Dean’s
POV:
- Pomóż mi. Dotykaj, Cas! – Rozchyliłem
nogi, wypychając biodra w górę. Ostrożnie wsunąłem kolejny palec. – Castiel! –
wrzasnąłem żałośnie.
-
Tak jest. – Posłusznie
skinął głową. Ucałował mój policzek, zlizując drobne krople potu. – Rozluźnij się.
Gdybym tylko mógł! To uczucie było tak
trudne do sprecyzowania. Nigdy niczego… tam!
nie wkładałem, na Boga! -_- Jako samiec
Alfa, prawdziwy macho-kobieciarz, uważałem to
miejsce za święte. Jednokierunkową drogę, na którą nikt nie miał prawa
wkroczyć. Nikt, prócz tego przeklętego Anioła. Jemu oddałbym wszystko. Dlatego,
że był… wyjątkowy.
Tak,
powiedziałem to. Castiel był obecnie, najważniejszą osobą w moim pochrzanionym
życiu. Nie zmuszajcie mnie, bym powiedział to jeszcze raz. I tak czułem się,
jak spedalona ciotunia.
Ale
to przez miłość, mam rację?!
- Agh! – Ból był nie do zniesienia.
Czułem, jak rozrywa moje wnętrzności, nie szczędząc choćby kawałka. Gdzie ta
zajebista przyjemność, ja się pytam!?
Wzbraniałem się, modliłem by przestało
boleć. Moje ciało wiło się w pieprzonych konwulsjach, dyszałem jak pies, jęcząc
i wykrzykując na okrągło imię Anioła.
- Cas, Cas, Cas, Cas…
To było tak potwornie żenujące! Robiłem
rzeczy, które kiedyś były wyłącznie senną mrzonką. Mówiłem słowa, za każdym
razem, czując przyśpieszone bicie serca. Było mi wstyd. Cholernie. W końcu to
ja! leżałem z palcem w tyłku, tuż przed Aniołem Pańskim! Kurw@! Przez moment
miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Schować gdzieś głęboko, z dala od jego
pięknej twarzy. Od przeszywających na wskroś oczu.
-
Nie pozwolę ci ode mnie uciec, Dean. – Pogłaskał mnie po gorącym policzku. – Nie pozwolę, byś się przede mną chował.
- Co? – Uniosłem brwi. – Co ty
wygadujesz?
-
Nie masz się czego wstydzić. To naturalne, że twoje ciało reaguję w taki sposób
na ten... - Przejechał
palcami po moim biodrze, miednicy. Zadygotałem z ekscytacji. - ...dosyć szczególny dotyk. – Musnął wilgotną
skórę. Mój członek zadrżał w odpowiedzi. – Krzycz
moje imię, Dean. – Zmaltretował
dotykiem całą długość penisa, nie darując ani jednego milimetra.
- Aghmmm! Wyłaź z mojej głowy-y! Znów
mnie podsłuchiwa-łeś!
-
Przepraszam, ale twoje myśli są tak głośne, że…
- Mmm! To ich nie słuchaj!
-
Wiem, że nie powinienem. Przepraszam, to ostatni raz.
- I słusznie. – Wplotłem palce w ciemne
włosy, szarpiąc gwałtownie. Zbliżyłem jego twarz do mojej. - Posłuchaj mnie
uważnie, ty skrzydlaty dupku… - Nasze czoła, nosy stykały się ze sobą. Byliśmy
tak blisko siebie.
- Dean, ja…
- Jeśli zaraz mnie nie przeruchasz, to…
- Nie
mów tak, Dean. To wulgarne.
- Będzie jeszcze bardziej. – Rozchyliłem
wargi, wysuwając ślizgi język. Musnąłem „castielowe" usta i wepchnąłem się
do „środka”. Spotkanie warg, zębów. Nasz pocałunek był długi, agresywny, pełen bestialskiej
pasji.– Masz we mnie wejść. Najgłębiej!
-
Dean! Mmhm…
- Tak, bym czuł twojego twardego
kutasa.
Co ja powiedziałem?! Kutasa!?
- Cas… - Tego było za po prostu wiele!
Dziwiłem się, że mój organizm jeszcze nie wybuchnął, zmieniając w bezużyteczną
papkę post-orgazmicznych drgawek. – po prostu…
-
Dean, mhm… - Chciał
być opanowany. Zrównoważony, jak zawsze. Póki co, na takiego nie wyglądał.
Trząsł się, jęczał. Oczy przepełnione miał pożądaniem. Oczy, wpatrzone we mnie.
– Mhm! - Wyszarpnął się i klęknął między
moimi nogami, zakładając je sobie na ramiona.
- Oh, taa… - Nareszcie!
-
Wrzeszcz moje imię, Dean! –
Jego głos drżał. Wibrował w moich uszach, niczym natrętna piosenka.
- Castiel! Właź we mnie! Castiel! – Zagryzłem
wargę. – Właź… Agh!
Anioł sięgnął fioletową tubkę (nie
miałem pojęcia, skąd ją wytrzasnął), wyciskając zawartość na palce. Jedną ręką,
bez najmniejszego problemu, uniósł mnie do góry, drugą rozchylił pośladki.
Bezmyślnie spiąłem mięśnie.
- Mhm!
Lada moment poczułem, jak wsunął
pierwszy palec, zaraz potem kolejny. Gorączkowo, rozsmarowywał lubrykant wokół
„wejścia”, uważnie obserwując każdą reakcje mojego organizmu. Nie wiedziałem co
robić, co mówić. Nie panowałem nad niczym.
Zupełnie, jakbym stracił kontrolę.
Postradał resztki zdrowego rozsądku. Mój umysł zwariował. Moje ciało oszalało z
pożądania. Owładnęła mną niepohamowana żądza. Żądza jego ciała i tych
cholernych pocałunków.
- Castiel! – pisnąłem, gdy wsunął je na
tyle głęboko, że poczułem nagłe uderzenie gorąca. – Co to jest!? Więcej, nie przestawaj!
-
Prostata, Dean. –
szepnął, unosząc usta w uśmiechu. W tym samym, niezmiennym. Tym, którego
niewielu dostrzegało. – Podoba ci się?
– zapytał kokieteryjnie.
I niech go trafi jasna cholera! Jak
można być, takim… erotycznym?! Znów przyciągnąłem go do siebie. Zachłannie
skubałem jego usta, językiem torując sobie drogę do środka.
- Cas! Cassie!
- Tak?
– Niewinny ton. Wargi mokre od śliny. – Coś
nie tak?
Nie-e, tylko zdycham z podniecenia! Nie
pastw się nade mną!
Wsunął trzeci palec. Poruszał nimi w
przód i w tył, dotykając tej całej prostaty. Było mi tak cholernie dobrze. Na
Boga, jeszcze nigdy nikt nie sprawił mi tyle rozkoszy. Żadna kobieta, z jaką
spędziłem noc, nie dorównywała poczynaniom Anioła. Żadna seksowna blondynka,
nie robiła mi tego, co on. Ha! Z pewnością, nawet by nie potrafiła!
- Gdzie… się tego… nauczyłeś, Cassie? –
zapytałem zdyszanym głosem.
-
Dokładnie wiem, czego pragniesz, Dean.
- Mhm…
-
Tego. – Ugryzł moją
szyję. – Tego. – Polizał obojczyk. – I tego. – Zgiął trzy palce. Dotknął
czegoś. Dotknął tę całą prostatę! Zamknąłem oczy. Czułem, jak rozpadam się na
kawałki.
Wziąłem szybki haust powietrza.
On nie przerywał. Ustawicznie czułem na
sobie jego ciepłe wargi. Na szyi, obojczykach, torsie. Kąsał moją skórę, wbijał
paznokcie, zadając rozkoszny ból.
- O Boże!
-
Nie bluźnij!
- Zamknij się. Błagam, proszę, Cas. Nie
drażnij się już ze mną!
-
Tak jest. – Pokornie
skinął głową i wysunął palce. – Mam użyć
prezerwatywy, Dean?
- *Son of bitch! Nie! Masz skończyć
gadać!
-
Dobrze.
Od tamtej chwili, jego gardło nie
opuściły już żadne słowa.
Nieporadnie chwycił swojego członka,
wciskając go w moje ciasne wnętrze. Nie byłem pewien, czy użył jakichkolwiek
anielskich sztuczek. Wiedziałem tylko, że nie odczuwałem dyskomfortu. Żadnego rozrywającego
bólu.
- Głębiej! – Objąłem jego szyję,
zmuszając do krótkiego pocałunku. – Cas…
- Nasze uda spotkały się, ciała w końcu stały jednością.
Anioł złapał mnie za ramiona,
odchylając głowę do tyłu.
- Agh! – Pierwsze pchnięcie. W
łepetynie miałem istny rozgardiasz myśli i słów, które chciałem wykrzyczeć. –
Mhm! – Kolejne pchnięcie. Tym razem o wiele pewniejsze. – Cas, ty skurczybyku!
- Przejechałem dłonią po plecach bruneta, zatrzymując się na spiętych
pośladkach. Osunąłem nogi na biodra, zaplatając je wokół tali.
Skrzydlaty jęknął długo, przeciągle.
Jego ciałem owładnęła furia.
- Mhm… - Następne pchnięcie. Ostre,
brutalne. Bez zahamowań. – Ahh! – I kolejne. – Cas, ja nie mogę dłużej! – Mój
członek uderzał o nasze brzuchy, wibrując w przypływie kolejnych szokujących
doznań.
Na Przenajświętszą Matkę Chrystusową,
gdybym tylko mógł się dotknąć!
- Nie.
– Odezwał się nagle, swym seks-głosem. – Nie pozwalam. – Złapał moje dłonie, kładąc nad głową. Mocno chwycił
za nadgarstki, wciskając w motelowe łóżko. W mroku, oświetlanym jedynie nocną
lampką, udało mi się dostrzec ciemne, prawie granatowe oczy Anioła.
- Ale… Cas, ja muszę... – Czułem go w
sobie. Był wielki. Twardy. – Ja zaraz… oszaleję!
-
To niesamowite. – Wyrzucił
biodra w przód. Kosmyki ciemnych włosów przykleiły się do czoła. – Jesteś niesamowity, Dean.
- Cas! – Wydarłem się, zdzierając
gardło. Mój krzyk był tak głośny, że z pewnością słyszeli go wszyscy mieszkańcy
tego motelu, z recepcjonistką na czele. – Mmm…
-
Dean!
* "Son of bitch!" - Nie mogłam napisać tego po polsku!
Brzmiałoby, tak nie Dean'owo. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz