ROZDZIAŁ II
NADMIAR EMOCJI, KTÓRYCH NIE ROZUMIEM – CZĘŚĆ 1.
Idąc do szkoły
nie zamieniliśmy ani słowa. Obydwoje pogrążeni w krępującym milczeniu, które
doprowadzało mnie do pasji. Nic mnie tak nie irytowało, jak cisza! Traciłem
wtedy poczucie komfortu i pewności.
Zerknąłem
ostrożnie w stronę idącego obok mnie wyższego bruneta. Szedł skupiony, zapewne
pogrążony w głębokim zamyśleniu. Niby nad czym tak dumał?
Westchnąłem
cicho, ponownie zatapiając wzrok w betonowy chodnik. Coraz nie chętniej
stawiając kroki, kierowałem się w stronę szkoły. Z chwilą, gdy przed oczami
ujrzałem potężny, biały budynek, straciłem równowagę.
- Uważaj! –
Patryk chwycił mnie w ostatniej chwili. – Wszystko w porządku?
- Tak. Raczej
tak.
- Piłeś coś
wczoraj?
- Taa. Oblewałem
ostatni dzień wolności. – powiedziałem kpiąco. – Jak sobie pomyśle, że znów
będę spędzał całe dni w tej zapchlonej norze, to mnie skręca w środku.
- Przesadzasz.
- To nie ciebie
zaczepiają.
- Przesadzasz. –
powtórzył.
- Słucham? Jesteś
kapitanem drużyny! Podrywa cię, co druga dziewczyna w szkole! Nawet
nauczycielki lubią cię bardziej, niż mnie! – warknąłem, ledwie łapiąc dech.
To prawda.
W szkole -
przebojowy, popularny koleś, który podbijał niewinne, dziewczęce serca. Znakomity
kapitan szkolnej drużyny siatkarskiej, przewodniczący samorządu,
wiceprzewodniczący klasy. Czasami, aż skręcałem się z zazdrości. Podziwiałem go
za odwagę, bo sam pewnie bym tak nie potrafił.
Patryk spełniał
się w funkcjach, w których nie pozostawał niewidzialny. Jawnie wyrażał opinie i
swoje niezadowolenie. Zawsze walczył o swoje, co nie czyniło go zwyczajnym tchórzem.
Gdy mu coś nie pasowało, bezproblemowo mówił o tym, upierając się przy swojej
racji. Poczucie strachu i niepewności było mu obce. Co w moim przypadku było na
porządku dziennym. Na jakiekolwiek zaczepki ze strony gburowatych osiłków, nie
pozostawał obojętny. Gdy było trzeba umiał porządnie przyłożyć. Ja zawijałem
tyłek i uciekałem najszybciej, jak się da.
Podziwiałem go,
przy tym potwornie mu zazdroszcząc. W moich oczach był kimś doskonałym, nie
mającym żadnych wad. Siebie uważałem za mierną, piegowatą chudzinę bez poczucia
własnej wartości.
- Zgadza się.
Pamiętaj, że jestem też twoim przyjacielem. Nie pozwolę, by ktoś robił ci
krzywdę. Wyraziłem się jasno?
- Tak, ale…
- Nie ma żadnego
ale. – Pogroził mi palcem. – Czasami zachowujesz się gorzej niż mój pięcioletni
kuzyn, który swoją drogą jest potworem, a nie dzieckiem.
- Dzięki,
przyjacielu.
- Ależ nie ma
sprawy, ziomuś. Znasz mnie.
Zastanawiałem się
skąd u niego tyle opiekuńczości. Często traktował mnie, jak młodszego
braciszka. Głupiutkiego i niezdolnego do samodzielnego życia. Opiekował się
mną, uważając, by nie stała mi się jakakolwiek krzywda. Doceniałem to całym
sercem, choć momentami miałem dość jego „nadtroskliwości”.
Fakt.
Byłem cholernym tchórzem! Jeśli chodziło o wdawanie się w
bójki, starałem się unikać ich niczym ognia. Miałem duszę artysty, nie boksera!
Niestety, każdy uczeń gimnazjum dobrze wiedział, że ani zaczepek ani głupich docinek
nie da się uniknąć. Był to nieodzowny element życia w szkole. Musisz być silny,
by nie dać się pożreć rozwścieczonym hienom. Panowała tu bowiem bezlitosna
hierarchia. Upadasz i zostajesz zdeptany. Wstajesz z podłogi lub leżysz i
pozwalasz, by mieszali cię z błotem. Bolesna rzeczywistość.
- Sodziak! Choć
tu!
Przed salą
czekała już cała nasza klasa. Opalony i dość postawny chłopak krzyknął w stronę
Patryka. Pokiwał do niego i ponownie zawołał.
- Sodziak, choć
ty mordo jedna!
Brunet spojrzał
na mnie, wzruszył ramionami i podbiegł do niewielkiej grupki. Wszyscy
przywitali go, radośnie poklepując po ramieniu. Dziewczyny obległy go zewsząd -
całowały i przytulały z utęsknieniem. Przyglądałem się temu z zazdrością.
Odklej się wreszcie od niego, pomyślałem. Kolejna długonoga blondynka podeszła do Patryka
i pocałowała go w usta. Chłopak uśmiechnął się szeroko, po chwili marszcząc
brwi. Dziewczyna przeprosiła go, twierdząc, że „potwornie” się za nim
stęskniła. Otworzył oczy ze zdumienia.
- Przepraszam. –
wyszeptała zawstydzona.
- Nie masz za co.
– Zaczęło się. Na jego twarz wstąpił kokieteryjny uśmiech. Zbliżył się do
dziewczyny, obejmując w pasie. – To miłe.
- Trochę mnie
poniosło.
- Niech zawsze
ponosi.
Boże, bo się
zrzygam! Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę sali. Co roku przeżywałem
ten sam koszmar.
- Zapraszam do
środka! – krzyknęła rudowłosa nauczycielka, spoglądając w moją stronę. –
Wszystko w porządku, Shiller?
- Tak.
- Co cię tak
zbulwersowało?
- Nie pani sprawa.
– burknąłem, mijając ją w drzwiach. Obejrzałem się w tył. Sodziński pomachał do
mnie, nadal flirtując z Długonogą. Prychnąłem, wchodząc do sali.
Usiadłem w
ostatniej ławce. Chwilę później dołączył do mnie Patryk. Podarowałem mu
przelotne spojrzenie, udając zainteresowanego paplaniną nauczycielki.
W sali zapanował
niesamowity jazgot. Wszyscy wymieniali się wrażeniami z wakacji. Jedni spędzili
je wspólnie z rodzicami. Inni na przeróżnych obozach wraz z najbliższymi
przyjaciółmi. Niektórzy wyjeżdżali nad morze, rozkoszować się słońcem i
piaszczystą plażą. Część wolała piesze wycieczki i górskie wspinaczki.
Pozostali całe dwa miesiące spędzili w domu, zwyczajnie leniuchując.
- Dzień dobry!
Jak po wakacjach?
Ignorując pytanie
wychowawczyni, oparłem policzek o wierzch dłoni i spojrzałem w zaokienny widok.
Na dworze panował podobny gwar. Wszyscy witali się po długiej rozłące.
Dziewczyny piszczały, chłopacy przybijali piątki. Starzy przyjaciele opowiadali
o wakacyjnych przygodach.
Promienie słoneczne
ogrzewały mi twarz, tworząc na niej drobne kropelki potu. Przymknąłem oczy, na
moment przenosząc się do mentalnego sacrum.
- Schiller.
Schiller! Sebastian!
- Co? Słucham? To
do mnie?
- Tak. – Rudowłosa
uśmiechnęła się posępnie. – Jak spędziłeś wakacje?
- W domu. –
odpowiedziałem szybko. – Nie robiłem nic ciekawego.
- Rysowałeś?
- Powiedzmy.
- Jeśli masz
jakieś nowe prace, które chciałbyś zaprezentować klasie, możesz przynieś je na
środę.
Uśmiechnąłem się,
twierdząco kiwając głową. W moich snach,
pomyślałem. Jeszcze nikomu nie pokazałem swoich nowych prac.
Podczas przerwy
wakacyjnej większość czasu spędziłem poza domem. Chodziłem po mieście szukając
natchnienia. Rysowałem domy, ulice, ludzi. Jednak najwięcej czasu poświęciłem
pewnej bezdomnej kobiecie.
Całymi dniami
przesiadywała w parku, żebrząc o pieniądze. Usiadłem na ławce, niedaleko niej.
Przez dłuższą chwilę przyglądałem się jej schorowanej twarzy, postrzępionym
ubraniom. Siedziała po turecku, w prawej ręce trzymając plastikowy kubek. Nie
potrafiłem określić jej wieku. Miała podrapaną twarz, spierzchnięte usta i
nieobecny wzrok. Była smutna, zagubiona - często płakała.
Przychodziłem tam
codziennie. Siedziałem na ławce i przyglądałem się jej. Pewnego dnia wyjąłem
szkicownik i zacząłem rysować. Starałem się zachować realizm, by jak najlepiej
przedstawić ubóstwo, rozpacz i nieszczęście bezdomnej kobiety. Dokładnie
kreśliłem każdą linię, nadawałem odpowiedni kąt oraz stopień zacieniowania. Jej
portret zajął mi kilka dni. Uważałem na każdy szczegół – najmniejszy - zadrapanie,
bliznę, łzę. Gdy skończyłem, podszedłem do bezdomnej i wręczyłem stu złotowy
banknot. Uśmiechnąłem się, ukłoniłem i podziękowałem. W pierwszej chwili
kobieta spojrzała na mnie zdziwiona i przerażona. Pokiwałem głową i odszedłem.
Za plecami usłyszałem jej cichy szloch.
- Jesteś zły?
- Czemu?
- Olałem cię.
- Wcale nie. –
Pokręciłem przecząco głową.
- Przecież widzę.
Masz focha.
- Jesteś
popularny. Musisz dbać o swoich fanów. – Rozgoryczenie z jakim to powiedziałem,
zdziwiło nawet mnie. Nerwowo przełknąłem ślinę, bojąc się spojrzenia jego
czekoladowych oczu.
- Ziomuś! Nie
wściekaj się na mnie!
- Patryk, nie mam
focha. Nie jestem zły, ani wściekły. Chcę tylko wrócić do domu, zdjąć ta ohydną
koszulę i ...
- Zagrać ze w
Duke Nukem*?
- Jeśli chcesz. –
odpowiedziałem beznamiętnie. Było mi wszystko jedno. Dlaczego?
- Z tobą, zawsze!
– wrzasnął mi wprost do ucha.
Westchnąłem
zrezygnowany.
- Możesz nie
krzyczeć mi do ucha? – Chciałem opanować wewnętrzną irytację, by nie robić
scen. Póki co, nie wyszło najlepiej. – Irytujesz mnie.
- Przepraszam. –
Położył mi rękę na ramieniu. Po raz pierwszy poczułem się nieswojo. – Nadal cię
coś dusi?
- Nie. Weź tę
rękę.
- Co?
- Weź ze mnie tę
rękę. – powtórzyłem, ostrożnie ważąc słowa.
- Co ci odbiło?
Otworzyłem usta z
zamiarem uzmysłowienia mu mojego zdenerwowania, ale przeszkodziła mi
nauczycielka. Pożegnała wszystkich, wypraszając z sali. Podniosłem się z
krzesła, ruszając w stronę drzwi.
- Ziomuś!
Poczekaj! Co jest?
- Przestań mnie
tak nazywać.
- Wcześniej ci to
nie przeszkadzało.
- Teraz zaczęło.
- Dobrze. –
Pokiwał głową. – Tylko…
- To, co?
Idziesz? – Za plecami usłyszałem słodki głos Długonogiej.
- Nie. – Chłopak
odpowiedział bez zastanowienia. Posłał dziewczynie przepraszające spojrzenie. –
Kiedy indziej.
- Trudno, do
zobaczenia.
Była wyraźnie
zawiedziona.
- Przez twoje
głupie zachowanie odwołałem randkę z najseksowniejszą dupą w tej budzie.
- I dobrze. –
wyszeptałem pod nosem. Zagryzłem wargę, opierając się o ścianę. Zwiesiłem
głowę, krzyżując ręce na piersi.
- Słucham?
Dobrze?
- Nic nie
mówiłem.
- Słyszałem. Czy
ty jesteś zazdrosny? – zapytał z kpiną. Usiłował zapanować na głupkowatym
śmiechem. Na próżno.
- Nie.
Zdurniałeś?
- To czemu przed
chwilą zachowałeś się jak…
- Możemy skończyć
ten temat? – wtrąciłem się. Miałem dość. – Proszę. Już nic mi nie jest. Możemy
wracać do domu?
- Tak, jeśli
chcesz.
Odetchnąłem z
ulgą.
- Jednego nie
rozumiem, Seba.
- Czego?
- W sumie… to już
nie ważne. – Machnął ręką. – Wracajmy do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz