piątek, 7 czerwca 2013

Clumsy ferret - część 5

Castiel’s POV:

Wziąłem głęboki oddech, starając się z całych sił nie zwymiotować na ośnieżony chodnik. Serce ściskało mi gardło, a żołądek poruszał się w chorym tańcu, przy akompaniamencie stresu i zażenowania. Drżącą ręką chwyciłem chłodną klamkę, ciągnąc ją do siebie. Drzwi ani nie drgnęły. Zacisnąłem palce mocniej, wkładając w tą czynność wszystkie pokłady siły, które trzymałem w zapasie. Znów nic.

- Wyjdę na głupka. – pomyślałem. Szarpnąłem drzwi po raz ostatni, czując na sobie zaciekawione i nieco zmieszane spojrzenie blondyna. – Castiel, ty głupku. – skarciłem się w duchu. Ostrożnie usiadłem na czarnym, skórzanym siedzeniu, nie za bardzo wiedząc, jak się zachować. Otrzepałem buty z resztek śniegu i zatrzasnąłem drzwi. Huknęły nieco mocniej, niż było to konieczne. 
- Zapnij pasy. – powiedział łagodnym głosem. Posłał mi jeden z tysiąca uroczych uśmiechów, którymi bezczelnie potrafił odebrać mi i tak niezdrowy rozsądek. Przez krótką chwilę wpatrywałem się w pokryte bielą zęby, rozczulając nad ich perfekcją. Chłopak przechylił głowę, patrząc na mnie z zainteresowaniem.     
- Tak. – Kiwnąłem głową, odwracając twarz w przeciwnym kierunku. Chwyciłem metalową sprzączkę, zagryzając dolną wargę. – Teraz wystarczy się odwrócić i ją wcisnąć… - mruknąłem pod nosem. Mimo nieustannych prób, nie mogłem zatrzasnąć zamka. – Chyba nie mogę… - wyjąkałem żałośnie, po raz setny tego dnia chcąc zapaść się pod ziemię.
- Spokojnie… - Słyszałem jedynie jego czuły głos i szybkie bicie swego serca. Jakaś niewidzialna siła, oplotła moją szyję, nie pozwalając swobodnie oddychać. – Widzisz? – Opuszkami palców przesunął po mojej dłoni, unosząc kąciki ust w niezauważalnym uśmiechu. – Trzeba to robić bardzo spokojnie…
- Zapamiętam.

Wokół nas znów zapanowała cisza. Przymknąłem oczy, chcąc skupić się nad litanią słów, które miałem zamiar powiedzieć. Mimo, iż nadal kosztowało mnie to sporo psychicznego wysiłku, odwróciłem się w stronę Winchestera. Ten zaciskał palce na kierownicy, oddychając płytko. Odpalił silnik, szczerząc się na głośny ryk, jaki wydał Chevrolet. Dyskretnie spojrzał na mnie, wypinając pierś do przodu. Temperatura, która wzrastała z każdym przebytym kilometrem stawała się nazbyt uporczywym towarzyszem podróży. Mimo, iż na zewnątrz śnieg ozdabiał niemal wszystko, słońce wychylało się zza chmur promieniując ciepło. Odpiąłem kurtkę, czując krople potu na plecach. Odwinąłem szalik i rzuciłem go za siebie.


- Powiesz mi gdzie jedziemy? – spytałem, burząc mur milczenia, który zaczął działać mi na nerwy. Splotłem palce, wciskając je między kolana. Nerwowo trzęsłem nogami, nie mogąc się uspokoić.
- Tak, tak… - Wydawał się zaskoczony „pewnością” mojego głosu. - …oczywiście. – Głośno przełknął silne, marszcząc brwi. Przez chwilę zastygł, jakby nad czymś intensywnie myśląc.
- Więc?
- Jedziemy do wesołego miasteczka. – Rozpromienił się, ciesząc niczym dziecko. Zielone oczy szkliły radością, po chwili ustępując miejsce niepewności. – Masz coś przeciwko? – jęknął.
- N-nie. Chyba nie. – Odchrząknąłem, spoglądając na zaokienny krajobraz. Niczego nie obawiałem się bardziej. Od dzieciństwa to miejsce budziło we mnie jedynie strach i przerażenie. Chodzące, wymalowane klauny, mordercze karuzele. Zupełnie nie rozumiałem zafascynowania wśród moich rówieśników. Poczułem gęsią skórkę na ciele, wspominając wszystkie okropne rodzinne wycieczki, które zawsze kończyły się rzewnym płaczem. Moim płaczem!
- Stało się coś? – Położył mi dłoń na ramieniu, delikatnie zaciskając palce. Przez moje ciało przeszedł elektryzujący dreszcz. – Strasznie zbladłeś.
- Wszystko w porządku. – skłamałem, chcąc go uspokoić. W pierwszej chwili chciałem otworzyć drzwi i wyskoczyć. Wszystko byłoby lepsze, od tego co miało nieubłagalnie nastąpić. – Już nie mogę się doczekać.
- Ja też! – wrzasnął podekscytowany. Złapał moją dłoń, przykładając ją do swych warg. – Masz taką delikatną skórę… - powiedział, nieco cichszym głosem. – Przepraszam, jeśli cię krępuję.
- N-nie. Nie przeszkadza mi to. – Zachłysnąłem się powietrzem. – T-tylko, czy nie powinieneś skupić się na drodze?
- Gdy jestem z tobą, nie potrafię. – Zarumienił się, szybko cofając dłoń. Zatrzymał Impalę na podejrzanym parkingu niedaleko przeklętego miasteczka. Z daleka spostrzegłem diabelski młyn, rollercostera i dziesiątki rozwrzeszczanych dzieci.
- O nie… - pisnąłem.
- Co nie?
- Nie? Ja to powiedziałem? Ha ha! Nie, nie! Wydawało ci się! – Podrapałem się w tył głowy. – Serio!
- Kocham, gdy się denerwujesz. Jesteś wtedy tak bardzo rozkoszny... – Objął mnie ramieniem, głaszcząc po głowie. Poruszyłem się niespokojnie, zaciskając szczękę. – Pragnę cię teraz pocałować. – wymruczał, przyjemnie drażniąc moje zmysły. Oblizałem nader spierzchnięte wargi, przymykając powieki. Zostałem okrutnie schwytany w pułapkę niezrozumiałych pragnień. Chciałem uciec w szaleńczym, spanikowanym biegu, lecz coś trzymało mnie blisko nastolatka. – Czy masz coś przeciwko? – Ugryzł płatek mojego ucha. Podskoczyłem, jęcząc cichutko.
- N-nie. – Przestałem myśleć racjonalnie. Odwróciłem głowę, czując mocno pulsującą krew w skroniach. Winchester chwycił mnie za nadgarstki, przyciągając do siebie. Cierpliwie czekałem na każdy jego ruch, sam bojąc się zrobić cokolwiek. – Zrób to.
- Tak. – Popatrzył na mnie czule. Po niecałej chwili do moich ust przylgnęło ciepło. Zdezorientowany odchyliłem powieki, odrywając usta. – Fretko, nie bój się… - Wysunął koniuszek języka, przesuwając nim po dolnej wardze.
- Ja…
- Rozumiem, nie chcesz. – Posłał mi przepraszające spojrzenie. – Przepraszam. Nie chciałem naciskać. – Uderzył pięścią w kierownicę. – Cholera jasna! Czemu zawsze muszę coś spieprzyć?
- Dean, to nie tak. – wyszeptałem. – Ja naprawdę cię chcę… w sensie, no wiesz. – Poczułem przypływ gorąca na policzkach. – Chcę cię całować. Dużo. Nie denerwuj się.
- Nie kłamiesz? – westchnął pod nosem.
- A miałbym? – zdziwiłem się. – Od zawsze mi się podobałeś. Znaczy, teraz też mi się podobasz. Bardzo, bardzo mocno! Zawsze będziesz, bo jesteś taki idealny. Nigdy nie wiem, jakich słów mam używać, by nie przesadzić. Pewnie teraz robię z siebie totalnego kretyna gadając, jak najęty, prawda? – powiedziałem jednym tchem. W takich sytuacjach, jak ta - nieuniknione było upokorzenie. Obecność chłopaka, jedynie przyćmiewała mi umysł, przez co stawałem się głupiutką marionetką. – Proszę nic nie mów, bo jeszcze bardziej…
- Shh… - Przyłożył mi palec do ust. – Uwielbiam twój głos, ale teraz już zamilknij, okey?
- Yhm.
- Dobrze. Zamilknij i daj się znów pocałować.

***

- Garth! – krzyknął wysoki chłopak, doskakując do siedzącego pod ścianą szatyna. – Widziałeś gdzieś mojego brata?
- Sam! – Podniósł się na równe nogi, uśmiechając szeroko. Objął Winchestera w pasie, przyjaźnie klepiąc po plecach. – Jak miło cię widzieć.
- T-tak, ciebie również.
- Co u ciebie słychać? – Upił spory łyk wiśniowego szejka. Chudziutka twarz promieniała radośnie. – Słyszałem, żeś się spiknął z Meg. Szczerze? W pierwszej chwili myślałem, że to żart, bo to MEG, ale…
- Garth, pytałem o coś. – wtrącił. – Widziałeś mojego brata, czy nie?
- Oczywiście! – Zaśmiał się. – Wczoraj byliśmy razem na meczu. Było zarąbiście! – Klasnął w dłonie. – Nasza drużyna grała niesamowicie. Zawsze myślałem, że z nich takie patałachy…
- Garth, proszę skup się choć przez moment.
- Tak, tak. O co pytałeś?
- Nie wkurzaj mnie, bo…
- Żartuję, kolego. Spokojnie.
- Więc?
- Nie widziałem go dzisiaj, przykro mi. – Wzruszył ramionami i podbiegł w stronę stołówki.

Sam westchnął zrezygnowany. Rozmowy z Garthem za każdym razem wyglądały podobnie. Zarzucił plecak na ramię i ruszył przed siebie. Niedaleko stała niziutka brunetka, żywo dyskutująca z grupą znajomych. Winchester zaszedł ją od tyłu, zasłaniając oczy.

- Zgadnij, kto to?
- Przestań łosiu. Ile ty masz lat? – burknęła oburzona. Odwróciła się do nastolatka, ciągnąc do krótkiego pocałunku. – Pamiętaj, by zawsze witać mnie w TEN sposób. – Pocałowała go raz jeszcze, głaszcząc po policzku.
- Zapamiętam. – pokiwał głową. – Słuchaj… widziałaś gdzieś mojego brata?
- Nie. Czemu? Stało się coś?
- Nie. W sumie to nic ważnego, ale chciałem go o coś spytać.
- Dzwoniłeś do niego?
- Próbowałem, ale ma wyłączony telefon.
- Widziałem, jak wychodził z Castielem Novakiem. – odezwał się Ash.
- Castielem? Tym kujonem?
- Dokładnie tak.
- Po co? Dlaczego?
- Chyba się domyślasz, przyjacielu. – zarechotał. – Tych dwoje jest dla siebie stworzonych.
- Przestań gadać głupoty. – oburzył się. – Dlaczego myślisz, że mój brat jest gejem? Bez przesady. Tylko uciekł ze szkoły z największym mięczakiem, jakiego znam - czego totalnie nie rozumiem. Nie masz jednak żadnej podstawy, by robić z niego homoseksualisty.
- Gdybyś wiedział, to co ja wiem. – prychnął.
- Co?
***

Dean’s POV:

- Jeśli zaraz nie przestaniemy się całować, nie wiem czy będę w stanie się opanować. – szepnąłem między pocałunkami.
- Opanować? Przed czym? – spytał niewinnym głosem. Tym, który tak kochałem.
- Przed zdarciem z ciebie ubrań.
- Oh! – Odsunął się ode mnie, wycierając twarz. – Masz rację, przestańmy. Lepiej będzie, jak wyjdziemy już z tego ciasnego samochodu, odświeżymy się i pójdziemy wreszcie na te cudowne, zapierające dech w piersiach karuzele. – Chaotycznie zapiął kurtkę, w pośpiechu rozglądając się w poszukiwaniu szalika. – Widziałeś gdzieś mój szalik? Nie mogę go znaleźć…
- Na tylnym siedzeniu. – odpowiedziałem, chcąc dać temu nieco dwuznaczny wydźwięk. Nastolatek zarumienił się słodko nie wiedząc, co powiedzieć.
- Tylnym? Co on tam robi? – Zaśmiał się nerwowo. – Kto go tam rzucił? Ja? Kiedy? Przecież…
- Shh… Znów się niepotrzebnie denerwujesz.
- To twoja wina! – jęknął. – Chcę już stąd wyjść. – Złapał za klamkę, otwierając drzwi. – Proszę, musisz przestać się nade mną znęcać.
- Znęcać? – oburzyłem się. – To ty się nade mną pastwisz!
- Jak niby? – Odwrócił się do mnie, rzucając rozkojarzone spojrzenie. Klatka unosiła się w nieregularnym rytmie, a dłonie drżały spazmatycznie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz