czwartek, 6 czerwca 2013

ROZDZIAŁ IV
PRAWDZIWE PANDEMONIUM – CZĘŚĆ 1




Czułem odrętwienie w każdej komórce ciała. Powoli wstałem, rozciągając zaspane mięśnie. Podszedłem do okna i wyjrzałem na podwórko. Słońce świeciło mi w twarz, ogrzewając piegowate policzki. Przez moment stałem osłupiały, przyglądając się grupce dzieciaków, bawiących się na pobliskim placu zabaw. Wydawały się nieokrzesane, szczęśliwe, kochane. Gdzieś w środku poczułem palącą tęsknotę i żal do czegoś, czego nigdy nie miałem okazji doświadczyć. Widząc, jak rodzice bawili się wspólnie ze swoimi pociechami, jak poświęcali im swój czas – wróciłem do mojego dzieciństwa.  

Gdy byłem mały, całe dnie potrafiłem spędzać w domu. Rodzice chodzili do pracy, zostawiając mnie pod okiem przeróżnych opiekunek. Wszystkie były dla mnie kimś, w rodzaju starszej siostry. Mogłem z nimi porozmawiać, powierzyć im moje dziecinne sekrety, liczyć wyłącznie na ich pomoc. Rodzice zbyt mocno pochłonięci byli pracą i zarabianiem pieniędzy. Odkąd pamiętam nigdy nie interesowali się moim życiem i nie podzielali moich pasji.   

Westchnąłem, jeszcze bardziej pogrążając się w melancholijnych myślach. Zadumę przerwał mi donośny „okrzyk” żołądka, zapewne domagającego się już długo wyczekiwanego śniadania. Odwróciłem się na pięcie i minąwszy kupkę wczoraj noszonych ubrań, wszedłem do łazienki. Niepewnie spojrzałem w swoje zaspane odbicie. Znienawidzone piegi biły po oczach swą obecnością. Przetarłem twarz, chcąc w magiczny sposób się ich pozbyć. W rezultacie, nadal pozostałem tym samym, piegowatym chłopakiem o trupiobladym kolorze skóry. Przymknąłem powieki, niemal błyskawicznie wracając myślami do minionego wieczora. Dwóch całujących się nastolatków. Stan pobudzenia, którego nie potrafiłem ugasić. Przedziwna rozmowa z przystojnym nieznajomym. Wszystkie wydarzenia zaczęły na nowo gotować się w moim umyśle, powodując nieokiełznany chaos.

- Co jest ze mną nie tak? – Oparłem się o blat, zaciskając palce na chłodnej porcelanie. Usilnie próbowałem odnaleźć się w bałaganie emocji, jakie mnie nawiedziły. Były różnorakie. Od zafascynowania, radości po wstyd i upokorzenie. Niczym natrętny gość, dobijały się do mojej podświadomości, robiąc mi papkę z mózgu. Sprawiały, że czułem się jeszcze gorzej. Zlustrowałem się wzrokiem, próbując odnaleźć w sobie, jakąkolwiek nietuzinkową cechę. Wyglądałem normalnie. Jak każdy dojrzewający nastolatek w moim wieku. Różniłem się jedynie drobną posturą i dziewczęcą urodą. Nie miałem w sobie niczego, co czyniłoby mnie… – Gejem. – Mimo, że nie raziłem męskością, w głębi duszy czułem się porządnym facetem. Nie myślałem o sobie, jak o zniewieściałym artyście. Sztuka była i zawsze będzie moim życiem. Wkładałem w nią całe swe serce, by z dnia na dzień stawać się lepszym. Czy kochać coś tak mocno, mogło czynić mnie homoseksualistą? Czy poświęcanie swego życia w imię sztuki, robiło ze mnie geja? – Nie i jeszcze raz nie! – pisnąłem pod nosem. – Przecież jestem normalny!

Przydługie pasemka kasztanowych włosów schowałem za uchem, odkrywając kościste policzki. Szybko przeczesałem grzywkę, nakładając odpowiednią ilość żelu. Szyję skropiłem wodą kolońską, tym samym kończąc poranną toaletę. Wróciłem do pokoju, porzucając na moment bzdurne rozmyślania nad własną seksualnością. W drodze do szafy zrzuciłem przepoconą piżamę, zastępując ją granatowo-czarną koszulą, białym topem i ulubionymi, nieco startymi dżinsami. Całość uzupełniłem skórzanym paskiem z ćwiekami i grubym, srebrnym łańcuchem, zwisającym od bioder po kolano.

Żołądek coraz częściej domagał się jedzenia. Pośpiesznie wyszedłem na korytarz, podświadomie rozglądając się w poszukiwaniu rodziców.

- Halo, jest ktoś w domu? – Odpowiedziała mi przewidywalna cisza. Westchnąłem, przeklinając pod nosem. Nawet soboty nie mogłem spędzić wspólnie z rodziną! Tylko czy jeszcze mi na tym zależało? Zbiegłem po schodach, pędząc wprost do jadalni.

Przygotowując śniadanie, rozmyślałem o Patryku. Chciałem przestać. Usilnie wyrzucałem go z umysłu, jednak z każdą kolejną próbą było gorzej. Chłopak, stał się dla mnie powodem niezrozumiałych zachowań i emocji. Wpychając do ciasnej klatki pełnej nie tylko enigmatycznych uczuć, ale i ciągłych pytań.

„Czemu wcześniej nie zauważyłem, jak słodko się uśmiecha? Jak piękne ma oczy? Dlaczego, nie widziałem jego niezwykłej urody? Czemu to wszystko, stało się nagle tak bardzo oczywiste?”
Chwilowe otępienie przerwał mi głośny dzwonek do drzwi. Podświadomie spiąłem wszystkie mięśnie. Odetchnąłem głęboko, siląc się na spokój. Serce biło mi spazmatycznie, prawie nie rozłamując klatki piersiowej. Zerknąłem na wiszący na ścianie zegarek.

„10:25, to pewnie Patryk. Jak zawsze punktualny. Eh, mój ideał... Stop! Szefie, pomóż mi!”

- Kto tam?
- To ja. – Usłyszałem przyjemny głos przyjaciela. - Przyszedłem na śniadanie. Mogę wejść?
- T-tak, tak. Wejdź. – Drżącą ręką chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Przed oczami ukazał mi się drobny brunet. Uśmiechał się szeroko, spoglądając mi prosto w oczy. Szybko zatopiłem wzrok w podłodze, oblewając się pokaźnym rumieńcem.
- Stało się coś? – zapytał czule.
- Nie…
- Na pewno? ­– Podszedł do mnie i odgarnął grzywkę. Był to niewinny gest, jednak podziałał na mnie intensywniej, niż się spodziewałem. Poczułem dreszcze na całym ciele. Odchrząknąłem nerwowo, robiąc krok w tył, z całych sił próbując zignorować towarzyszące temu uczucie.

„Sebastianie Schiller, proszę o spokój. Jeśli zaraz się pan nie uspokoi, to… No właśnie, to co? Przecież widzę, że się panu podoba! Więc nie ma o czym gadać…”

- Nie kłam… – mówiąc to objął mnie i przytulił mocno do siebie. Ogarnął mnie błogi spokój, przyprawiony niezrozumiałą przyjemnością. Ciepło bijące od chłopaka sprawiło, że na krótki moment odpłynąłem, zatracając się w tym szczególnym uczuciu. Czymś tak tajemniczym i niepojętym, jednak zachęcającym do dalszego poznania. Przez niezbyt długą chwilę, zastanawiałem się nad smakiem jego warg. Był to niepohamowany impuls. Nie potrafiłem przestać. Nieustannie krążące pytanie wpędziło mnie w oszołomienie. Z jednej strony odpychało, z drugiej zmuszało do odszukania odpowiedzi. Jeszcze mocniej wtuliłem się w jego szyję, walcząc z irracjonalną połową mnie.

„Błagam. Smakują? Co to ma znaczyć, do cholery!?”, wrzeszczałem w duchu. Odchyliłem głowę, czując przy ustach delikatną skórę przyjaciela. Ułożyłem wargi w cieniutką linię, zmniejszając dzielącą nas granicę. „Co ty wyrabiasz, idioto!?”

Szybko odsunąłem się, wyrzucając niepohamowaną chęć pocałowania jej. Przetarłem twarz. Krew pulsowała mi w żyłach, powodując silne kołatanie serca. Wziąłem uspokajający oddech i dyskretnie spojrzałem w stronę stojącego przede mną chłopaka.

- Wszystko w porządku?
- Yhm… - mruknąłem, nerwowo przeczesując włosy. Nawilżyłem wyschnięte wargi i błyskawicznie skierowałem się w stronę kuchni.
- Sebastian?
- Słucham?
- Nie smuć się. – Uroczo się uśmiechnął, zalewając mój organizm kolejną dawką pytań.

„Czy on zawsze się tak uśmiechał? Dlaczego nigdy nie zauważyłem, jaki jest piękny? Rany, co się ze mną dzieję? Patryk – piękny?”

- Rodzice w pracy?
- Standardowo. – Wzruszyłem ramionami. – Gdzie indziej mogliby być?
- Ziomuś, nie przejmuj się. Przecież masz mnie. – Uderzył się w pierś, uśmiechając szeroko. – Na zawsze twój.

„Jak mocno cię za to uwielbiam. Jesteś moim… Shh!”

- Wiem. Dzięki.
- To uśmiechnij się. – rozkazał.
- Ja… nie potrafię…
- Czego? Uśmiechać się? Daj spokój.

Poczułem palec pod brodą, unoszący moją głowę do góry. Spojrzałem na roześmianą twarz bruneta. Kciukiem pogłaskał mnie po policzku, dyskretnie oblizując usta. Wzdłuż kręgosłupa poczułem elektryzujący dreszcz. Przymknąłem oczy, odwracając twarz. 

„To niemożliwe. Patryk jest moim przyjacielem. Jest chłopakiem. Nie może mi się podobać. Nie mam prawa tak o nim myśleć! Ale to nie zmienia faktu, że jest niesamowicie przystojny… Cisza! Jestem normalny.  Ja, ja…”

- Kocham dziewczyny, do cholery jasnej! - wybełkotałem, zdając sobie sprawę, że powiedziałem to na głos. Patryk popatrzył na mnie nieco zasmucony. Nie miałem nawet ochoty zastanawiać się, nad powodem tak raptownej zmiany jego nastroju. Było mi niedobrze, drżały mi dłonie a płuca paliły żywym płomieniem. 
- Wiem, Sebuś. Nie musisz mi o tym mówić. – Niepewnie pogłaskał mnie po ramieniu. – Dobrze się czujesz?
- Nie wiem. Słabo mi. – Osunąłem się na podłogę. Głowę schowałem między kolana, kołysząc całym ciałem.
- Sebastian! – Chłopak uklęknął przede mną, ujmując moją twarz. – Co się stało?
- Nie wiem. Zaraz mi przejdzie.

„Tylko się ode mnie odsuń, dupku!”, pisnąłem w duchu, czując coraz większą klaustrofobie.

- Trzymaj. – Podał mi szklankę wody. – Napij się.
- Dzięki.

„Odejdź! Błagam, zostaw mnie w spokoju!”, zmarszczyłem brwi. Nawilżyłem usta, dyskretnie spoglądając na przystojnego bruneta. Klęczał przy mnie, czule spoglądając w oczy.
  
- Lepiej? – Pogłaskał mnie w policzek, powodując kolejny przypływ niezrozumiałych emocji. Złość, radość, ukojenie, przyjemność. Wszystkie skrajne uczucia, mieszające się w jedno enigmatyczne doznanie. Nowe, budzące ekscytację i potworny strach. Już sam nie wiedziałem, jak się zachować. Niewątpliwie byłem idiotą. Reagowałem, niczym napalona dziewica z mdłego romansidła!
- Chyba tak. – Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku, czując gorąco na całej twarzy. „Spokojnie Seba. Co się z tobą dzieję? Wstań i przestań czerwienić się, jak panienka!”
- Co o tym myślisz?
- Ale o czym?
- Sebuś, brałeś coś dzisiaj?       
- N-nie, cze-czemu?
- Czyja wiem. – Wzruszył ramionami. Chwycił mnie za podbródek, zmuszając bym na niego spojrzał. – Jesteś cały rozpalony. – Przeniósł dłonie na policzki, delikatnie głaszcząc je kciukiem.
- Przez ciebie.
- Jak to przeze mnie?

Mentalnie kopnąłem się w tyłek. Spanikowany szukałem logicznej odpowiedzi. Mimo uciążliwych prób, nie udało mi się znaleźć niczego rozsądnego.

- Dlaczego przeze mnie? Seba, stało się coś?
- N-nie, ja tylko… - urwałem. Serce waliło mi niczym mosiężne wahadło, odbijając się od kręgosłupa i żeber. – Ja tylko…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz