czwartek, 6 czerwca 2013

ROZDZIAŁ III
MYŚLI TŁAMSZĄCE UMYSŁ – CZĘŚĆ 1



- Stało się coś?
- Co? Nie. Grajmy już. – wydusiłem beznamiętnie, próbując pozbyć się natrętnych myśli.
- Tym razem nie dam ci wygrać, ziomuś!– Zbliżył się do mnie, obejmując ramieniem. – Zmiażdżę cię, czaisz?
- Tja…
- Co jest? Powiedziałem coś nie tak? – Zmarszczył brwi, wlepiając we mnie parę czekoladowych oczu. Wzruszyłem ramionami, chcąc wykrzesać z siebie w miarę wiarygodny uśmiech. – Przecież widzę!
- Spokojnie, nic mi nie jest. Mam tylko mętlik w głowie, to wszystko.
- Chcesz o tym pogadać?
- N-nie.
- Więc?
- Idź już. – szepnąłem. – Odprowadzę cię, jeśli chcesz.
- Bardzo chcę. – zasępił się. – Następnym razem, ci nie odpuszczę! Zagramy i cię pokonam!

Chłopak wydawał się lekko wstrząśnięty rozwojem sytuacji. Mimo wszystko, skończył z zadawaniem niezręcznych pytań, na które i tak nie dostałby odpowiedzi. Musiałem wpierw wszystko uporządkować, by już więcej nie myśleć w tak dziwnych kategoriach. Patryk musiał mnie zrozumieć!

- Gotowy.
- Chodźmy.
- Seba, tylko mam prośbę.
- Tak?
- Gdyby coś się działo… – Odetchnął niespokojnie. – Wiesz, gdybyś czegoś potrzebował… pogadać, albo się wypłakać - wal śmiało, ok?
- Ok. – W tym momencie, poczułem jeszcze silniejszy huragan myśli. Postać bruneta, stała się dla mnie czymś tak niesamowicie idealnym. Stałem z rozdziawioną buzią, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa więcej. Skąd brało się u niego tyle troski?! – D-dziękuję.
- Do usług.

***
  
Kierując się z powrotem do domu nie mogłem przestać myśleć o Patryku. Ustawicznie wracałem do minionego wydarzenia. „Co mnie napadło?” Moje myśli nie biegły zbyt komfortowym torem. Były dwuznaczne i dość niebezpieczne. Starałem się wyrzucić je z głowy, jednak powracały do mnie z temperamentem upartego dzieciaka. Wciąż te same obrazy: uroczy uśmiech chłopaka, zadziwiająco piękne, czekoladowe oczy i tajemniczość, która nadawała mu smaczek niedostępnego. „Stop! Przestań, idioto! Czyś ty do reszty postradał zmysły?”

- Nie. – wymruczałem pod nosem. Stojąca niedaleko niezgrabna brunetka spojrzała na mnie i stuknęła się w czoło. – Nie. – powtórzyłem, całkowicie ignorując obecność kobiety.
- Walnięty dzieciak. – fuknęła i powędrowała do spożywczaka.
- Co ja wyrabiam?

Jakby nie patrzeć, moim najbliższym przyjacielem (a także rodziną) był Patryk. Nie miałem nikogo innego. To do niego przychodziłem będąc pogrążonym w rozpaczy. Żaliłem się, płakałem, czekałem na słowa otuchy. On doradzał, przytulał i kołysał, przenigdy nie wytykając słabości. Na co dzień mógł wydawać się zimnym pozorantem, w rzeczywistości będąc jednak opiekuńczym i pełnym troski kumplem. Wyłącznie kumplem!

- Piękne oczy? – zaśmiałem się. – Chyba żartujesz.

Jeszcze nie zdarzyło mi się zainteresowanie chłopakami. Jeśli już, zazwyczaj opierało się na podstawach estetycznych. Wygląd, specyficzna uroda, czy emanująca męskość. Wszystko to, co wyróżniało się z tłumu i było warte rysunku. Gdy trafiłem na kolesia o nadzwyczajnej urodzie, wyjmowałem szkicownik i po prostu rysowałem. Nic specjalnego. To samo czyniłem, gdy zauważyłem piękną kobietę lub urodziwą dziewczynę.

Poza nielicznymi momentami „intymności”, jak dotyk ramienia, czy potarcie kolana o kolano, nie miałem ochoty pchnąć tego zainteresowania dalej. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, również nie zdarzyło mi się intensywne zainteresowanie dziewczynami. Wierzyłem, że nie potrzebuję niczego, prócz sztuki i … . 

Interesowałem się rozwijaniem swoich umiejętności. Inspirowali mnie wielcy twórcy dawnych epok; oświecenia, renesansu, baroku. Sam opierałem swoje prace na twórczości Richarda Estes’a, czy Ingrid Cappozolli. Interesowała mnie również sztuka komiksu. Zarówno minionych, jak i współczesnych okresów. Podziwiałem dzieła Williama Hogarth’a, podłapując nienaganną precyzję. Bezlitośnie mierzyłem się z samokrytyką. Uparcie dążyłem do bycia najlepszym, podwyższając poprzeczkę umiejętności. W stosunku do swojej osoby, potrafiłem być niezwykle surowy i wymagający. Często przekładało się to na jakość moich prac. Uparcie zmierzałem do osiągnięcia ideału, co nie zawsze współgrało w praktyce. Poprzez swoje prace, wyrażałem siebie. Gdy byłem smutny, radosny, zły. Kiedy emanowałem entuzjazmem, nadawałem pracom pogodną, świetlaną aurę. Gdy kipiałem pesymizmem i niechęcią do świata, mroczną i diaboliczną.

Patrzyłem na płeć piękną okiem artysty, a nie napalonego nastolatka, którym adekwatnie powinienem być. Wcześniej mnie to nie martwiło. Nie poświęcałem uwagi flirtom, z powodu wrodzonej nieśmiałości. Żadna dziewczyna nie wydawała mi się na tyle piękna, by się zauroczyć. Nie mówiąc już o szczeniackiej miłości.  Lecz, zważywszy na minione wydarzenie i emocje temu towarzyszące…

„Jeszcze nigdy się nie zakochałem. Jeszcze nigdy nie fantazjowałem o dziewczynie. Nagiej dziewczynie! Ignorowałem je, jakby nie istniały. Wciąż tylko sztuka i sztuka. A teraz, bach! Jak jakiś kretyn, rozmyślam o najlepszym kumplu!”

- Uroczy uśmiech? – zapytałem idącego mężczyznę. Zmierzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem. – To jakiś żart!
- Świr. – prychnął.
- Zgadzam się. Jestem świrem. Ale nie… - Słowo nie chciało przejść mi przez gardło. – Nie…

„Gejem.” Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał problem ze swoją tożsamością. Owszem, byłem wrażliwy, uczuciowy, lecz nigdy nie zniewieściały czy dziewczęcy. Fakt, że nie marzyłem o dziewczynach w prawdzie nie czynił mnie homoseksualistą, ale…

„Patryk - idealny, troskliwy…”

- Brednie! – wrzasnąłem. Nie mając najmniejszej ochoty wracać do pustego domu, skręciłem w boczną uliczkę, kierując się prosto do parku miejskiego. Mijałem znajome budynki, twarze, ciemne zaułki. W oddali słyszałem szczekanie psa, piski ganianych kotów i wrzaski nadętych beretów. Wrzeszczały za niewychowanymi dzieciakami, którym znów zebrało się na strojenie żartów.

Przez chwilę przyglądałem się zmęczonej staruszce. Miała białe, niczym śnieg włosy, okryte kwiecistą chustką. Ubrana była w rdzawy sweter i długą zieloną spódniczkę. W prawej ręce trzymała drewnianą laskę. Wolno, aczkolwiek zdecydowanie stawiała kroki, uważnie patrząc przed siebie. Twarz pokrytą miała milionami zmarszczek. Skóra wypłowiała z biegiem lat. Stała się obwisła, przypominając o przemijającym czasie. Kobieta spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła. Odwzajemniłem skinieniem głowy i przyśpieszyłem kroku.

Park Miejski im. Adama Mickiewicza mieścił się w atrakcyjnej części miasta. W samym centrum znajdowała się potężna, marmurowa fontanna przedstawiająca postacie z greckich mitów. Nie miałem pojęcia, czemu akurat tu zbudowali tą fontannę. Ateńscy bogowie, nijak mieli się do wybitnego pisarza. Cóż, zrozumieć polską ideologię.
Usiadłem na ławce niedaleko placu zabaw. O tej porze nie było już ani jednego rozwydrzonego dzieciaka, ani stukniętej mamuśki ganiającej za swoim bachorem. Ucieszony spokojem i chwilą ciszy, przymknąłem powieki.

„Patryk.”

Szybko otworzyłem oczy, układając usta w cienką linie. Rozejrzałem się dookoła, przestraszony, iż ktoś mógł dowiedzieć się o czym myślałem. Nie było nikogo. Kilkadziesiąt metrów dalej siedziała znana mi, schorowana bezdomna. Tym razem towarzyszył jej wychudzony kot.

„Patryk.”

Odetchnąłem spokojnie, wyrzucając wszystkie dwuznaczne myśli. W moim mózgu stworzył się bałagan, którego nie potrafiłem uprzątnąć. „Jak to możliwe, że wciąż myślę o tym dupku?” Byłem wściekły. Bardzo wściekły. Mój przyjaciel zaczął tak niesamowicie działać mi na nerwy, że zacząłem wymyślać dla niego przeróżne epitety.

„Nadęty głupek. Pseudo-macho. Przystojny brunet. Słodki, uroczy…”

- Stop! Przestań, idioto! – wrzasnąłem na całe gardło, lecz nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Biedaczka nadal siedziała z opuszczoną głową i głaskała swojego pupila. Kobieta w szarym dresie biegała wokół fontanny, podśpiewując zwrotki jakieś piosenki.

Ja siedziałem, jak kretyn na ławce z rozdziawionymi ustami, czekając na niewiadomo kogo. Zakryłem twarz dłońmi, spokojnie odliczając. Pierwsza dziesiątka. Za nią kolejna. „Dwieście pięćdziesiąt siedem, dwieście pięćdziesiąt osiem, dwieście pięćdziesiąt dziewięć, dwieście pięćdziesiąt…. Co? Znaczy się, dwieście sześćdziesiąt. Dwieście..”. Monotonne odliczanie, przerwał mi donośny, chłopięcy śmiech. Nie należał do dziecka, raczej do młodego chłopaka. Śmiał się z czegoś, nie mogąc się uspokoić.

- Błagam, przestań! Bo się posikam! – krzyczał, przez śmiech.
- Ani mi się śni! – wtrącił się niski, męski głos. – Popamiętasz, że mnie olałeś.
- Już nie wy-trzy-mam!

Podniosłem się i ruszyłem w kierunku krzyków. Przeszedłem kilka kroków i ujrzałem dwóch przystojnych nastolatków. Siedzieli na ławce nieopodal fontanny. Oświetlała ich jedynie latarnia. Nie zdałem sobie sprawy, jak już było późno. Wyjąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz.

„21:45. Późno, choć i tak nikt się nie będzie martwić.” Westchnąłem cicho, chowając aparat do kieszeni jeansów. Zrobiłem kilka kroków w kierunku roześmianych chłopaków i przykucnąłem. Schowałem się za niskim krzewem, czując się, jak totalny kretyn.

„Co ty wyrabiasz? Bawisz się w cholernego szpiega!?” Mimo to, skuliłem się mocniej uważając, by pozostać niewidocznym.

- Masz mi coś do powiedzenia? – odezwał się ciemnowłosy.
- Może.
- Czyżby? Jeśli nie, będzie powtórka. – uśmiechnął się szeroko, oplatając ręką drobniejszego chłopaka. Przytulił go, szepcąc coś do ucha. Ten zachichotał, niczym chochlik i zakrył twarz dłońmi.
- Wszystko w porządku?
- Taak. – odpowiedział.

Wciąż kryjąc twarz za dłońmi, wziął głęboki oddech. Odwrócił się w kierunku bruneta, zaplatając ręce wokół jego szyi. Ten zareagował błyskawicznie. Odwrócił się w stronę Drobniejszego, niepewnie błądząc po jego zwieszonej twarzy.

- Damian? – Blondyn uniósł głowę. Przygryzł dolną wargę, zmniejszając dzielącą ich granice.
- Słucham?
- Mogę cię pocałować? – Głos miał roztrzęsiony i ochrypły. Brunet spojrzał na niego, delikatnie głaszcząc po czerwonych już policzkach.
- Kochanie, nie wstydź się mnie.
- Proszę…

Damian złapał Drobniejszego za biodra, przenosząc go na swoje kolana. Jasnowłosy usiadł na nich okrakiem, zaplatając nogi wokół tali. Przyjaciela? Najwidoczniej. I to dość bliskiego.

- Kamil? – Złapał chłopaka za podbródek. – Wiesz, że cię kocham?
- Ja ciebie też.

Wymienili krótkie uśmiechy. Po chwili złączyli usta w długim i naprawdę namiętnym pocałunku. Całowali się żarliwie, zupełnie jakby nie istniało nic wokół nich. Zmarszczyłem brwi, uważniej przyglądając się zakochanej parze. Kamil napierał na ciemnowłosego, pogłębiając pocałunek. Po krótkiej chwili przeniósł usta na szyję i obojczyk. Wysunął koniuszek języka, kreśląc tylko sobie znane wzory. Obydwoje głośno wzdychali i pojękiwali. Przełknąłem ślinę, nie mogąc oderwać wzroku.

- Jeśli zaraz nie przestaniesz… - wydyszał Damian. – Zerwę z ciebie ubrania.
- Może przeniesiemy się do mnie?
- Naprawdę? – zapytał zdziwionym głosem. Miał zaczerwienione policzki i napuchnięte usta. – Wiesz, że tak.
- Damian?
- Tak?
- Będziesz delikatny?
- Oczywiście, słońce. – zapewnił. – Powiedz tylko słowo, a…
- Przestań! – uciszył go blondyn. Uśmiechnął się i ponownie złączył z nim swe usta. Tym razem pocałunek był krótki, jednak wciąż przesiąknięty erotyzmem. – Pragnę cię…

Brunet objął go w pasie, podniósł się na równe nogi i wtulił w blondyna. Ten wisiał przytulony, niczym miś koala. Wychyliłem głowę, nadal pozostając w cieniu. Zrobiło mi się niewygodnie. Coś uwierało mnie w okolicach…

- O mój Boże! – jęknąłem.
- Co to było?

„Niedobrze. Dosyć, że jesteś, hm, podniecony. To jeszcze podglądasz ludzi na ulicy. Jak nic wezmą cię za napalonego psychopatę!”

- Jest tu ktoś? – krzyknął Damian.
- Lepiej stąd chodźmy. – wyszeptał  blondyn, po czym wtulił się w wyższego chłopaka.
- Fakt. Jeszcze to jakiś psychol.
- Lub nadęty homofob.
- Ej, mały? Co jest? Nie bój się.
- Nie boję się. – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Tylko spodnie zaczynają mnie uwierać..
- To trzeba gnać do domu! – Poderwał blondyna z ziemi i przerzucił przez ramię. Wydawało się, że nie sprawiło mu to najmniejszej trudności. Skręcił w stronę fontanny, po chwili znikając w ciemnościach.

Poczekałem, jeszcze minutkę i wygramoliłem się zza krzaków. To, że czułem dyskomfort w okolicy bokserek to jedno. Ale, że podglądałem dwóch homoseksualnych chłopaków, to niepodważalny fakt, że działo się ze mną coś poważnego.

„Jesteś podniecony. Cholera jasna, stanął ci na widok dwóch całujących się chłopaków. CHŁOPAKÓW!”

Miałem ochotę pozbyć się ciasnego problemu. Lecz wizja zaspokajania się wieczorem, w samym centrum parku, nie była zbyt optymistyczna. „Nie dosyć, że jestem napalonym psycholem, to jeszcze perwersyjnym ekshibicjonistą! Nie ma mowy!” Serce biło mi, jak u królika. Chwiejnym truchtem dotarłem na przystanek autobusowy, po czym sprawdziłem godziny przyjazdu.

„22:50. 22:50!? To cholernie, nie śmieszny żart! Mam tu stać całe pięćdziesiąt osiem minut!? Na tym odludziu!?” Byłem przerażony. Naciągnąłem rękawy na dłonie. Wiatr wiał mi prosto w twarz. Przymknąłem oczy, po raz enty odliczając kolejne dziesiątki. Chodziłem w kółko, starając się zignorować nabrzmiałą męskość. Kucałem, podskakiwałem, przystawałem z nogi na nogę. Nic. Żadna z czynności, nie uśmierzyła mojego pobudzenia.

- Ach niech to szlag!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz