czwartek, 6 czerwca 2013

ROZDZIAŁ III 
MYŚLI TŁAMSZĄCE UMYSŁ – CZĘŚĆ 2




- A niech to szlag!

Rozejrzałem się na boki. „Ani jednej, żywej duszy.” Stanąłem za przystankiem, opierając się o chłodną blachę. Rozpiąłem rozporek i wsunąłem rękę, oplatając palcami całego członka.      

„Patryk.”

- Kur…

Osiągnąłem szczyt, fantazjując o Patryku. Po raz setny tego dnia, nie mogłem pozbyć się tych ohydnych myśli! „Jakim prawem o nim marzę? Co? Marzę? Ja nie marzę, na Boga! To tylko… ?”

Cóż, nie potrafiłem dokładnie sprecyzować tak nagłych pobudek. „Jutro ci minie. To tylko chwilowe załamanie. Może przez pogodę? Cały dzień było upalnie. Za długo stałeś na słońcu.”

- Gówno prawda. – wycedziłem.
- Słucham?
- Hę?
- Mówiłeś coś.
- Tak, ale… Nie do ciebie.

Spojrzałem na swoje krocze. Ręka wciąż tkwiła w gatkach. Obok mnie stał szczupły chłopak o dziwacznie przystrzyżonych włosach, a ja miałem rękę w gaciach! „Jak wrócę do domu, jeśli w ogóle wrócę! Przestań, pleciesz bzdury. Jeśli wrócę do domu, uduszę się własnym paskiem. Czarnym. Skórzanym. Tym, co do dostałem od ciotki na…”

- Masz ogień?
- Że co?
- Pytałem, czy masz ogień, człowieku.
- Ach. Nie. Nie palę.
- Cóż. Trudno. – uśmiechnął się blado. Włożył ręce do kieszeni jeansów, zagryzając dolną wargę.

„Dobra. Jest na tyle ciemno, że pewnie nie zauważył. W ogóle skąd się tu wziął? Wyrósł z ziemi? Och. Wcale nie widzi, że masz rękę w portkach. Nie ma mowy! Na pewno ma słaby wzrok. Albo jest niewidomy. Tak. Stracił wzrok w wypadku motocyklowym. Teraz błąka się po ulicach, nie mogąc znaleźć drogi do domu. Tylko, czemu wypuścili kalekę ze szpitala? Bez opieki? Cóż, polska opieka lekarska pozostawia wiele do życzenia.”

- Wyjmiesz w końcu tą rękę?

„Tonę. W otchłaniach czeluści. Czuję, jak ten… jak mu tam? Brat Zeusa? Och, jak Hades zabiera mnie w podróż po swoim piekielnym królestwie. Witaj, mroczny Panie.”

- Halo? Człowieku, dobrze się czujesz?
- T-tak. – Odchrząknąłem niepewnie. Powoli wysunąłem nieco zdrętwiałą dłoń, kątem oka obserwując wysokiego bruneta. – Tak i nic ci do mojej ręki. Mogę mieć ją tam, gdzie mi się żywnie podoba!
- Wyluzuj, człowieku. – Dziwnie Obcięty uniósł ręce. – Sorry, jeśli chcesz mogę zająć się twoim problem. Powiedz tylko słowo, a…           
- Nie chcę! – pisnąłem. Dosłownie, pisnąłem imitując przerażonego szczeniaka!
- Człowieku, coś ty taki spięty? Przecież żartowałem.

„Jeszcze raz usłyszę słowo „człowieku” z jego nadętych ust, a zabiję. Nic mnie nie powstrzyma. Uduszę własnoręcznie i zakopię w lesie.”

- Nie twój biznes.
- Czło…
- Mógłbyś! – krzyknąłem, grożąc palcem. – Nie używać słowa „człowieku” w mojej obecności? Byłbym dozgonnie wdzięczny.
- O-okey. – Obojętnie wzruszył ramionami, szczerząc się, jak głupi.
- Co tym razem?
- Nic. Czekaj. Och, mam. – Wyjął z tylnej kieszeni (jak na mój gust zbyt obcisłych) spodni czerwoną zapalniczkę. – Tu cię mam.

Jeśli myślicie, że ze mnie taki twardziel. Grubo się mylicie. Serce waliło mi, jak młot pneumatyczny, prawie nie rozrywając mostka. Trzęsłem się, jak osika. Rozmowa z nieznajomym o tej porze i na takim odludziu, wydawała mi się jawnie niekomfortowa. Nie żebym się bał, czy coś w ten deseń. Tylko…

„Ja tylko… tak strasznie się boję! A jeśli to seryjny morderca? Uciekł z pilnie strzeżonego więzienia. Teraz poluje na młodych chłopców. Dopada ich na odludnych przystankach autobusowych, odcina głowy i palce. Czerep wysyła rodzinie, a palce zostawia jako trofeum! Taa... Moje gratulację, Schiller! Jeszcze bardziej się nakręcaj. Niech widzi, że się boisz. Pewnie, pokaż jak drżą ci ręce. Powiedz, że zaraz zsikasz się ze strachu!”

- Na pewno nie chcesz zapalić?
- Co?
- Masz problem ze słuchem, czło… - Brunet uśmiechnął się powściągliwie. – Kolego?
- Nie.
- Pytałem…
- Nie chcę zapalić. Zresztą, daj mi spokój!         
- Spokojnie, dziewczynko. Uspokój nerwy.

Nie odrywając ode mnie wzroku, sięgnął po paczkę papierosów. Oblizał usta i spojrzał na mnie wyczekująco.

- Naprawdę, dziękuję.
- Jak chcesz.

„Ciekawe, która jest godzina. Jasne, mogę sprawdzić na komórce, ale nie uśmiecha mi się wyjmowanie telefonu przy tym podejrzanym typie.”

- Jak długo tu czekasz i walisz konia?
- Słucham?
- Kilkadziesiąt lat temu, pewien mądry lekarz…   
- Nie jestem głuchy! Czekam na tyle długo, by być wkurzonym! I nie waliłem sobie konia!
- Jasne. – cmoknął. – Ogrzewałeś małego.
- Ale z ciebie głupek.
- A z ciebie perwersyjna świnka.

„Jeszcze tego mi brakowało. Głupkowatego chłoptasia, któremu zbiera się na żarty o jedenastej w nocy!”

- Dobra, czego ode mnie chcesz? – wypaliłem. Miałem już dość towarzystwa tego przygłupa. Chciałem, by pytanie brzmiało niewinnie i co najważniejsze niedwuznacznie. Westchnąłem, modląc się do Szefa o zbawienie.
- Mi też ogrzejesz?
- Eee… - Błyskawicznie moja twarz pokryła się palącym rumieńcem. Otworzyłem usta, spojrzałem w kierunku chłopaka, zamknąłem usta i znów je otworzyłem.
- Żartuję, koleś. – Poklepał mnie po plecach, zatrzymując dłoń poniżej łopatek. Według mnie odrobinę za długo.

„On jest nienormalny. To świr. On nie uciekł z pilnie strzeżonego więzienia, tylko z zakładu psychiatrycznego o zaostrzonym rygorze!”

Poruszyłem się nieznacznie, spychając jego rękę. Odetchnąłem głęboko, chcąc się natychmiast uspokoić. Jak na razie byłem chodzącym strzępkiem nerwów.

- Jak masz na imię?
- Mam obowiązek odpowiadać?
- Jestem Kuba. – Uniósł rękę, czekając na mój gest. – Nie zgwałcę cię, mały. Spokojnie.
- Cześć. Jestem… Nazywam się Sebastian. – Uścisnęliśmy dłonie, wymieniając krótkie spojrzenie.
- Miło cię poznać Sebastianie.
- Mnie również. Chyba. 
- Jesteś prawo-ręczny. – stwierdził. – Czyli, waliłeś sobie tą ręką. - Wskazał na moją dłoń. – Spoko, nie szkodzi. Też jestem mężczyzną. Masturbacja nie jest  mi obca, ale walanie sobie na środku ulicy to…
- Przestań! – warknąłem. – Po pierwsze: cieszy mnie fakt, że dogadujemy się w kwestiach masturbacji. Jestem wdzięczny, że mnie rozumiesz. Po drugie: nie na środku ulicy, tylko za przystankiem. Nikogo nie było, dopóki nie wyrosłeś nie wiadomo skąd. I właściwie czemu do mnie podszedłeś?
- Usłyszałem jęki. Pomyślałem, że ktoś uprawia…
- Starczy. Rozumiem.
- Chciałem popatrzeć, a tu bach! Niespodzianka. Widzę ślicznego chłoptasia, który…

„Mam dość. Czy on powiedział ‘ślicznego’? Czy ten koszmarny dzień, może być bardziej homotematyczny? Od rana towarzyszą mi gejowskie podteksty, których nie kapuję. Chcę wrócić do domu, wziąć długą, relaksacyjną kąpiel i pójść spać. Jak każdy dojrzewający nastolatek położyć się do łóżka i odpłynąć wprost do krainy Morfeusza. Przenieś się do świata bez całujących się facetów, podrywających cię przygłupów i fantazji o najlepszym przyjacielu. Chociaż z moim szczęściem, nie przyjedzie autobus. Zostanę tu do rana. Albo zasnę za ławce w parku, albo zostanę zamordowany, a w najgorszym przypadku zgwałcony i zamordowany przez tego psychola! Moje życie zmierza…”

­- Twój autobus jedzie. – wyszeptał smutno. 
- Nareszcie. – Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Wracaj bezpiecznie. – Kuba spojrzał na mnie rozbawiony. – Na przyszłość pamiętaj, nie rozmawiaj z obcymi. Mamusia nie nauczyła?
- Taa.
- Cóż. Do zobaczenia, kiedyś tam.         
- A ty nie jedziesz?
- Mieszkam niedaleko.
- To, po co stałeś na przystanku?
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- Ale…
- I tyle. Wracaj do domu, Seba. Maluchy w twoim wieku, już dawno ślinią się w swoich łóżeczkach.
- Nie rozumiem.
- Na razie, człowieku. Aha, obiecaj mi coś.
- Wal.
- Nie, to ty wal, ale u siebie w domu! Pamiętaj, nigdy więcej na ulicy, bo kiedy znów cię przyłapię, tym razem się nie powstrzymam.
- Przed czym?
- Rzuceniem się na ciebie, skarbie.
- Pieprz się. – Podjechał autobus. Podbiegłem, szybko wsiadając do środka.
- Tylko z tobą. – krzyknął.
- Że co, proszę? – Odwróciłem się, ale już go nie było. Rozpłynął się w powietrzu, jak jakaś cholerna zjawa.

„Co za kretyn! Zebrało mu się na jakieś dziwaczne podteksty. Dupek. Gdzie ja byłem? W dzielnicy LGBT? Gdzie nie pójdziesz tam homo?”

Byłem tolerancyjny. Nie miałem problemu z ludźmi o odmiennym kolorze skóry, wyznania, czy orientacji. Dla mnie zawsze będą wyłącznie istotami ludzkimi, posiadającymi identyczne prawa, jak każdy. Potrzeba szufladkowania nie leżała w mojej gestii.

„Wszyscy jesteśmy jednakowi. Biali, czarni. Żyd, muzułmanin, czy katolik. A także gej, hetero, biseksualista i wszystkie inne mniejszości etniczne.”

Humanitarne, co nie? Jednak całkowicie zgodne z prawdą. Bezpodstawną nienawiść wobec jakiejkolwiek odmienności, uważałem za zhańbienie człowieczeństwa.

„Dobra, nie czas na prawienie morałów.”

Dochodziła godzina dwunasta. Byłem nie tylko wyczerpany fizycznie, ale i psychicznie. Mózg pulsował mi, rozwalając czaszkę. Nareszcie docierając do domu, po cichu otworzyłem drzwi. Przez moment wsłuchiwałem się w panujący spokój.

„Nikogo nie ma”, stwierdziłem, wchodząc do środka. Poszedłem do kuchni, pośpieszany wzmożonym pragnieniem. Wyjąłem puszkę chłodnego napoju i upiłem dość spory łyk.

- Jak dobrze.

Doskwierał mi głód. Rozejrzałem się po wnętrzu lodówki. Nie było w niej nic, co nadawałoby się na kolację. „Oczywiście, no bo kto miał zrobić zakupy? Rodzice rzucają kasę, a ty biegnij się zaopatrzyć!” W biegu rozebrałem wszystkie ciuchy, kierując się prosto do łazienki. „Tak. Dokładnie, jak marzyłem. Długa, relaksacyjna kąpiel.”

„Patryk.”

- O nie! Chyba żartujesz! - prychnąłem. 
           
Wszedłem do wanny. Wylałem odrobinę szamponu na dłonie, rozprowadzając powstałą pianę na całym ciele. Przymknąłem powieki, wracając do poprzednich tłamszących mój mózg, myśli.

„Patryk. Twoja nieskazitelna skóra. Uroczy uśmiech, wypełniający każde miejsce, w którym się znajdujesz. Piękne, czarne włosy, tworzące powalający komplet z ciemnymi oczami. Delikatnie umięśnione ciało, nad którym tak zawzięcie pracujesz. Jesteś ideałem. Jesteś moim…”

- BŁAGAM!
           
W żaden sposób, nie mogłem się powstrzymać. Uruchomiłem machinę, nad którą straciłem kontrolę. Moja męskość wrzeszczała z podniecenia. „Będziesz twardy. Błagam, tylko niedosłownie. Przecież nie zaspokoisz się znowu, z powodu jakiegoś chłopaka. Nie jakiegoś. Z powodu Patryka. Zresztą, co za różnica. To chłopak, a ty nie masz najmniejszego prawa tak o nim myśleć! Nie i tyle. Pomyśl lepiej o jakieś kobiecie. Najlepiej w ubraniu. Znaczy się bez, oczywiście!”

Ułomnie cofnąłem się w przeszłość. Pewnego, nudnego wieczoru, siedziałem na kanapie w towarzystwie Patryka. Byliśmy znudzeni. Tego dnia chłopak nocował u mnie. Rodzice wyjechali na Hawaje, jak zwykle pozostawiając mnie w domu.

Mijały godziny, a my wciąż nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Po upływie kolejnych minut, Sodziak wstał i wyszedł z salonu, za moment wracając z czarnym pudełkiem. Spojrzałem na niego pytająco. Wzruszył ramionami i szeroko się uśmiechnął. 

- Na pewno ci się spodoba.
- Co to jest? – zapytałem niepewnym głosem.
- Film wyłącznie dla osób dorosłych.
- Por-no-s!?
- Tak, mały. Film pornograficzny, ale spokojnie. Spodoba ci się. – Szybko wyjął płytę i włożył do odtwarzacza DVD. – Nie wstydź się. W końcu obydwoje jesteśmy facetami.

Wcisnął guzik play. Po pokoju rozeszły się głośne jęki. Nagie kobiety wiły się na ekranie, jęcząc i głośno wzdychając. Szeptały sprośne słówka, patrząc się wprost na widza. Poczułem się nieswojo.
Popatrzyłem na siedzącego obok mnie pobudzonego bruneta. Oddychał coraz szybciej, nie odrywając wzroku od „akcji” na ekranie. Zakłopotany całą sytuacją zerknąłem na swoje krocze. Nic. Nawet najmniejszej drgawki.

- I co?
- Ale z czym?
- Podoba ci się?
- Taa.

Skrzyżowałem ręce, obojętnie przyglądając się nagiej blondynce. Piersi miała nienaturalnie duże. Jęczała i wzdychała. Wiła się jak opętana, niczym bohaterka Omena. Nie widziałem w tym nic podniecającego. Wszystko było tak sztuczne i nienaturalne, że aż niesmaczne.

Patryk rozpiął rozporek i wsunął rękę za granicę bokserek. Zagryzł dolną wargę. Skoncentrowany, nadal nie odrywał wzroku od nagich bohaterów. Chwile później jęczał i wdychał, kompletnie nie przejmując się moją obecnością.

Siedziałem w bezruchu. Nie wiedziałem, co robić. Jak się zachować. Obok siedział masturbujący się kolega, a na ekranie telewizora wrzeszczały w ekstazie cycate blondynki. Wziąłem głęboki wdech, dla pozorów wsuwając rękę w spodnie. Patryk spojrzał na mnie zadowolony.

- Doszedłem.
- Gdzie?
- Schiller, dobrze się czujesz?- prychnął rozbawiony. Twierdząco pokiwałem głową, nadal skupiając się na pseudo-onanizacji.
- Jak ci idzie?

Przełknąłem ślinę. Prawdą był fakt, że do końca miałem daleką drogę. W przyśpieszeniu sprawy, nie pomagała mi ani obecność Patryka, ani lecący w tle mdły pornos. Przymknąłem oczy, ignorując przegięte jęki.

- Może pomóc?
- C-co?
- Spytałem, czy pomóc?
- Ale, w czym?
- W tym. – Wyjął moją rękę, zastępując swoją. Gdy tylko poczułem ciepłą skórę jego dłoni, prawie nie eksplodowałem. Wystarczyły dwa, może trzy posunięcia. – Lepiej? – spytał, wycierając dłonie.
- Yhm. – wydyszałem.
- Przy najbliższej okazji, odwdzięczasz mi się.
- Yhm. – jęknąłem. Absolutnie nie zdawałem sobie sprawy, z tego co zrobiłem. Z tego, co zrobił mój własny kumpel!

Było to ze dwa lub trzy lata temu. Była to jednorazowa sprawa, o której nie rozmawialiśmy. Na drugi dzień zachowywaliśmy się normalnie. Zupełnie jakby nic nie miało miejsca. Zarówno jemu, jak i mi to odpowiadało. Nigdy nie widziałem potrzeby dyskutowania o tym. Z biegiem lat zapomniałem. Ale czy na pewno?
Może zepchnąłem to na samo dno świadomości? Byłem zbyt niedojrzały, dziecinny – jednak już wtedy poczułem… „coś”, co nigdy nie dało mi spokoju. Co jakiś czas wracało, nawiedzając kolejną dawką pytań, na które nie znałem odpowiedzi. Nie znałem i nie chciałem poznać! Nigdy!  

Aż do teraz.

„Dobra i co z tym zrobisz? To już było. Wygłupialiście się. Mieliście po trzynaście lat, do cholery! Nie wyolbrzymiaj faktów. Poza tym, miałeś fantazjować o nagiej dziewczynie! Zamiast tego znów wracasz do tego przeklętego Sodziaka. Jesteś chory! Musisz podjąć się skrupulatnemu leczeniu!”

Po niezbyt udanej kąpieli, wróciłem do pokoju. Ubrałem szary komplet Nike i wskoczyłem do łóżka.
           

- Spokojnych snów, Schiller. – wyszeptałem, mając nadzieję na spokojny sen. – Śni o wszystkim, tylko nie o… – Ziewnąłem odpływając w niebyt.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz