czwartek, 6 czerwca 2013

ROZDZIAŁ II
NADMIAR EMOCJI, KTÓRYCH NIE ROZUMIEM – CZĘŚĆ 1.



Idąc do szkoły nie zamieniliśmy ani słowa. Obydwoje pogrążeni w krępującym milczeniu, które doprowadzało mnie do pasji. Nic mnie tak nie irytowało, jak cisza! Traciłem wtedy poczucie komfortu i pewności.

Zerknąłem ostrożnie w stronę idącego obok mnie wyższego bruneta. Szedł skupiony, zapewne pogrążony w głębokim zamyśleniu. Niby nad czym tak dumał?

Westchnąłem cicho, ponownie zatapiając wzrok w betonowy chodnik. Coraz nie chętniej stawiając kroki, kierowałem się w stronę szkoły. Z chwilą, gdy przed oczami ujrzałem potężny, biały budynek, straciłem równowagę.
           
- Uważaj! – Patryk chwycił mnie w ostatniej chwili. – Wszystko w porządku?
- Tak. Raczej tak.
- Piłeś coś wczoraj?
- Taa. Oblewałem ostatni dzień wolności. – powiedziałem kpiąco. – Jak sobie pomyśle, że znów będę spędzał całe dni w tej zapchlonej norze, to mnie skręca w środku.
- Przesadzasz.
- To nie ciebie zaczepiają.
- Przesadzasz. – powtórzył.
- Słucham? Jesteś kapitanem drużyny! Podrywa cię, co druga dziewczyna w szkole! Nawet nauczycielki lubią cię bardziej, niż mnie! – warknąłem, ledwie łapiąc dech.

To prawda.

W szkole - przebojowy, popularny koleś, który podbijał niewinne, dziewczęce serca. Znakomity kapitan szkolnej drużyny siatkarskiej, przewodniczący samorządu, wiceprzewodniczący klasy. Czasami, aż skręcałem się z zazdrości. Podziwiałem go za odwagę, bo sam pewnie bym tak nie potrafił.

Patryk spełniał się w funkcjach, w których nie pozostawał niewidzialny. Jawnie wyrażał opinie i swoje niezadowolenie. Zawsze walczył o swoje, co nie czyniło go zwyczajnym tchórzem. Gdy mu coś nie pasowało, bezproblemowo mówił o tym, upierając się przy swojej racji. Poczucie strachu i niepewności było mu obce. Co w moim przypadku było na porządku dziennym. Na jakiekolwiek zaczepki ze strony gburowatych osiłków, nie pozostawał obojętny. Gdy było trzeba umiał porządnie przyłożyć. Ja zawijałem tyłek i uciekałem najszybciej, jak się da.

Podziwiałem go, przy tym potwornie mu zazdroszcząc. W moich oczach był kimś doskonałym, nie mającym żadnych wad. Siebie uważałem za mierną, piegowatą chudzinę bez poczucia własnej wartości.

- Zgadza się. Pamiętaj, że jestem też twoim przyjacielem. Nie pozwolę, by ktoś robił ci krzywdę. Wyraziłem się jasno?
- Tak, ale…
- Nie ma żadnego ale. – Pogroził mi palcem. – Czasami zachowujesz się gorzej niż mój pięcioletni kuzyn, który swoją drogą jest potworem, a nie dzieckiem.
- Dzięki, przyjacielu.
- Ależ nie ma sprawy, ziomuś. Znasz mnie.
           
Zastanawiałem się skąd u niego tyle opiekuńczości. Często traktował mnie, jak młodszego braciszka. Głupiutkiego i niezdolnego do samodzielnego życia. Opiekował się mną, uważając, by nie stała mi się jakakolwiek krzywda. Doceniałem to całym sercem, choć momentami miałem dość jego „nadtroskliwości”.
           
Fakt.

Byłem cholernym tchórzem! Jeśli chodziło o wdawanie się w bójki, starałem się unikać ich niczym ognia. Miałem duszę artysty, nie boksera! Niestety, każdy uczeń gimnazjum dobrze wiedział, że ani zaczepek ani głupich docinek nie da się uniknąć. Był to nieodzowny element życia w szkole. Musisz być silny, by nie dać się pożreć rozwścieczonym hienom. Panowała tu bowiem bezlitosna hierarchia. Upadasz i zostajesz zdeptany. Wstajesz z podłogi lub leżysz i pozwalasz, by mieszali cię z błotem. Bolesna rzeczywistość.   

- Sodziak! Choć tu!
                       
Przed salą czekała już cała nasza klasa. Opalony i dość postawny chłopak krzyknął w stronę Patryka. Pokiwał do niego i ponownie zawołał.

- Sodziak, choć ty mordo jedna!                  
           
Brunet spojrzał na mnie, wzruszył ramionami i podbiegł do niewielkiej grupki. Wszyscy przywitali go, radośnie poklepując po ramieniu. Dziewczyny obległy go zewsząd - całowały i przytulały z utęsknieniem. Przyglądałem się temu z zazdrością.
           
Odklej się wreszcie od niego, pomyślałem. Kolejna długonoga blondynka podeszła do Patryka i pocałowała go w usta. Chłopak uśmiechnął się szeroko, po chwili marszcząc brwi. Dziewczyna przeprosiła go, twierdząc, że „potwornie” się za nim stęskniła. Otworzył oczy ze zdumienia.

- Przepraszam. – wyszeptała zawstydzona.
- Nie masz za co. – Zaczęło się. Na jego twarz wstąpił kokieteryjny uśmiech. Zbliżył się do dziewczyny, obejmując w pasie. – To miłe.
- Trochę mnie poniosło.
- Niech zawsze ponosi.

Boże, bo się zrzygam! Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę sali. Co roku przeżywałem ten sam koszmar.
           
- Zapraszam do środka! – krzyknęła rudowłosa nauczycielka, spoglądając w moją stronę. – Wszystko w porządku, Shiller?
- Tak.
- Co cię tak zbulwersowało?
- Nie pani sprawa. – burknąłem, mijając ją w drzwiach. Obejrzałem się w tył. Sodziński pomachał do mnie, nadal flirtując z Długonogą. Prychnąłem, wchodząc do sali.
           
Usiadłem w ostatniej ławce. Chwilę później dołączył do mnie Patryk. Podarowałem mu przelotne spojrzenie, udając zainteresowanego paplaniną nauczycielki.

W sali zapanował niesamowity jazgot. Wszyscy wymieniali się wrażeniami z wakacji. Jedni spędzili je wspólnie z rodzicami. Inni na przeróżnych obozach wraz z najbliższymi przyjaciółmi. Niektórzy wyjeżdżali nad morze, rozkoszować się słońcem i piaszczystą plażą. Część wolała piesze wycieczki i górskie wspinaczki. Pozostali całe dwa miesiące spędzili w domu, zwyczajnie leniuchując.
           
- Dzień dobry! Jak po wakacjach?
           
Ignorując pytanie wychowawczyni, oparłem policzek o wierzch dłoni i spojrzałem w zaokienny widok. Na dworze panował podobny gwar. Wszyscy witali się po długiej rozłące. Dziewczyny piszczały, chłopacy przybijali piątki. Starzy przyjaciele opowiadali o wakacyjnych przygodach.
           
Promienie słoneczne ogrzewały mi twarz, tworząc na niej drobne kropelki potu. Przymknąłem oczy, na moment przenosząc się do mentalnego sacrum.  
           
- Schiller. Schiller! Sebastian!    
- Co? Słucham? To do mnie?
- Tak. – Rudowłosa uśmiechnęła się posępnie. – Jak spędziłeś wakacje?
- W domu. – odpowiedziałem szybko. – Nie robiłem nic ciekawego.
- Rysowałeś?
- Powiedzmy.
- Jeśli masz jakieś nowe prace, które chciałbyś zaprezentować klasie, możesz przynieś je na środę.
           
Uśmiechnąłem się, twierdząco kiwając głową. W moich snach, pomyślałem. Jeszcze nikomu nie pokazałem swoich nowych prac.
           
Podczas przerwy wakacyjnej większość czasu spędziłem poza domem. Chodziłem po mieście szukając natchnienia. Rysowałem domy, ulice, ludzi. Jednak najwięcej czasu poświęciłem pewnej bezdomnej kobiecie.

Całymi dniami przesiadywała w parku, żebrząc o pieniądze. Usiadłem na ławce, niedaleko niej. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się jej schorowanej twarzy, postrzępionym ubraniom. Siedziała po turecku, w prawej ręce trzymając plastikowy kubek. Nie potrafiłem określić jej wieku. Miała podrapaną twarz, spierzchnięte usta i nieobecny wzrok. Była smutna, zagubiona - często płakała.
           
Przychodziłem tam codziennie. Siedziałem na ławce i przyglądałem się jej. Pewnego dnia wyjąłem szkicownik i zacząłem rysować. Starałem się zachować realizm, by jak najlepiej przedstawić ubóstwo, rozpacz i nieszczęście bezdomnej kobiety. Dokładnie kreśliłem każdą linię, nadawałem odpowiedni kąt oraz stopień zacieniowania. Jej portret zajął mi kilka dni. Uważałem na każdy szczegół – najmniejszy - zadrapanie, bliznę, łzę. Gdy skończyłem, podszedłem do bezdomnej i wręczyłem stu złotowy banknot. Uśmiechnąłem się, ukłoniłem i podziękowałem. W pierwszej chwili kobieta spojrzała na mnie zdziwiona i przerażona. Pokiwałem głową i odszedłem. Za plecami usłyszałem jej cichy szloch.
           
- Jesteś zły?
- Czemu?
- Olałem cię.
- Wcale nie. – Pokręciłem przecząco głową.
- Przecież widzę. Masz focha.
- Jesteś popularny. Musisz dbać o swoich fanów. – Rozgoryczenie z jakim to powiedziałem, zdziwiło nawet mnie. Nerwowo przełknąłem ślinę, bojąc się spojrzenia jego czekoladowych oczu.
- Ziomuś! Nie wściekaj się na mnie!
- Patryk, nie mam focha. Nie jestem zły, ani wściekły. Chcę tylko wrócić do domu, zdjąć ta ohydną koszulę i ...
- Zagrać ze w Duke Nukem*?
- Jeśli chcesz. – odpowiedziałem beznamiętnie. Było mi wszystko jedno. Dlaczego?
- Z tobą, zawsze! – wrzasnął mi wprost do ucha.

Westchnąłem zrezygnowany.

- Możesz nie krzyczeć mi do ucha? – Chciałem opanować wewnętrzną irytację, by nie robić scen. Póki co, nie wyszło najlepiej. – Irytujesz mnie.
- Przepraszam. – Położył mi rękę na ramieniu. Po raz pierwszy poczułem się nieswojo. – Nadal cię coś dusi?
- Nie. Weź tę rękę.
- Co?
- Weź ze mnie tę rękę. – powtórzyłem, ostrożnie ważąc słowa.
- Co ci odbiło?

Otworzyłem usta z zamiarem uzmysłowienia mu mojego zdenerwowania, ale przeszkodziła mi nauczycielka. Pożegnała wszystkich, wypraszając z sali. Podniosłem się z krzesła, ruszając w stronę drzwi.

- Ziomuś! Poczekaj! Co jest?
- Przestań mnie tak nazywać.
- Wcześniej ci to nie przeszkadzało.
- Teraz zaczęło.
- Dobrze. – Pokiwał głową. – Tylko…
- To, co? Idziesz? – Za plecami usłyszałem słodki głos Długonogiej.
- Nie. – Chłopak odpowiedział bez zastanowienia. Posłał dziewczynie przepraszające spojrzenie. – Kiedy indziej.
- Trudno, do zobaczenia.

Była wyraźnie zawiedziona.   

- Przez twoje głupie zachowanie odwołałem randkę z najseksowniejszą dupą w tej budzie.
- I dobrze. – wyszeptałem pod nosem. Zagryzłem wargę, opierając się o ścianę. Zwiesiłem głowę, krzyżując ręce na piersi.
- Słucham? Dobrze?
- Nic nie mówiłem.
- Słyszałem. Czy ty jesteś zazdrosny? – zapytał z kpiną. Usiłował zapanować na głupkowatym śmiechem. Na próżno.
- Nie. Zdurniałeś?
- To czemu przed chwilą zachowałeś się jak…
- Możemy skończyć ten temat? – wtrąciłem się. Miałem dość. – Proszę. Już nic mi nie jest. Możemy wracać do domu?
- Tak, jeśli chcesz.

Odetchnąłem z ulgą.

- Jednego nie rozumiem, Seba.
- Czego?

- W sumie… to już nie ważne. – Machnął ręką. – Wracajmy do domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz