie wracałeś. – Podszedł do łóżka. – Martwiłem się. – Rozsiadł się na całej długości. Zdjął krawat, rzucając go na szafkę obok. – Coś ty taki czerwony? „Zmazywałeś” piegi? – Uniósł dłonie, zaznaczając  powietrzu wielki cudzysłów.
- Może.
- Wiesz, co ziomuś? Mam dla ciebie radę.  
- Dawaj.
- Zaakceptuj się wreszcie.
- Łatwo ci mówić, przystojniaku.
- Mówię poważnie. – Poklepał miejsce obok siebie. – Chodź i usiądź. Musimy pogadać. Tylko…
- Co, tylko?
- Najpierw się ubierz, dobrze?
           
Z pod poduszki wyjął czarną koszulkę w rozmiarze potrójnego iksa i rzucił w moim kierunku. Po założeniu dosięgała mi do kolan. Zrzuciłem bawełniany ręcznik i podszedłem do szuflady z bielizną. Patryk nie odrywał ode mnie wzroku, co tylko cholernie mnie krępowało!
           
- Więc. Co masz mi od powiedzenia? – spytałem, siadając obok przyjaciela.
- Jesteś bardzo przystojny. – wyszeptał mi do ucha.
- Co? – Moja twarz zupełnie niekontrolowanie pokryła się czerwonym rumieńcem. Odkaszlnąłem nerwowo, błądząc wzrokiem po twarzy ciemnowłosego. – Słucham!? – Nie potrafiłem się opanować. Straciłem kontrolę nad swoim ciałem, głosem. Wszystko odmawiało mi posłuszeństwa!
- Jesteś bardzo przystojny. – powtórzył spokojnie. – Masz cudowne, zielone oczy. Słodkie piegi, które dodają ci uroku. – Uśmiechnął się szeroko, nadal lustrując mnie wzrokiem. – Jesteś inteligentny. Świetnie rysujesz, a twoje szkice są naprawdę wspaniałe.
- Dziękuję.
- Jesteś artystą. Laski na takich lecą.
           
Serce łomotało mi w piersi. Słysząc te wszystkie komplementy z ust przyjaciela czułem, jak tonę w ciemnej otchłani. Było mi wstyd - nie wiedziałem, jak się zachować, co mówić. Spuściłem głowę, chcąc uciec od przenikliwego spojrzenia.
           
- Ty… - Wziąłem głęboki wdech. – Ty też jesteś przystojny. - Trud z jakim wypowiadałem słowa, uzewnętrznił się w moim łamliwym głosie. Wyluzuj, do cholery! Schiller!
- Dzięki ziomuś. Teraz zobacz. Nauczę cię bajerować panienki, a żadna ci się nie oprze.

Miałem wrażenie, że mówi do mnie z bardzo daleka. Zaszumiało mi w głowie. Wziąłem szybki haust powietrza, chcąc się natychmiast uspokoić. Poderwałem się z łóżka i podbiegłem do okna.

- Wszystko w porządku, ziom?
- Taa. W najlepszym.
- To, co? Podoba ci się któraś?
- Która?
- No ciebie pytam. Masz kogoś na oku?
- Eee… raczej nie. – Ostrożnie ważyłem słowa, chcąc uniknąć dwuznacznych insynuacji. 
             
Pragnąłem, by jak najszybciej skończył temat. Chciałem wyrzucić go z pokoju i zostać sam. Wszystko przemyśleć. Zrozumieć, co mi odbiło, by zachować się w ten sposób.
           
- Tyle jest dupeczek i żadna ci się nie podoba? – ciągnął.
- Nie. – burknąłem speszony. Szukałem jakiegoś wyjścia z sytuacji, by natychmiast przerwać rozmowę. – No, bo ja czekam na tą jedyną. – skłamałem.
- Pfff… Tak to nigdy nie wyrwiesz żadnej lasencji!
- Czemu?! – spytałem odrobinę za ostro. – Myślisz, że nie znajdę tej jedynej? Tej, z którą spędzę resztę mojego popieprzonego życia? To chcesz mi powiedzieć?
- Wyluzuj! Jesteś cały spięty. – Chłopak uniósł ręce w geście przeprosin. Uśmiechnął się głupkowato i podszedł do mnie. 
- Nie jestem.
           
Położył mi rękę na ramieniu. Serce prawie podeszło mi pod gardło. Dłonie drżały, jak szalone. Co się z tobą dzieje, do cholery?, pomyślałem. Przymknąłem oczy, odliczając do dziesięciu. Nie pomogło. Kolejna dziesiątka. Znów to samo. Czułem nadmiar emocji, których nie potrafiłem zrozumieć.
           
- Idziemy grać?
- Tak, tak. Idź. Zaraz do ciebie dojdę.
- Jak chcesz. Tylko się pośpiesz, przyjacielu.
           
Powoli rozluźniałem napięte mięśnie. Dochodziłem do siebie. Sytuacja sprzed paru minut, obudziła we mnie nieznane dotąd uczucia. Stres, który sukcesywnie mnie zżerał, wkradł się niespodziewanie, nie dając możliwości ucieczki. W całym swoim życiu, nie doznałem czegoś podobnego. A to wszystko za sprawą głupiego komplementu! Słyszałem go nie raz, właśnie z ust ciemnowłosego, lecz przenigdy nie zareagowałem tak emocjonalnie. Musiałem znaleźć logiczne wyjaśnienie. Wytłumaczenie, tak irracjonalnego zachowania! Odetchnąłem głęboko, wyszedłem z pokoju i wolno skierowałem się do salonu. 
           
- No jesteś w końcu. Łap. – Rzucił w moją stronę niewielkiego joysticka.
           
Usiadłem na kanapie, krzyżując nogi. Brunet całą uwagę skupił na ekranie telewizora. Westchnąłem, przyglądając się Patrykowi przez chwilę.
           
- Stało się coś?
- Co? Nie. Grajmy już.

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz