środa, 26 czerwca 2013

Save me, cause I'm fallin' - część 2


Ten rozdział dedykuję w całości Iwonie S. Jeszcze raz przepraszam, że tak długo nie dawałam znać. Mam nadzieję, że moje poniższe wypociny przypadną ci do gustu;) Enjoy wszystkim! 



- C-co ty wyrabiasz? – wybełkotał. – Z-zwariowałeś… proszę przestań…
- Wiem, że tego chcesz. – wymruczał, zaciskając palce na wilgotnym już czubku sztywnego penisa. Z maleńkiej szparki zaczęły sączyć się krople białej, lepkiej cieczy. – Czemu wciąż się wzbraniasz? – Dostrzegł w swym zachowaniu wręcz szaleńczy obłęd, który zawładnął całym ciałem i umysłem. Rozpalił krew w żyłach.

W tej chwili myślał wyłącznie o zaspokojeniu nie swoich żądz, a mężczyzny stojącego przed nim. Spoglądnął na pokrytą potem  twarz, na napuchnięte usta gotowe przyjąć żarliwe pocałunki. Widok ten okazał się tak nieziemsko podniecający, że Dan powoli zaczął tracił zdrowy rozsądek. – Dlaczego próbujesz walczyć z przyjemnością, jaką ci sprawiam? – szepnął, po czym wpił się w te nie tak chętne, lekko rozchylone wargi. Pana jęknął cicho, broniąc się przed natarczywym językiem. Zacisnął szczękę, lecz zamiar ten zbyt przerósł jego niezbyt silną wolę. Czuł, jak nogi powoli uginały się na skutek zbyt intensywnej dawki rozkoszy. Głowa bezsilnie opadała na ramię blondyna, powieki stawały się ciężkie a gardło opuszczało coraz głośniejszą gamę jęków i pomruków.

Za moment ekstaza miała boleśnie zalać ich ciała. Dan, który ledwo ustawał na własnych nogach z trudem łapał powietrze. Moment wzajemnego oczekiwania, zdawał się dłużyć. Atmosfera stawała się napięta, wręcz nie do wytrzymania.

- Powiedz, przed czym tak nieustannie się bronisz? – Językiem musnął szyję kochanka. Dotyk był delikatny, drażniący wszystkie zmysły. Z premedytacją bawił się rozognionym ciałem bruneta, powoli doprowadzając go do stanu tak silnego podniecenia, że niemal sam tracił świadomość swoich czynów. Dotyk zdawał się parzyć, słowa ranić. Mimo, iż czuł że pieszczone przez niego ciało jest przeciwne, nie potrafił odnaleźć w sobie siły, by przestać. – Czemu mnie okłamujesz? – Chwycił dłoń Pany i przyłożył ją do swojego krocza. Mężczyzna próbował się wyrwać, lecz w dzikiej szamotaninie znów okazał się być słabszym ogniwem. Zacisnął palce na sztywnym fallusie, widząc jak w oczach Feuerriegel’a rozpala się niepohamowana żądza. Ognisty płomień wypełnił zielone tęczówki po brzegi, sprawiając że wyglądały niczym dwa szklące się płomienie. Przez moment znów opierał się przed niezwykle nieustępliwymi ustami, lecz w ostateczności poddał się poczynaniom blondyna, próbując odnaleźć w tym choć odrobinę szczęścia. Nie mógł powiedzieć, że źle się czuł w objęciach Daniela. Nie mógł zaprzeczyć, że było mu przyjemnie, czując jego silne dłonie na swoim ciele.

Więc dlaczego targało nim, tyle sprzecznych emocji? Czemu nie potrafił sprecyzować tego, co naprawdę czuł? Tkwiła w nim pewna malutka cząstka, gnębiąca go całe życie. Czasem udawało mu się jej pozbyć, zrzucić w przepaść zapomnienia. Lecz pomimo tego i tak powracała zadając jeszcze potworniejszy ból.  

- Wiem, że to ci się podoba. Czuję to.

Czy zgłoszenie się na przesłuchanie do roli niewolnika homoseksualisty miało być pretekstem, by wrócić do tego przed czym uciekał tyle lat? Czy możliwość skosztowania ust przystojnego mężczyzny, okazała się aż tak kusząca?


- Proszę przestań. – Znów te same sprzeczne sygnały. W głębi duszy pragnął oddać się niewypowiedzianym przyjemnościom, w nieskończoność całować wargi i czuć miękki dotyk skóry przy swoim ciele. Dlaczego więc, słowa mówiły co innego? – Proszę… - Czuł na sobie zwinne palce. Wiedział, że nie będzie mógł walczyć z rozkoszą, a pomimo to dalej próbował. Chciał udowodnić sobie, że może z tym walczyć. Pokazać, że jest na tyle silny, by to przetrwać.
- Nie wzbraniaj się. – Przyśpieszył ruch dłoni. Chwycił w zęby płatek ucha i począł go ssać i przygryzać, cicho pomrukując. Chwilę później przeniósł boleśnie przyjemne pieszczoty na szyję i obojczyki. – Widzę, że jest ci dobrze. – Przesunął językiem po odsłoniętej klatce piersiowej. – Czemu z tym walczysz? – W momencie, gdy spytał, poczuł na palcach ciepłe krople spermy.

Ciałem bruneta targnęły silne dreszcze, a w głowie huczało od natłoku myśli i emocji, których nie potrafił poukładać. Wiecznie rozrastający się bałagan!

- Dlaczego to zrobiłeś? – spytał, wciąż pieszcząc członek mężczyzny. Wystarczyło kilka szybszych ruchów, by usłyszeć jak ten jęczy i wije się w spazmatycznych konwulsjach.
- Mhm.  
- Dlaczego? – Wysunął dłoń zza skórzanego materiału i starł z niej lepką ciecz.
- Co? – Stopniowo dochodził do siebie, co nie było wcale takie proste. – Co zrobiłem?
- Widziałeś, że nie chcę. Mówiłem, że masz przestać. – Głos drżał lekko, oddech powoli wracał do normy.
- Reakcje twojego ciała mówiły co innego. – Uśmiechnął się delikatnie, widząc rozkojarzone spojrzenie ciemnych oczu. – Znamy się tak długo, a ja wciąż nie mogę zrozumieć…
- Czego!? – wtrącił się ostrym, jak brzytwa głosem. – Czego nie możesz pojąć, tą tępą łepetyną?! Tego, że jestem zagubiony!? Tego, że odkąd cię poznałem, nie wiem kim jestem!? Mam żonę, której nienawidzę. Dziecko, którego nie chciałem mieć! – wrzasnął, czując jak ból przeżera jego ciało.

Po zarumienionych policzkach popłynęły kropelki łez. Nie były niczym innym, jak oznaką skrywanej przez tyle lat bezsilności.

- Codziennie patrzę w swoje odbicie i chcę mi się rzygać. Nie widzę nikogo innego, prócz tchórza, który zmarnował całe swoje życie! Odepchnął osoby, które szczerze kochał. – Wszystkie głęboko upchane wspomnienia zaczęły wydostawać się jedna za drugą. Tyle łez i bólu.
- C-co masz na myśli?  
- Śmiej się, jeśli masz ochotę. – Łzy wzmogły na sile. – Jestem jedną wielką porażką. Lepiej sobie odpuść, inaczej na pewno cię skrzywdzę. Jeszcze nie rozumiesz? Niszczę wszystko, czego się dotknę!
- Uspokój się, proszę.
- Wszystko przez ciebie!
- Pana. – Chciał dotknąć mężczyznę za policzek, lecz ten odskoczył jak oparzony. - Przepraszam, słyszysz?
- Za późno. – mamrotał coś pod nosem. Usiadł na stojącym niedaleko krześle, opuszczając nisko głowę. – To wszystko bez sensu. Chciałem być silny, chciałem temu sprostać.
- Temu? – zdziwił się. – Powiedz mi wreszcie o co chodzi, bo stracę nad sobą panowanie. – Uklęknął przed brunetem, łapiąc za nadgarstki. – Nie chcę byś przeze mnie płakał.
- Przyszedłem na casting, dokładnie wiedząc w jaką rolę mam się wcielić. Nasir, kochanek germańskiego gladiatora. – prychnął z niesmakiem. – Steven powiedział mi, że mam się spodziewać kilku intymnych momentów, ale mimo to nie zrezygnowałem. Po raz pierwszy w życiu byłem pewien, że dam radę. Mijały miesiące, a ja wciąż zachowywałem się, jak profesjonalista, nie mieszając życia prywatnego z pracą. Szło mi to tak dobrze. – Przymknął powieki, spod których znów wypłynęło kilka słonych łez. – Gdy się całowaliśmy, nic nie czułem. Kompletnie.
- Ale?
- Od jakiegoś czasu nie mogłem przestać o tobie myśleć. Zaczęło się zaraz po tym, jak wróciłem do domu. Codziennie gnębiła mnie twoja osoba. Widziałem twój uśmiech, słyszałem głos. Chciałem cię dotknąć, tak inaczej. Wiedziałem, że jak zaczniemy pracę nad trzecim sezonem, będzie jeszcze gorzej. W pierwszej chwili chciałem nawet zrezygnować. – Zakrył twarz dłońmi. – W ostateczności, wmówiłem sobie, że mimo wszystko nie jestem taki słaby i dam radę się tobie oprzeć. Jak bardzo się myliłem!
- Pana, ja nie wiedziałem…
- Przychodząc na plan, wstydziłem się patrzeć ci w oczy. Niejednokrotnie o tobie śniłem, rozumiesz? Jak po czymś takim miałem się normalnie zachowywać?
- Ja nie wiem, co powiedzieć. – wziął szybki haust powietrza.   
- Tak mocno walczyłem ze sobą, by nie wyznać ci prawdy. Zastanawiałem się, jak zareagujesz. To nie dawało mi spokoju. – Na opalonej twarzy pojawił się lekki grymas, podobny do uśmiechu. – Nigdy nie sądziłem, że zrobisz pierwszy krok. Gdy podszedłeś do mnie i powiedziałeś, że chcesz ze mną pogadać…
- Przestraszyłem cię?
- Tak i nie. Myślałem, że się domyślasz. – Splótł palce z palcami Daniela, czując elektryzujące ciepło. – Zacząłem panikować. – Uniósł wzrok, kierując go na skonfundowaną twarz mężczyzny. – Chciałem cię pocałować. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnąłem. Zapomniałem o wszystkich przyrzeczeniach. Zapomniałem o walce z samym sobą. Jedyne czego pragnąłem w tamtej chwili, to być blisko ciebie. Boże jakie to ckliwe. – Zaśmiał się słodko, jedną dłonią ścierając resztki łez. – Pewnie sobie teraz myślisz, że…
- O niczym nie myślę.
- Siedzę i płaczę, jak jakiś gówniarz. Przepraszam.
- Nie musisz. – Jednym palcem uniósł twarz Taylor’a z powrotem do góry. – Spójrz na mnie. Wiesz, że nie musisz się mnie wstydzić. – Coś w jego sercu drgnęło. Choć z początku podchodził do tego trochę egoistycznie, chcąc jedynie zaspokoić erotyczne pragnienie, teraz czuł, że musi pomóc. W jakiś sposób wesprzeć młodego, zagubionego chłopaka nie umiejącego uporać się z życiowymi wyborami. Jedyne, co mu przyszło na myśl w tej chwili to pokazanie, że można na niego liczyć. Wtulił się w drobne ciało, po chwili wstając na równe nogi. – Przepraszam.
- Za co?
- Za to, że cię nie słuchałem. To już się nigdy nie powtórzy.  
- Zapomnij o tym. Sam nie wiem, czego tak naprawdę chcę. – Wzruszył obojętnie ramionami. W głowie, po raz pierwszy od dłuższego czasu zapanował spokój. Sztorm myśli minął, pozostawiając po sobie lekko unoszące się fale. Pana przez moment napawał się ciszą, pozwalając swemu ciału odpłynąć. W rzeczywistości trwało to kilka sekund, jednak aktor miał wrażenie, jakby przysnął na co najmniej kilka dni. – Czy możesz mnie pocałować?
- Chcesz tego?
- Nie wiem.
- Przekonajmy się. – Musnął ostrożnie napuchnięte wargi bruneta, w sposób tak delikatny, że niemal nieodczuwalny. Czubkiem języka, rozsunął usta wpychając się do środka. – Nie przesadzam? – spytał szybko, cofając się.
- Jeszcze nie. – Mężczyzna postąpił podobnie. Wysunął język, po czym przesunął nim po ustach Daniela. – Nie wiem czemu, ale wciąż mam przeczucie, że za łatwo ci się oddaję.
- Na każdego tak działam. – zarechotał. – Czy wszystko między nami w porządku?
- T.. tak. – zawahał się. Czemu znów musiał kłamać? Czemu musiał oszukiwać wszystkich, na których mu zależało? Prawdopodobnie urodził się z defektem kłamliwej żmij, przez który dewastował wszystko, czego się tknął.
- Na pewno?
- Tak. – zapewnił, pomimo głośnego sprzeciwu własnego sumienia. Wszystko było nie tak, jak trzeba. – Mam wrażenie, że jak teraz wrócimy na plan, Steven wypruję nam flaki i porozrzuca po całej Zelandii.
- Nie będzie tak źle. – Spojrzał na wiszący na ścianie zardzewiały zegar. Godzinowa wskazówka sygnalizowała dokładnie siedemnastą. – Szlag!
- Co jest?
- Chyba będzie AŻ tak źle. Steven nas zabije!
- Czemu? – spytał, po czym również zerknął na zegar. – A niech mnie. Jesteśmy martwi.

Obydwoje poprawili kostiumy, ścierając z ciała pozostałości ręcznych rozkoszy, jakich doznali. Dan uśmiechnął się na same wspomnienie, jednak nie trwało ono zbyt długo. Przed oczami ujrzał smutną, wręcz zdruzgotaną twarz Pany. Widział jego łzy, które rzęsiście spływały po czerwonych policzkach. Coś nie dawało mu spokoju, nie pozwalało dopuścić myśli, że Taylor był z nim absolutnie szczery.

Teraz nie miał czasu się nad tym zastanawiać. By nie zbudzić podejrzeń, jako pierwszy miał wyjść z garderoby i udać się w kierunku hali. Ostatni raz obejrzał się za siebie i spostrzegł, jak Pana znów ściera z policzków strużki łez.

***

- Cholera jasna! Gdzie podziewaliście się, tak długo? – krzyknął DeKnight.  – Nie wiem, którego mam zabić najpierw. – Spojrzał na mężczyzn, ściskając w dłoni zmięta kartkę. – Mieliśmy zacząć o szesnastej. Zdajecie sobie z tego sprawę, prawda?
- Tak.
- Dobrze. Zgodnie z planem, po waszej scenie mieliśmy kończyć. Finito! Wszyscy mieli rozejść się do hotelu równo o godzinie dziewiętnastej trzydzieści. Teraz dzięki waszemu niezdyscyplinowaniu, wszyscy będziemy musieli zostać godzinę dłużej.
- Przepraszamy.
- Nie wyciągnę żadnych konsekwencji, jeśli dowiem się, co robiliście.

Pana zbladł potwornie, nie wiedząc co powiedzieć. Opuścił nisko głowę, wbijając wzrok w ziemię. Ukradkiem zerknął na szczerzącego się Daniela, zupełnie nie rozumiejąc jego postawy.

- Stev zrozum. Omawialiśmy z Taylor’em bardzo istotne kwestie, potrzebne do nakręcenia tej sceny. W rezultacie straciliśmy rachubę czasu. – cwaniaczył, robiąc głupkowate miny.
- Dobrze, już dobrze. – Machnął ręką. – Pamiętasz, co ci mówiłem? Musisz być naprawdę wściekły. Wchodzisz i rozglądasz się za czymś, co możesz rozwalić.
- Tak, tak pamiętam.
- Chwytasz gliniany dzbanek i ciśniesz nim o ścianę. Chwilę później wchodzi Pana. – Zwrócił się w kierunku bruneta. – Słyszysz mnie Taylor?
- T-tak. – wymamrotał, ledwo słyszalnym głosem. Uśmiechnął się delikatnie, próbując nieco oczyścić atmosferę.
- Spokojnie, to wszystko będzie na niby. Nie pozwolimy cię skrzywdzić.
- Bardzo śmieszne.
- Dobra, wszyscy na swoje miejsca. Zaczynamy za trzy, dwa, jeden…

***

- Koniec roboty na dziś! – krzyknął uradowany reżyser. – Pozbierać manatki i do zobaczenia jutro! Chłopaki wypadliście świetnie. Brawo.
- Dzięki wielkie. – Dan uśmiechnął się serdecznie. Założył szlafrok i pobiegł za idącym już aktorem. – Ej ty! Gdzie ci tak spieszno?
- J-ja muszę iść.
- Gdzie? – Złapał mężczyznę za ramię, odwracając w swoją stronę. – Czy nie chciałeś się dziś ze mną spotkać?
- T-tak, ale muszę jeszcze coś pozałatwiać. – Znów kłamstwo. Jedno za drugim. – Naprawdę nie mam dziś dla ciebie czasu. – Grzązł w nich coraz głębiej. Wiedział, że niedługo starci oddech, opadnie z sił. – Musisz zrozumieć…
- Nie! To ty musisz zrozumieć. Nie chcę wyrządzić ci żadnej krzywdy. Widzę, że jesteś zagubiony. – Ściszył nieco głos, widząc zainteresowane spojrzenia kilku montażystów. – Pozwól sobie pomóc.
- Nie potrzebuję twojej pomocy! – ryknął. Nie dowierzał własnym słowom. Jego dzisiejsze zachowanie tak znacznie odbiegało od normy. Nieustanne wahania nastroju, niezdecydowanie, płacz.
- Przestań zachowywać się, jak gówniarz! – Wepchnął aktora do garderoby. – Przebieraj się! – rozkazał. – Dziś idziesz ze mną, rozumiesz?

Pana rozejrzał się wokół siebie w panice. Czyżby jego postępowanie, było aż tak poronione? Miał tyle pytań, tyle wątpliwości. Chciał poznać jakiś sposób na walkę z chorym umysłem. Chciał znaleźć wytłumaczenie jego kłamstw, jakimi wszystkich żywił.

- Nie rozkazuj mi.
- Przepraszam, do cholery jasnej! Cały dzień zachowujesz się, jak jakaś pieprzona baba. Zupełnie nie zrozumiem, co w ciebie wstąpiło!
- To wszystko jest dla mnie trudne! – Odruchowo włożył rękę do skórzanej kurtki, którą miał już na sobie. W malutkiej kieszeni, znajdowała się złota obrączka, którą musiał zdejmować podczas zdjęć. Zawirowało mu w głowie, krew zaszumiała w uszach. – Nie widzisz tego? – Założył pierścionek, wymachując dłonią przed twarzą Feuerriegel’a. – Jestem żonaty. Mam swoje obowiązki. Nie mogę tak po prostu wdawać się w romans z mężczyzną!
- Możesz i chcesz. Wiem to, nie oszukuj mnie.
- Sam się oszukujesz sądząc, że to wypali. Nigdy nie będziemy razem, rozumiesz? Nigdy! – wrzasnął, wybiegając z pomieszczenia. Trzasnął drzwiami i udał się w nieznanym sobie kierunku.


2 komentarze:

  1. Nieee.... tak się skończyło?! Tak smutno i przygnębiająco..? Mania, czekam na dalszy ciąg, wiesz o tym!
    W ogóle zaserwowałaś mi właśnie niezłą huśtawkę emocji ;) Bo jestem tuż po obejrzeniu "Karli" z Mishą, a tu teraz takie coś... No skrajnie, bardzo skrajnie... I jak ja mam iść teraz spać?
    I czemu tak rzadko coś piszesz? :(
    Alys27

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam ;( Te opowiadanie jest skazane na smutek, bynajmniej w moim mniemaniu.
      Rzadko? No wiem, wiem... postaram się to jak najszybciej naprawić! Dziękuję za wsparcie! ;***

      Usuń