- Gdzie ty, do cholery byłeś? – Dean
zeskoczył z łóżka i podszedł do stojącego Anioła. Czuł, jak krew spływa mu z
twarzy. Był przestraszony, co nie było normalnym i codziennym odruchem. Owszem,
martwił się o te przeklęte, skrzydlate stworzenie, jednak nie na tyle, by czuć
się w ten sposób. Dreszcze niepokoju na plecach i dziwne napięcie wiszące w
powietrzu, tylko bardziej mieszały mu w głowie. Wątpliwy był również fakt,
dlaczego tak intensywnie zadziałała na niego obecność Stróża. Na razie jednak,
nie chciał o tym myśleć. Odetchnął głęboko, siląc się na opanowanie, które w
efekcie było jedynie złudzeniem.
Przyśpieszony puls, stres.
Spojrzał w dół, na drżące ręce. To
zdziwiło go, jeszcze mocniej. Szybko schował je do kieszeni, zaciskając pięści.
Wziął głęboki, niezbyt spokojny oddech, biegnąc wzrokiem po ciasnym, motelowym
pokoju. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach. Dokładnie wiedział, do
kogo należy. Słodka woń budziła uśpione zmysły, powodując skurcz tam… na dole.
Zatkało go. Przez dłuższy moment nie wiedział, co zrobić, ani myśleć. Rozejrzał
się w poszukiwaniu – czego? Ratunku?
Spanikował.
Skrzyżował nogi i ciasno spiął mięśnie
pośladków. Zagryzł wargę, próbując pozbyć się dyskomfortu, nawiedzającego ciało
i umysł. Ukradkiem zerknął na stojącego bruneta, czując ciasnotę w klatce.
Serce zaczęło zajmować zdecydowanie za dużo miejsca, płuca mieścić za mało
tlenu.
- Witaj Dean. – wyszeptał,
elektryzującym głosem. Chwycił poły mokrego od deszczu płaszcza, miętoląc go w
palcach. Niedyskretnie zlustrował stojącego Łowcę, nie mogąc wykrzesać z
siebie, ani słowa więcej. Przestąpił z nogi na nogę i nisko opuścił głowę.
Przez chwile stali w milczeniu. Żaden z
nich nie miał na tyle odwagi, by odezwać się, jako pierwszy. Obydwoje, żałośnie
czekali na odzew „tego drugiego”. Anioł, z minuty na minutę był jeszcze
bardziej speszony, Winchester skonsternowany. Głośno przełknął ślinę i spojrzał
z nadzieją na mężczyznę w płaszczu.
Ten milczał, wpatrzony w podłogę.
Zdawał się wystraszony, może i zagubiony. Niepewnie zwrócił się w kierunku
blondyna, na moment wbijając w niego smutne, błękitne spojrzenie.
– Przepraszam.
Słowo zawisło nad nimi, przebijając się
przez gęstą mgłę milczenia. Co dziwniejsze, obydwoje stali, jedynie wpatrując się w siebie. Dean
zmiął przekleństwo, obrzucając bruneta zbulwersowanym spojrzeniem. Zmarszczył
brwi, chcąc podbiec do niższego mężczyzny i bezceremonialnie spoliczkować.
Całkowicie wyparł podniecenie, które czuł przed momentem, zastępując je
niezgłębioną agresją i gniewem.
- Co? Przepraszasz? – Łowca zakpił pod
nosem. – Martwiłem się o ciebie kretynie! Jak idiota wyglądałem za tobą, prawie
odchodząc od zmysłów! – Nie poznał własnego głosu. Brzmienie przypominało
wystraszoną nastolatkę. – Zdurniałeś, człowieku?!
Castiel drgnął, podnosząc wzrok. Jego
twarz nie wyrażała najmniejszych emocji, choć wewnątrz czuł tyle dwojakich
pragnień. Sprzeczne myśli, krążyły mu w głowie, nie pozwalając choćby na chwilę
wytchnienia. Musiał tłamsić w sobie potok słów, które wyrywały się z gardła.
Wszystko, byle pozostać w grze pozorów i niewyjaśnionych dwuznaczności.
Wciąż nie był pewien tego, co czuł i
wiedział. Tego, co mógł czuć, a co było mu zakazane.
Realia zmiatał w najciemniejszy kąt, żywiąc
się bolesną fantasmagorią. Sam ją wykreował, powoli tracąc zmysły.
Rzeczywistość, która go otaczała różniła się od naiwnych marzeń i fantazji. Ze
słabości wolał spędzać więcej czasu na pożeraniu kłamstw niż spijaniu gorzkiej
prawdy.
- Tak, martwiłem. Myślałem, że dorwał
cię Zachariasz, ty sukin… - Zacisnął pięść i przyłożył ją do ust. Wgryzł się w
suchą skórę, byle nie powiedzieć za dużo. Zdenerwowanie sukcesywnie utrudniało
mu trzeźwe myślenie. Nie wiedział, czemu serce biło szybciej niż powinno. Nie
wiedział, czemu nie może nabrać tchu w płuca. – Ty…
- Wybacz mi, Dean. - Brunet wpatrywał
się w przysłonięte zasłoną okno. Na czoło wstąpiły delikatne zmarszczki. - Musiałem… - Po lekko zaczerwienionym policzku, spłynęła
strużka łez. W oczach malował się smutek, zwątpienie i cała gama innych emocji,
których Winchester nie mógł rozszyfrować.
- Cas, powiedz mi gdzie byłeś! –
Dotkliwe ukłucie… gdzieś w środku. Łowca zapragnął podejść, zetrzeć słone łzy i
wtulić się w drobne ciało, najsilniej jak potrafił. Ta myśl ustawicznie mąciła
mu w głowie. Oddychał coraz szybciej, liczył do dziesięciu, stu. Próbował
uspokoić szalejący w nim huragan durnych emocji. Nawałnice chorych pobudek.
Skarcił się w myślach, przeklinając irracjonalizm i bezmyślność. – Gdzie… byłeś?
- Musiałem to wszystko przemyśleć,
Dean. – odpowiedział beznamiętnie. Z przymusu. Twarda skorupa, w której się
schował, powoli pękała. Zaczęły pojawiać się pierwsze szramy. Wiedział, że
długo nie da rady. Wybuchnie.
- Co wszystko?
- To, co się ze mną dzieje. – Wziął
głęboki oddech, ignorując ściekające z policzków i brody łzy. – Chciałem
zrozumieć, czemu naczynie Jimmy’ego Novaka…
- Czemu płaczesz? – spytał półszeptem.
Wszelkie wątpliwości odrzucił, zapomniał. Pchnięty niczym niewytłumaczalną
siłą, podszedł do Anioła i chwycił za nadgarstki. Jego ręce wciąż drżały.
- Płaczę? – Przechylił głowę na bok,
jakby niczego nieświadom. – To deszcz.
- Nie, Cas. Ty płaczesz. – Pociągnął
Skrzydlatego do wiszącego na ścianie lustra. Stanął naprzeciw niego, chwytając
mężczyznę za brodę. – Nie widzisz? – Palce dotykały ciepłej skóry nieco dłużej
niż powinny.
- Nie rozumiem. – Zaskoczony spoglądnął
w zielone tęczówki. Tak bardzo chciał ukryć to uczucie. Zawzięcie chował w swym
sercu, by Winchester niczego nie spostrzegł. Nie udało się. Już wszystko
stracone. – Ja nie wiem, czemu…
Odruchowo sięgnął po dłoń Łowcy,
przybliżając do mokrego policzka. Ten nie sprzeciwił się, nie wyrwał. Castiel
odetchnął z ulgą. Mężczyźni stali w bezruchu, chłonąc wzajemną bliskość.
Przyśpieszone oddechy, adrenalina,
dziecinny wstyd.
- Co ty wyrabiasz? Popierdoliło cię!?
Winchester wyszarpnął rękę, wycierając
wnętrze o spodnie. Odszedł od Anioła, chcąc zapaść się pod ziemię. Gejowska
farsa, jaką przed momentem odstawili, była pomyłką. Nie miał pojęcia, co
skłoniło go do obmacywania drugiego faceta.
Wściekłość, obrzydzenie, powracające
uczucie nienawiści.
- Ja przepraszam. Nie chciałem. –
tłumaczył się. – Ja tego nie rozumiem, Dean. Mieszasz mi w…
- Czego? Cas, do cholery, czego nie
rozumiesz?! – Rozgoryczenie wylewało się przy każdym wypowiedzianym słowie.
Dean szarpnął skonfundowanego Anioła i cisnął nim o ścianę. Ten pozostał
niewzruszony. Oddychał coraz ciężej, wciąż rozważając najtrudniejszą decyzję w
jego życiu. – Ogarnij się. Już nie wiem, co myśleć!
Czy wyznać prawdę? Co jeśli Łowca nie
będzie chciał go widzieć, znać? Co jeśli go znienawidzi?
Czuł się winny wszystkiemu, co miało
miejsce. Co miało miejsce… codziennie. Przekroczenie granic, uległość. Gdyby
się sprzeciwił, może wszystko potoczyłoby się inaczej? W końcu, nigdy nie
doświadczyłby tego palącego uczucia. Nie poznałby smaku ust, ludzkiego dotyku i
pieszczot. Nie znałby ciepła drugiego ciała, przyprawiającego o dreszcze. Nie
łaknąłby więcej.
- Zaczniesz w końcu gadać?
- Dean, ja już nic nie wiem. –
Zachrypnięte gardło opuściło ciche westchnienie. - Po raz pierwszy…
- Czego nie wiesz?! Mów, kurwa! –
Świadomość wysyłała coraz wyraźniejsze ostrzeżenia. Dean domyślał się
anielskich słów, tego co przyjaciel pragnął mu powiedzieć.
- Czemu płaczę.
- Jesteś smutny, do chuja?
- Nie.
- Daj spokój stary! Widzę to. Coś cię
gryzie.
- Pragnienie.
- Słucham? Chcę ci się pić?! – wrzasnął
niezbyt rozsądnie. Na chwilę uśpione napięcie, znów przesiąkło powietrze,
wnikając w jego ciało. Mężczyzna odchrząknął nerwowo, nadal nie będąc pewnym na
jakim gruncie stoi.
- Pragnienie bliskości z człowiekiem,
Dean.
- Z cz-człowiekiem?
- Z tobą.
Blondyn odwrócił się na pięcie, pędem
idąc w stronę napoczętej już butelki szkockiej whiskey. Krew szumiała mu w
uszach. Uśmiechnął się szyderczo pod nosem, czując jak znów obezwładnia go nowa
fala wściekłości. Jeszcze większa, niż kwadrans temu. Znał dokładne źródło i
powód – Castiel. On sprawiał, że wracało to obleśne pragnienie.
Po plecach przeszedł dreszcz,
paraliżując rozluźnione już mięśnie.
- Przepraszam, ale… - Upił pokaźny łyk
alkoholowego trunku, czekając aż gorzki płyn rozleję się po organizmie. Jedną
ręką oparł się o drewniany blat, w drugiej trzymając butelkę. – czy dobrze
zrozumiałem?
- Tak.
- To trochę, tak jakby…
- Domyślam się. Nie codziennie Anioł
Pański kieruje podobne słowa do człowieka.
- O jaką bliskość ci chodzi, Cas? –
zapytał dociekliwie. Ton głosu przesiąknięty był kpiną. Podświadomie, wiedział,
że robi źle. Nieszczerość wobec siebie i najgorsze - wobec Skrzydlatego gryzła
sumienie, przypominając o tych wszystkich wieczorach. Gdyby mógł cofnąć czas?
Czy postąpiłby inaczej? Czy nie popełniłby tych samych błędów?
- Dean, ja…
- I dlaczego ze mną? To chore! Jesteś
jebnięty! - Okrutne słowa maskujące to, co skrywało serce. Nie mógł pozwolić,
by teraz – na trzeźwo – ujawnił swe prawdziwe oblicze. Przez całe życie dławił
się nim, czując pogłębiającą nienawiść, obrzydzenie. Udawał, okłamując ojca,
brata.
Udawał, okłamując samego siebie.
Zacisnął powieki. Niemal błyskawicznie
został zbombardowany pijackimi wspomnieniami. Te wszystkie długie pocałunki,
czułostki. Słowa, których normalnie wstydził się mówić. Jakaś ledwie świadoma
cząstka jego osoby, silnie potrzebowała drugiego ciała. Potrzebowała Castiela,
jego Anioła Stróża. Pragnęła poczucia bezpieczeństwa, ucieczki od szarości
dnia. Chciała zatopić się w tych drobnych ramionach, zapominając o wszystkim.
Nikczemne występki, podsycane spożytym
alkoholem, na które Anioł posłusznie się zgadzał. Zawsze. Nie protestował,
tolerując zachowanie blondyna. Z początku czuł się nieswojo. Dean szeptał mu do
ucha, głaskał po twarzy, szyi. Castiel nie wiedział, jak zareagować.
Kolejnym razem, łowca zrobił coś
niespodziewanego – pocałował go. Gest ten ociekał czułością i pożądaniem.
- Mhm. – jęknął. Rozchylił wargi,
wysuwając język. – Cass, jesteś tak cholernie kuszący. – Objął mężczyznę, liżąc
kącik ust. Dłońmi wędrował po jego ciele, badając każdy fragment.
- D-Dean, przestań. – Próbował
odepchnąć napierające ciało, jednak okazał się dziwnie bezsilny. Między nogami,
czuł wzrastający skurcz i palące ciepło. – Coś dzieję się z tym naczyniem.
- Pociągasz mnie. – Polizał płatek
ucha, całkowicie ignorując sprzeciw ze strony bruneta. Wypity alkohol sprawił,
że rozluźnił moralny kaganiec. Już nic go nie powstrzymywało. Po raz pierwszy
czuł się wolny. Wszystko zdawało się właściwe. Miał jeden cel. – Chcę się z
tobą pieprzyć, Cassie.
- To niestosowne.
- Kłamstwo. To bardzo stosowne. –
odpowiedział z szelmowskim uśmiechem na twarzy. – Rozbieraj się!
- Nie chcę.
- Chcesz. - Rzucił Anioła na łóżko,
siadając na nim okrakiem. – Pomogę ci.
- Proszę, nie. – Uniósł biodra w górę,
pragnąc jeszcze raz poczuć podniecające ukłucie.
- Tak. – Rozdarł białą koszulę, podziwiając
lekko wyrzeźbiony brzuch. Nachylił się, darując kolejny namiętny pocałunek. –
Castiel.
- Czemu to robisz? Jesteś pijany.
Proszę, uspokój się.
- Ja… - Dostrzegł szafirowe oczy,
przepełnione strachem. – przepraszam. – Wtulił się w anielskie ciało, czując
wstyd.
- Pocałuj mnie znowu.
- Tak. – Zbliżył wargi, do
spierzchniętych ust bruneta.
- I nie przestawaj.
Winchester wiedział, że mógł pokochać
wyłącznie drugiego mężczyznę. To była jego prawdziwa natura. Jednak za żadne
skarby świata, nie miał zamiaru o tym mówić. Nikomu.
- Cas, ja przepraszam.
- Za co?
- Za to wszystko. Te ciągłe
przedstawienia, jak odstawiałem po pijaku. Wiesz, że się wygłupiałem. – Dean
skrzywił się na smak kłamstwa, którym nakarmił swojego Stróża.
- Wygłupiałeś?
Castiel zdawał się zdruzgotany. Oczy z
jasnego błękitu zmieniły w ciemny granat. Łowca zrobił krok do tyłu.
Dziś był w pełni świadomy. Nic nie
zakłócało trzeźwości umysłu. Wypity wcześniej alkohol, rozszedł się po całym
ciele nie zostawiając po sobie ani śladu. Wiedział co czuł i dlaczego. Przez to
było jeszcze gorzej. Świadomość, że stawał się rozchwianą emocjonalnie babą
budziła w nim wstręt, którego nie mógł strawić.
To
nie ja! Nie jestem taki!,
wrzeszczał w myślach.
- Chcesz zaprzeczyć wszystkiemu, co mi
robiłeś? Jak mnie całowałeś, tuliłeś…
- Byłem pijany! Nie wiedziałem, co
robię. Naprawdę myślałeś, że… – Blondyn poczuł krzywdzące ukłucie w sercu. -
robię to ze skrywanej miłości do ciebie?
- Mam rozumieć, że było to wyłącznie
poniżającą zabawą? – Poczuł zawód. Chciał umrzeć, przestać istnieć. - Tak?
- Tak. – Dean przełknął kolejne
kłamstwo. Wpatrywał się w pociemniałe oczy mężczyzny, dostrzegając w nich
wyłącznie ból.
- Pamiętaj, że przede mną nie możesz
udawać. – Chora nadzieja? - Dean, ja wiem co czujesz.
- Jeśli tak, to po cholerę te wszystkie
durne pytania?!
- Nie potrafisz być szczery wobec
siebie, więc mi również kłamiesz prosto w oczy. – Zbliżył się do rozdygotanego
blondyna, kładąc dłoń na piegowatym policzku. – Ja tylko… chcę spytać, czy…
- Co?
- Czy mogę cię kochać, Dean? – Serce
zamarło na moment, wyczekując reakcji blondyna.
Dean nie do końca zrozumiał. Uniósł
głowę, rozglądając się po niewielkim pokoju. Próbował na wszelki sposób
upozorować oazę spokoju, którą w tej chwili definitywnie nie był. Postanowił
postawić wszystko na jedną kartę.
- Kochać? Ty mówisz poważnie, Cas? -
Odskoczył, odpychając dłoń bruneta. – Chyba kpisz! Pokochać?!
- Tak.
- Proszę cię! – Zaśmiał się szyderczo.
– Ty chcesz mnie kochać? I może jeszcze zamienisz mnie w piszczącą ciotę?
- Dean, ja…
- Cas, wyjaśnijmy coś sobie, okey? – (Co ja wygaduje?) – Nie jestem gejem! – (Nie jestem?) – To, co się między nami
działo było… - (Najmilszą rzeczą, jaka
spotkała mnie w życiu.) – porażką. Nie wiem, co mi odbiło by kiedykolwiek
cię pocałować. Jesteś facetem do kurwy nędzy!
- Kłamiesz. To wszystko kłamstwa. – Na
twarz Anioła wdarł się cień frustracji. W błękitnych tęczówkach tlił smutek.
- Słucham?
- Nie wierzę ci! Jak możesz tak mówić?
- Nie kłamię!
- Dean, ja naprawdę bardzo… - Głos
ugrzązł mu w gardle. – ja cię kocham.
Łowca otworzył usta. Nie wydobył się z
nich żaden dźwięk. Wpatrywał się w stojącego, skrępowanego Anioła, próbując
ostudzić emocje palące jego serce, wnętrzności, umysł. Chwycił bruneta, za
kołnierz beżowego płaszcza.
- Ty nie możesz mnie kochać, Cas!
Zgłupiałeś?
- Mogę.
- Dlaczego? – Zmarszczył czoło. –
Jestem śmieciem. Zabijam dla przyjemności, chleję jak świnia, jeszcze nigdy nie
byłem w poważnym związku, nie potrafię okazywać uczuć. Mam wymieniać więcej!?
- Jesteś dobrym człowiekiem.
- Dobrym? – Zaśmiał się. – Daleko mi do
bycia dobrym, Cassie. Nie bądź śmieszny.
- Dean…
- Powiedziałem, że nie jestem pedałem.
Nie kręcą mnie faceci.
- Ale…
- Jesteś żałosny. Myślisz, że mnie zmienisz?
– Uderzył się w tors. – Mnie? Dean’a Winchestera?
- Myślałem, że jeśli…
- Co? Wyznasz mi miłość i padniemy
sobie w ramiona, tak? Będziemy żyć długo i szczęśliwie?
- Sądziłem, że przestaniesz się
okłamywać.
- Zamknij się! Nie masz prawa mnie oceniać!
– Łowca pamiętał ból, jaki towarzyszy po uderzeniu Anioła, ale to go nie
zniechęciło. Zacisnął pięść i wymierzył w lewy policzek. Usłyszał cichy
chrupot. Castiel upadł na kolana. Podparł się rękoma, zwieszając głowę. Splunął
krwią, krztusząc się własną śliną.
- Znam cię, Dean. Znam cię, jak nikt
inny. – wyjęczał. Świadomie znów pozwolił się skrzywdzić. Wiedział, że dzięki
temu blondyn poczuje ulgę.
- Nie znasz mnie! – warknął groźnie. Z
całych sił uderzył w ścianę, czując na sobie przerażony wzrok bruneta. – Kurwa!
- Pozwól, że… - Wstał, ścierając z
twarzy brunatną krew. Zawirowało mu w głowie.
- Nie dotykaj mnie. Nic mi się nie
stało. Spierdalaj stąd!
- Krwawisz… - Oczy zalały się łzami. -
przecież widzę.
- Daj mi spokój, Cas! – Wydarł się,
masując napuchniętą rękę. – Nie chcę cie więcej widzieć. Nigdy!
Dean po raz kolejny widział cierpienie.
Ból w tych cholernych oczach, w które przecież kochał się wpatrywać. Był zbyt
głupi, by pozwolić… na to, by być kochanym. Odepchnął to, o czym od zawsze
marzył. Dygotał w środku. Tyle kłamstw, tyle okrutnych słów.
…
- Żegnaj, Dean.
To było piękne. Popłakałam się, a nie płaczę czytając. Wspaniale piszesz i zazdroszczę ci tego. Uwielbiam ten paring, a twoja kreatywność i słownictwo, jakim się tu posługujesz powala na kolana. Twój Dean jest taki podobny do serialowego Deana. A twój Cassie to słodziak. Zaraz tam pójdę, żeby go przytulić i pocieszyć. Biedczek się zakochał i teraz ma przekichane u Deana T.T
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Twojego bloga, przeczytałam już większość destieli tutaj obecnych i cholera, to póki co jest najlepsze.
UsuńWisi nade mną klątwa- zawsze najbardziej podobają mi się porzucone opowiadania, które nigdy nie doczekają się kontynuacji. Taka ze mnie umęczona dusza.
Zazwyczaj nie komentuję, tylko nabijam szaleńczo liczbę wyświetleń (głównie dlatego, że zawsze siedzę z telefonu, a ciężko się na takim rozpisać), jednakże teraz zrobię wyjątek.
Prawie się na tym popłakałam. Jeszcze został mi drugi rozdział. Kusi mnie wejść z laptopa i sieknąć Ci dłuuuższy komentarz, może to zrobię pod następną notką.
Rozbroił mnie ten Castiel, po prostu kocham go, no. Aż żal serce ściska, kiedy to czytam i widzę jego emocje, jego ból, jego brak zrozumienia. Dean go odpycha, ucieka, świadomie rani, boi się tej miłości, nie chce zakceptować swojej "obrzydliwej, pedalskiej" strony. Rozumiem zarówno jednego jak i drugiego, każdy z nich cierpi, aaaaa, czemu to jest takie smutne?!
Swoją drogą, kiedy wyobrażam sobie te pełne cierpienia oczy Castiela, aż mnie coś ściska. Naprawdę, ten widok napawa mnie taką salwą współczucia, że ranyboskie.
Podoba mi się sposób... reagowania Deana? Przez pewien czas nawet nie dopuszczał Castiela do głosu, ciągle mu przerywał, na pierwszy rzut oka było widać, że szamota się z samym sobą jak dzikie zwierze.
Cholera, kocham to, mam nadzieję, ze mnie drugi rozdział nie rozczaruje.
Cassie, awawawaw, to tak słodko brzmi, nawet pośród tych wszystkich bluzgów, obelg i celowych ran prosto w serce.
Ajajaj, zamiast skomentowac odpowiedzialam, kocham moj telefon. </3
UsuńKochana dziękuję Ci za ten komentarz! To wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Nie wiem, jak to zabrzmi, ale cieszę się, że się prawie popłakałaś :)
UsuńJak pewnie zauważyłaś mam kilka nie dokończonych opowiadań, ale kurde.. w końcu zepnę dupę i napiszę do końca :D