ROZDZIAŁ IV
PRAWDZIWE PANDEMONIUM – CZĘŚĆ 1
Czułem odrętwienie w każdej komórce ciała. Powoli
wstałem, rozciągając zaspane mięśnie. Podszedłem do okna i wyjrzałem na
podwórko. Słońce świeciło mi w twarz, ogrzewając piegowate policzki. Przez
moment stałem osłupiały, przyglądając się grupce dzieciaków, bawiących się na
pobliskim placu zabaw. Wydawały się nieokrzesane, szczęśliwe, kochane. Gdzieś w
środku poczułem palącą tęsknotę i żal do czegoś, czego nigdy nie miałem okazji
doświadczyć. Widząc, jak rodzice bawili się wspólnie ze swoimi pociechami, jak
poświęcali im swój czas – wróciłem do mojego dzieciństwa.
Gdy byłem mały, całe dnie potrafiłem spędzać w domu.
Rodzice chodzili do pracy, zostawiając mnie pod okiem przeróżnych opiekunek.
Wszystkie były dla mnie kimś, w rodzaju starszej siostry. Mogłem z nimi
porozmawiać, powierzyć im moje dziecinne sekrety, liczyć wyłącznie na ich
pomoc. Rodzice zbyt mocno pochłonięci byli pracą i zarabianiem pieniędzy. Odkąd
pamiętam nigdy nie interesowali się moim życiem i nie podzielali moich pasji.
Westchnąłem, jeszcze bardziej pogrążając się w
melancholijnych myślach. Zadumę przerwał mi donośny „okrzyk” żołądka, zapewne
domagającego się już długo wyczekiwanego śniadania. Odwróciłem się na pięcie i
minąwszy kupkę wczoraj noszonych ubrań, wszedłem do łazienki. Niepewnie
spojrzałem w swoje zaspane odbicie. Znienawidzone piegi biły po oczach swą
obecnością. Przetarłem twarz, chcąc w magiczny sposób się ich pozbyć. W
rezultacie, nadal pozostałem tym samym, piegowatym chłopakiem o trupiobladym
kolorze skóry. Przymknąłem powieki, niemal błyskawicznie wracając myślami do
minionego wieczora. Dwóch całujących się nastolatków. Stan pobudzenia, którego
nie potrafiłem ugasić. Przedziwna rozmowa z przystojnym nieznajomym. Wszystkie
wydarzenia zaczęły na nowo gotować się w moim umyśle, powodując nieokiełznany
chaos.
- Co jest ze mną nie tak? – Oparłem się o blat,
zaciskając palce na chłodnej porcelanie. Usilnie próbowałem odnaleźć się w
bałaganie emocji, jakie mnie nawiedziły. Były różnorakie. Od zafascynowania,
radości po wstyd i upokorzenie. Niczym natrętny gość, dobijały się do mojej
podświadomości, robiąc mi papkę z mózgu. Sprawiały, że czułem się jeszcze gorzej.
Zlustrowałem się wzrokiem, próbując odnaleźć w sobie, jakąkolwiek nietuzinkową
cechę. Wyglądałem normalnie. Jak każdy dojrzewający nastolatek w moim wieku.
Różniłem się jedynie drobną posturą i dziewczęcą urodą. Nie miałem w sobie
niczego, co czyniłoby mnie… – Gejem. – Mimo, że nie raziłem męskością, w głębi
duszy czułem się porządnym facetem. Nie myślałem o sobie, jak o zniewieściałym
artyście. Sztuka była i zawsze będzie moim życiem. Wkładałem w nią całe swe
serce, by z dnia na dzień stawać się lepszym. Czy kochać coś tak mocno, mogło
czynić mnie homoseksualistą? Czy poświęcanie swego życia w imię sztuki, robiło
ze mnie geja? – Nie i jeszcze raz nie! – pisnąłem pod nosem. – Przecież jestem
normalny!
Przydługie pasemka kasztanowych włosów schowałem za uchem,
odkrywając kościste policzki. Szybko przeczesałem grzywkę, nakładając odpowiednią
ilość żelu. Szyję skropiłem wodą kolońską, tym samym kończąc poranną toaletę.
Wróciłem do pokoju, porzucając na moment bzdurne rozmyślania nad własną
seksualnością. W drodze do szafy zrzuciłem przepoconą piżamę, zastępując ją
granatowo-czarną koszulą, białym topem i ulubionymi, nieco startymi dżinsami.
Całość uzupełniłem skórzanym paskiem z ćwiekami i grubym, srebrnym łańcuchem,
zwisającym od bioder po kolano.
Żołądek coraz częściej domagał się jedzenia. Pośpiesznie
wyszedłem na korytarz, podświadomie rozglądając się w poszukiwaniu rodziców.
- Halo, jest ktoś w domu? – Odpowiedziała mi
przewidywalna cisza. Westchnąłem, przeklinając pod nosem. Nawet soboty nie mogłem
spędzić wspólnie z rodziną! Tylko czy jeszcze mi na tym zależało? Zbiegłem po
schodach, pędząc wprost do jadalni.
Przygotowując śniadanie, rozmyślałem o Patryku. Chciałem
przestać. Usilnie wyrzucałem go z umysłu, jednak z każdą kolejną próbą było
gorzej. Chłopak, stał się dla mnie powodem niezrozumiałych zachowań i emocji. Wpychając
do ciasnej klatki pełnej nie tylko enigmatycznych uczuć, ale i ciągłych pytań.
„Czemu wcześniej nie zauważyłem, jak słodko się uśmiecha?
Jak piękne ma oczy? Dlaczego, nie widziałem jego niezwykłej urody? Czemu to
wszystko, stało się nagle tak bardzo oczywiste?”
Chwilowe otępienie przerwał mi głośny dzwonek do drzwi.
Podświadomie spiąłem wszystkie mięśnie. Odetchnąłem głęboko, siląc się na
spokój. Serce biło mi spazmatycznie, prawie nie rozłamując klatki piersiowej.
Zerknąłem na wiszący na ścianie zegarek.
„10:25, to pewnie Patryk. Jak zawsze punktualny. Eh, mój
ideał... Stop! Szefie, pomóż mi!”
- Kto tam?
- To ja. – Usłyszałem przyjemny głos przyjaciela. -
Przyszedłem na śniadanie. Mogę wejść?
- T-tak, tak. Wejdź. – Drżącą ręką chwyciłem za klamkę i
otworzyłem drzwi. Przed oczami ukazał mi się drobny brunet. Uśmiechał się
szeroko, spoglądając mi prosto w oczy. Szybko zatopiłem wzrok w podłodze,
oblewając się pokaźnym rumieńcem.
- Stało się coś? – zapytał czule.
- Nie…
- Na pewno? – Podszedł do mnie i odgarnął grzywkę. Był
to niewinny gest, jednak podziałał na mnie intensywniej, niż się spodziewałem.
Poczułem dreszcze na całym ciele. Odchrząknąłem nerwowo, robiąc krok w tył, z
całych sił próbując zignorować towarzyszące temu uczucie.
„Sebastianie Schiller, proszę o spokój. Jeśli zaraz się
pan nie uspokoi, to… No właśnie, to co? Przecież widzę, że się panu podoba!
Więc nie ma o czym gadać…”
- Nie kłam… – mówiąc to objął mnie i przytulił mocno do
siebie. Ogarnął mnie błogi spokój, przyprawiony niezrozumiałą przyjemnością.
Ciepło bijące od chłopaka sprawiło, że na krótki moment odpłynąłem, zatracając
się w tym szczególnym uczuciu. Czymś tak tajemniczym i niepojętym, jednak
zachęcającym do dalszego poznania. Przez niezbyt długą chwilę, zastanawiałem
się nad smakiem jego warg. Był to niepohamowany impuls. Nie potrafiłem
przestać. Nieustannie krążące pytanie wpędziło mnie w oszołomienie. Z jednej
strony odpychało, z drugiej zmuszało do odszukania odpowiedzi. Jeszcze mocniej
wtuliłem się w jego szyję, walcząc z irracjonalną połową mnie.
„Błagam. Smakują? Co to ma znaczyć, do cholery!?”,
wrzeszczałem w duchu. Odchyliłem głowę, czując przy ustach delikatną skórę przyjaciela.
Ułożyłem wargi w cieniutką linię, zmniejszając dzielącą nas granicę. „Co ty
wyrabiasz, idioto!?”
Szybko odsunąłem się, wyrzucając niepohamowaną chęć
pocałowania jej. Przetarłem twarz. Krew pulsowała mi w żyłach, powodując silne
kołatanie serca. Wziąłem uspokajający oddech i dyskretnie spojrzałem w stronę
stojącego przede mną chłopaka.
- Wszystko w porządku?
- Yhm… - mruknąłem, nerwowo przeczesując włosy.
Nawilżyłem wyschnięte wargi i błyskawicznie skierowałem się w stronę kuchni.
- Sebastian?
- Słucham?
- Nie smuć się. – Uroczo się uśmiechnął, zalewając mój
organizm kolejną dawką pytań.
„Czy on zawsze się tak uśmiechał? Dlaczego nigdy nie
zauważyłem, jaki jest piękny? Rany, co się ze mną dzieję? Patryk – piękny?”
- Rodzice w pracy?
- Standardowo. – Wzruszyłem ramionami. – Gdzie indziej
mogliby być?
- Ziomuś, nie przejmuj się. Przecież masz mnie. – Uderzył
się w pierś, uśmiechając szeroko. – Na zawsze twój.
„Jak mocno cię za to uwielbiam. Jesteś moim… Shh!”
- Wiem. Dzięki.
- To uśmiechnij się. – rozkazał.
- Ja… nie potrafię…
- Czego? Uśmiechać się? Daj spokój.
Poczułem palec pod brodą, unoszący moją głowę do góry.
Spojrzałem na roześmianą twarz bruneta. Kciukiem pogłaskał mnie po policzku,
dyskretnie oblizując usta. Wzdłuż kręgosłupa poczułem elektryzujący dreszcz.
Przymknąłem oczy, odwracając twarz.
„To niemożliwe. Patryk jest moim przyjacielem. Jest
chłopakiem. Nie może mi się podobać. Nie mam prawa tak o nim myśleć! Ale to nie
zmienia faktu, że jest niesamowicie przystojny… Cisza! Jestem normalny. Ja, ja…”
- Kocham dziewczyny, do cholery jasnej! - wybełkotałem,
zdając sobie sprawę, że powiedziałem to na głos. Patryk popatrzył na mnie nieco
zasmucony. Nie miałem nawet ochoty zastanawiać się, nad powodem tak raptownej
zmiany jego nastroju. Było mi niedobrze, drżały mi dłonie a płuca paliły żywym
płomieniem.
- Wiem, Sebuś. Nie musisz mi o tym mówić. – Niepewnie
pogłaskał mnie po ramieniu. – Dobrze się czujesz?
- Nie wiem. Słabo mi. – Osunąłem się na podłogę. Głowę
schowałem między kolana, kołysząc całym ciałem.
- Sebastian! – Chłopak uklęknął przede mną, ujmując moją
twarz. – Co się stało?
- Nie wiem. Zaraz mi przejdzie.
„Tylko się ode mnie odsuń, dupku!”, pisnąłem w duchu,
czując coraz większą klaustrofobie.
- Trzymaj. – Podał mi szklankę wody. – Napij się.
- Dzięki.
„Odejdź! Błagam, zostaw mnie w spokoju!”, zmarszczyłem
brwi. Nawilżyłem usta, dyskretnie spoglądając na przystojnego bruneta. Klęczał
przy mnie, czule spoglądając w oczy.
- Lepiej? – Pogłaskał mnie w policzek, powodując kolejny
przypływ niezrozumiałych emocji. Złość, radość, ukojenie, przyjemność.
Wszystkie skrajne uczucia, mieszające się w jedno enigmatyczne doznanie. Nowe,
budzące ekscytację i potworny strach. Już sam nie wiedziałem, jak się zachować.
Niewątpliwie byłem idiotą. Reagowałem, niczym napalona dziewica z mdłego
romansidła!
- Chyba tak. – Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku,
czując gorąco na całej twarzy. „Spokojnie Seba. Co się z tobą dzieję? Wstań i
przestań czerwienić się, jak panienka!”
- Co o tym myślisz?
- Ale o czym?
- Sebuś, brałeś coś dzisiaj?
- N-nie, cze-czemu?
- Czyja wiem. – Wzruszył ramionami. Chwycił mnie za
podbródek, zmuszając bym na niego spojrzał. – Jesteś cały rozpalony. –
Przeniósł dłonie na policzki, delikatnie głaszcząc je kciukiem.
- Przez ciebie.
- Jak to przeze mnie?
Mentalnie kopnąłem się w tyłek. Spanikowany szukałem
logicznej odpowiedzi. Mimo uciążliwych prób, nie udało mi się znaleźć niczego
rozsądnego.
- Dlaczego przeze mnie? Seba, stało się coś?
- N-nie, ja tylko… - urwałem. Serce waliło mi niczym
mosiężne wahadło, odbijając się od kręgosłupa i żeber. – Ja tylko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz