Castiel’s
POV:
Tam, na drodze. Gdy stał, mokry
od deszczu i łez. Postanowiłem zaryzykować. Tylko po co? Powiedziałem tyle
słów. Zapewniłem, że kocham, że już nigdy nie opuszczę. Byłem durniem!
Nie przemyślałem niczego.
Kierując się pustym egoizmem – wróciłem, by obudzić w nim nadzieję.
Znów będzie cierpieć… przeze
mnie.
Znów będzie nieszczęśliwy… przeze
mnie.
Znów będzie… sam.
Chwyciłem się za głowę, upadając
na kolana. Miałem nieodpartą ochotę wykrzyczeć ból, który rozrywał moje ciało.
Świadomość, że znów go opuszczę – zostawię mężczyznę, którego kocham – tylko
wylewała na mnie gorący żar poczucia winy. Tak bardzo nie chciałem odchodzić.
Pragnąłem zostać przy nim już na zawsze, by czuć ciepło jego ciała, by widzieć
płomyk szczęścia w jego hipnotyzujących, zielonych oczach.
Gdy tylko pomyślałem, że go nie
ujrzę pod powiekami czułem kłębiące łzy, a w sercu smutek i pustkę. Przy nim,
wbrew wszystkiemu czułem się bezpieczny. Kochałem go całym sercem.
Teraz zapytacie: Czemu nie mogę z
nim zostać? Przecież byłbym szczęśliwy, czułbym się kochany. Wiedziałbym, że
ktoś ważny jest przy mnie.
- Nie mogę. Najpierw muszę wszystko naprawić. Wrócić do Nieba.
Uczyniłem tak wiele złego.
Zabiłem moich braci, moje siostry. Przeze mnie zginęło tylu ludzi. Zdradziłem
swoich jedynych przyjaciół, zdradziłem Dean’a. Musiałem ponieść konsekwencje.
Bóg - mój Ojciec - chciał bym żył. Znów mnie wskrzesił. Moją pokutą - za błędy,
które popełniłem - było odejście od Winchestera. Nie mogłem wieść spokojnego,
pełnego radości życia. Nie, po tym, co zrobiłem na Ziemi.
Decyzja zapadła nieodwołalnie.
- Muszę odejść. – Wbrew wszystkiemu, co obiecałem, przyrzekłem. Nie
widziałem innego wyjścia. Byłem grzesznikiem i musiałem ponieść za to stosowną
karę.
Podszedłem do lustra wiszącego na
wschodniej ścianie. Spojrzałem w swe smutne oblicze, zmuszając się do nikłego
uśmiechu.
- Nasze ostatnie spotkanie, Dean. Po raz kolejny musisz mi
wybaczyć.
Westchnąłem, mimowolnie
zaglądając do umysłu przebywającego w łazience łowcy. Uderzyło mnie silne
podniecenie. Temperatura mojego ciała, wzrosła o jakieś trzy stopnie zwiastując
napięcie w okolicach krocza. Dean jęczał moje imię. Brudne obrazy, rzeczy
których normalnie nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Co ten człowiek miał w
głowie?
- Co? – spiąłem się. – Skrzydła?
– Serce zamarło mi w piersi. Krew odpłynęła z twarzy w jednym momencie,
jakby wyssana siłą. Poczułem ciężar w żołądku. – Czemu chcesz je ujrzeć?
Nieprzerwanie zastanawiał się,
jak wyglądają. Myślał o nich. Pragnął abym je pokazał, popełnił największe
przestępstwo.
W pierwszej chwili chciałem uciec
od niego, byle nie dopuszczać się kolejnego wykroczenia. Najszybsze i
najprostsze rozwiązanie. Bez zbędnych słów, tłumaczenia. Zatrzymała mnie
świadomość, że to ostatnie nasze spotkanie. Już nigdy…
Stanąłem na środku pokoju. Płuca
unosiły się niespokojnie, adrenalina przesiąkła mój umysł. Zwątpiłem we
wszystko. Nie wiedziałem, co jest właściwe a co nie.
Drzwi do łazienki otworzyły się.
Zamarłem w bezruchu, rozpostarłszy ciemne skrzydła.
- Castiel, chcę cię o coś spy… -
zamilkł. Szeroko rozdziawił usta, nie mogąc ukryć oszołomienia. - Czy to…
- W rzeczywistości są większe. – Mój głos drżał. Czułem się obnażony,
nagi, obdarty z godności. Było mi wstyd. Znów poczułem się Aniołem, Strażnikiem
Nieba. Pozbawiony ludzkich emocji.
Skrzydła były naszym darem,
którego strzegliśmy ponad wszystko. Ja bezmyślnie postanowiłem pokazać je
człowiekowi - głupiej dwunożnej istocie. Tylko po to by poczuła się zaspokojona!
Zdradziłem swych braci, zignorowałem anielskie morale. Niezrozumiałe jednak było
dla mnie to, że nie czułem się źle. Nie bałem się reakcji Nieba, rodzeństwa,
czy konsekwencji z którymi mogłem się spotkać.
Co było ze mną nie tak?
- Castiel, czemu jesteś…
Nie pozwoliłem mu skończyć. Uniosłem
dłoń, bezsłownie każąc mu zamilknąć. Opornie skinął głową. Wiedziałem, że w
środku gotuje się ze złości i zniecierpliwienia. Chciał zadać tyle pytań i choć
nie mogłem odpowiedzieć, dla niego zrobiłbym wyjątek. Wyjawiłbym całą prawdę o
sobie, Niebie, Ojcu, Anielskim Garnizonie.
Absurdalne, jak staczałem się z powodu
jednego człowieka. Absurdalne, jak omotał mój umysł.
- Smutny?
– spytałem. Moje skrzydła poruszyły się niespokojnie, nie wydając żadnego
dźwięku. Uspokoiłem oddech, obniżyłem ciśnienie krwi. Głęboko schowałem
wszelkie wątpliwości, chcąc cieszyć się tym, co pozostało. Ostatnie chwile z
Dean’em - moim łowcą. – Dean musisz
zrozumieć, że jestem Aniołem. Wiele emocji nie potrafię jeszcze rozróżniać.
Teraz możesz widzieć smutek, jednak wcale tego nie czuję. – Kłamstwo. – Jestem szczęśliwy będąc blisko ciebie. Wiem,
że nie brzmi to zbyt męsko. – Zaśmiałem się pod nosem, sam nie wiedząc po
co. – Jednakże, taka jest prawda.
Oszalałem na twoim punkcie.
Spojrzałem w zaciekawione, zielone
oczy. Lustrowały moje nagie ciało, najbardziej skupiając się na czarnych
skrzydłach. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, robiąc krok w jego
kierunku. Zorientowałem się, że Winchester mnie nie słucha. Westchnąłem
zrezygnowany.
- Wiem,
że mnie nie słuchałeś.
- Nieprawda. – Uśmiechnął się
nieśmiało. – Słuchałem.
-
Podejdź do mnie. - Rozłożyłem ręce, czekając aż do mnie
podejdzie. Jego umysł znów wypełnił się sprośnymi myślami. Czy ten człowiek
myślał wyłącznie o jednym? Poruszyłem się niespokojnie. - Przepraszam cię. Moja
nagość, może być dla ciebie ambarasująca. – wychrypiałem ledwie słyszalnie.
- Jaka, kurwa!? – wydyszał, marszcząc
brwi.
- Kłopotliwa,
Dean. – odpowiedziałem niby spokojnie, jednak w środku drżałem jak osika. –
Widzę, że masz problem.
- Nie, wcale. – odpowiedział, wzruszając ramionami. –
Stoisz przede mną zupełnie nagi. Widzę twojego… no, ten… - Skóra pokryta
jeszcze drobnymi kropelkami wody, nabrała czerwonego koloru. – ale mnie to nie
rusza. Spokojnie.
- Dobrze.
– Zignorowałem zapewne sarkastyczną odpowiedź. Moje skrzydła, wbrew woli
uniosły się gwałtownie, przybierając smolistą barwę. Reagowały na ludzką
obecność. Ciało przeszedł bolesny dreszcz. -
Musisz mnie wysłuchać.
Z każdą mijającą minutą - wbrew temu,
co wiedziałem - czułem się coraz gorzej. Chcąc , czy nie pozostawałem zdrajcą.
…
Dean’s
POV:
- Castiel, ty idioto! – krzyknąłem,
cisnąc butelką o ścianę. Odłamki szkła rozleciały się po całym pokoju, tworząc
na podłodze błyszczącą mozaikę. – Kurw@!
-
Nie przeklinaj, proszę. – wymruczał pod
nosem . – Musisz mnie zrozumieć. Niegdyś
uważałem to za rzecz najprawdziwszą i świętą. Tak musiało się stać i nic nie
mogło tego zmienić.
- Debilizm. – Ugryzłem się w język,
czując chęć skopania sobie tyłka. Mocno i boleśnie.
- Ty
mnie zmieniłeś, Dean. Pokazałeś, że mam prawo do własnego głosu, sprzeciwu.
Pokazałeś, że mogę istnieć niezależnie od Anielskiego Garnizonu, czy Boskiej
Woli.
- Po jakim czasie to zrozumiałeś?
-
Zbuntowałem się, sprzeciwiłem swoim braciom. – ciągnął. -
Bezkreśnie zaufałem tobie, marnemu człowiekowi.
- Wypraszam sobie.
- Musisz
mnie zrozumieć. – Kolejna łza ściekła mu z policzka. On nic nie zrobił,
nawet nie drgnął.
- Czemu płaczesz? – Emocje opadły.
-
Płaczę? – spytał, nieco rozkojarzony. Podniósł
dłoń i przyłożył do mokrego policzka. – Nie
rozumiem. – Spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. Zmarszczył brwi.
- Czego nie rozumiesz? – Podbiegłem do
niego i szarpnąłem za ramiona. – Czego? – Objąłem oba nadgarstki, nieświadomie
wbijając w nie paznokcie.
- Poczułem
się smutny. – Mówił bardziej do siebie, niż do mnie. – Wiedziałem, że nie będziesz potrafił mnie zrozumieć. Poczułem się
bezradny.
- Castiel, to nie tak…
- To
takie ludzkie. Płacz jest nie tylko wyrażeniem szczęścia, ale też boleści…
- Zamknij się i mnie posłuchaj! Nie będę powtarzał
tego w nieskończoność! – Mój głos jakby zniewieściał. No pięknie!
- Tak.
Wziąłem głęboki oddech, czując się jak
skończony idiota.
- Jestem wściekły, cholernie! –
Czuwanie nade mną od urodzenia, przyprawiało mnie o dreszcze na plecach. Ten
cwaniaczek znał mnie na wylot. Wiedział o wszystkim! O tym, jak straciłem
dziewictwo będąc napalonym dziewiętnastolatkiem! Widział, jak masturbowałem się
przy zdjęciu Jenny Jameson, śliniąc na widok cycków! Czy on nie miał wstydu? –
Ale nie jestem na tyle głupi, by nie domyślać się, dlaczego to robiłeś.
- Dean.
- Shh! Daj mi powiedzieć! – Serce znów
zamieniło się w tykającą bombę. Cielesne rewolucje doprowadzały mnie do
szewskiej pasji. Jeśli tak będzie wyglądało życie u boku tego dupka, ja
rezygnuję!
- Przepraszam.
- Niczego nie mam ci za złe, bo ja… ja
po prostu… - Czy to musiało być takie
trudne? – cię kocham, pierzasty sukinkocie. Musisz przyjąć to do wiadomości i
zapamiętać. Rozumiesz, kurwa? – wymruczałem jednym tchem. Castiel spojrzał na
mnie pokręconym wzrokiem, chcąc coś powiedzieć. Uniosłem dłoń, robiąc
zbulwersowaną minę. Nie dość, że stałem, jak pajac z erekcją między nogami
(tak! Byłem, jestem i pozostanę bezwstydną świnią!), to jeszcze jęczałem słowa
miłości do skrzydlatego faceta! Chciałem zamknąć ten temat raz na zawsze. - Cicho
bądź i mi nie przerywaj! – ostrzegłem.
Pokiwał głową w odpowiedzi. Nadal
miałem wrażenie, że był dziwnie niespokojny. Mógł mi wmawiać, że wszystko z nim
w porządku, ale taki głupi nie byłem. Coś było na rzeczy.
- Więc?– Podrapałem się po karku. - Na
czym to ja skończyłem? - W przyszłości, podaruję sobie czułe słówka, bo
kompletnie się do tego nie nadawałem. Jeśli nie będzie zadowolony, niech
znajdzie innego głupka!
- Kocham
cię, ty pierzasty sukinkocie. Musisz przyjąć to wiadomości i zapamiętać.
Rozumiesz. – powtórzył. - Potem
przekląłeś, ale nie mam zamiaru tego słownie powielać.
- Racja. – Uśmiechnąłem się kretyńsko.
– Kocham cię.
Wziąłem haust powietrza sądząc, że uda
mi się jak najszybciej zakończyć już tę farsę z wyznawaniem uczuć i przejść do
bardziej przyjemnych rzeczy. Zamiary trochę mnie przerosły. Rozejrzałem się
spanikowany po dziwnie ciasnym pokoju, szukając natchnienia. Czułem na sobie
anielskie, przenikliwe spojrzenie, co tylko bardziej mnie rozpraszało. Chciałem
ubrać wszystko w ładne słowa, by miało to logiczny skład, by niczego nie
pochrzanić. Z każdym kolejnym zdaniem, było coraz gorzej.
- Dlatego no wiesz, ja bym chciał z
tobą zamieszkać. – Wtf? – Znaczy nie zamieszkać, w sensie mieszkać razem, ale
wiesz… widywać się często. – Język plątał mi się w gębie. – Nie mam na myśli
randek, ale jakiś wspólny obiad od czasu do czasu. Wiesz, o co mi chodzi?
Anioł przechylił głowę.
- Z resztą dajmy już temu spokój!
Chciałbym cię mieć zawsze przy sobie, ale nie non-stop. W sensie… no kurwa mać!
- Cholerny Anioł i jego cholerne, błękitne oczy! Chciałem znów zapaść się
głęboko pod ziemie. Po raz kolejny zrobiłem z siebie bałwana.
Pocieszające.
- Wszystko
w porządku, Dean? – spytał słodko. Spojrzał na mnie, spod ciemnych rzęs.
Rysy twarzy nieco złagodniały, jednak wzrok pozostał podszyty
zniecierpliwieniem. Czego się jeszcze spodziewał? Oświadczyn? – Chcesz mi coś…
- Odejdziesz ode mnie? – Słowa same
wylazły mi z gardła. Zakryłem usta dłonią, desperacko próbując wepchnąć je z
powrotem. Naprawdę powinienem porządnie rozważyć pójście do wariatkowa! – Son
of bitch!
- Słucham?
- Słyszałeś, nie pal głupka. –
Przyjdzie czas, a się doigram. – Więc?
Brunet długo wahał się z odpowiedzią.
- Dlaczego
miałbym…
- Pytam szczerze. Odpowiedz. –
Spoważniałem.
Czy chciałem znać prawdę?
W przeszłości miewałem równie
realistyczne sny. To wszystko mogło być kolejnym tworem mojej popranej
wyobraźni. Nie chciałem znów być sam - bez niego. Za długo tęskniłem, by znów
dostać po dupie. Zasługiwałem na miłość. Zasługiwałem, by Anioł był przy mnie!
- Ja…
- Objął mnie skrzydłami, sprawiając, że o mało się nie spuściłem.
Skrzyżowałem nogi, spinając wszystkie mięśnie. – Ja muszę…
Moja bezczelność nie znała granic.
Uniosłem rękę, wsuwając palce między czarne pióra, które teraz były… ciepłe? Przesunąłem
rękę dalej, zbliżając się do anielskich pleców. Temperatura wzrosła
kilkakrotnie. Castiel zadygotał.
- Dean
przestań na moment. – wychrypiał głosem, przesiąkniętym strachem i
wątpliwościami. Położył głowę na moje ramię, zbliżając usta do szyi.
- Boli cię?
- Nie.
– Pokiwał przecząco. Dłońmi powędrował na moje plecy, wbijając w nie
paznokcie. Syknąłem, reagując na przyjemny ból. Próbował odwrócić moją uwagę.
Wysunął koniuszek języka, liżąc mnie po mokrej skórze.
- Widzę, że coś jest nie tak. – Odsunąłem
go od siebie. Jedną dłonią nadal pieściłem ciemne skrzydła, czując
przepływającą przez nie energie. Wnikała w moje ciało, w każdą komórkę.
- Jesteś
pierwszym człowiekiem, który… - Zdusił w sobie płacz.
- Kochanie. Co jest?
- Jestem
zdrajcą. Nie mogę tego robić.
- Czego?
- Ale
tak bardzo pragnąłeś je zobaczyć. – Po raz kolejny odgrodził się ode mnie,
zamykając w swoim świecie. Mruczał coś pod nosem, mamrotał niewyraźnie. – Słyszałem twoje myśli.
- Castiel!
- Jestem
tu dla ciebie, Dean. Chcę byś był szczęśliwy. – pogłaskał mnie w policzek.
– Skrzydła są najczulszym punktem każdego
Anioła. Uszkodzenie ich, paraliżuje nas na wiele godzin. Nie możemy korzystać z
większości naszych mocy, nie możemy już normalnie funkcjonować. Stajemy się
bezsilni.
Trochę zbił mnie z tropu nagłą zmianą
tematu, ale zdecydowałem mu nie przerywać. To był moment, w którym miał zamiar
powiedzieć więcej, niż przez cztery lata naszej znajomości.
Mania, kiedy ciąg dalszy?! no nie bądź taka :*
OdpowiedzUsuńOjej, tu też? :o Kurczę, tego to już w ogóle się nie spodziewałam! Kiedy rozdział, nie jestem pewna, bo muszę przeczytać to opow. od nowa i odkopać moje gdzieś zapisane pomysły.
UsuńWidzę, że upomina się Was coraz więcej. Mania, musisz ruszyć zadek, nie ma co! :)
Praca się skończyła, jeszcze miesiąc wakacji, więc czas jest :D
OdpowiedzUsuńchyba, że umilisz to czekanie jakimś soczystym one shot'em, to zalewać komentarzami nie będę :))
No wiem, wiem... A wiesz, że umilę? Zamierzam jakoś w środku tygodnia opublikować destielowy one-shot... póki co, nic o nim nie powiem. Trza czekać! :P
Usuń